SPOILER KURWA

298 14 0
                                    

Zakończenie ,,Okupu za Eraka"

Pasowanie Willa na zwiadowce

Tymczasem Will był cały w nerwach. Z jednego tylko się cieszył - że nie musiał przywdziać na tę okazję nowo wymyślonego przez Crowleya uniformu galowego, zaprojektowanego na ślub Halta. Zgodnie z tradycją, zwiadowczy czeladnik w Dniu Wyzwolenia miał być ubrany w strój codzienny. Will był przekonany, że przyodziawszy
paradny mundur, nie umiałby myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, żeby nie pobrudzić białej, jedwabnej koszuli i wytwornego kaftana. No i oczywiście w związku z tym na pewno oblałby się kawą albo czymś podobnym.
- Ciekaw jestem, gdzie też podziewa się Crowley? - mruknął pod nosem Halt. Jakby na zawołanie rozległ się odgłos kroków na ganku przed domem. Drzwi otwarły się; do środka wpadł dowódca Korpusu - ze spuszczoną głową i skórzaną tubą pod pachą.
- Jestem, jestem! Wybaczcie, że kazałem na siebie czekać. Coś zatrzymało mnie po drodze, no ale wreszcie udało mi się tu dotrzeć.
Gdy tak niespodziewanie pojawił się dowódca wszystkich zwiadowców, Will zerwał się z krzesła, natychmiast stając na baczność. Właściwie nie wiedział, dlaczego to zrobił, ponieważ dotąd nigdy w obecności Głównodowodzącego nie odczuwał takiej potrzeby.
Crowley popatrzył na niego nie bez zdziwienia, po czym machnął ręką, dając chłopcu znak, żeby usiadł.
- Willu, nie wstawaj. Nie trzeba. Sam wiesz, że nie przywiązujemy zbyt wielkiej wagi do musztry i ceremonii.
- Tak jest! - odparł służbiście Will.
Halt spojrzał na Crowleya, unosząc jedną brew.
- Do mnie nigdy nie zwracał się w ten sposób - zauważył.
Crowley wzruszył ramionami.
- Pewnie próbuje wziąć mnie pod włos. Chodzi o to, żebym nie zmienił zdania i nie kazał mu czekać na Wyzwolenie przez następny rok.
Halt ze zrozumieniem pokiwał głową.
- To by wyjaśniało sprawę.
Will spoglądał to na jednego, to na drugiego. Zwilżył wargi koniuszkiem języka. Nie bardzo wiedział, w jaki sposób powinien przebiegać Dzień Wyzwolenia. Oczekiwał, że wiąże
się z tym jakaś ceremonia. Mniej lub bardziej uroczysta. Ale z drugiej strony, jak słusznie zauważył Crowley, zwiadowcy nie przywiązują większej wagi do ceremonii. Kto wie, może
Dzień Wyzwolenia to taki sam dzień jak każdy inny. Poza tym, że kończy się naukę.
Crowley przysunął sobie krzesło. Usiadł. Wyjął ze skórzanej tuby rulon papierów, sięgnął po gęsie pióro oraz kałamarz. Odkorkował pojemnik z inkaustem, po czym zaczął
przeglądać stronice, mrucząc pod nosem, bardziej do siebie niż do Willa i Halta:
- Dobra, dobra. Miejmy to już z głowy. A więc... Willu... odbyłeś szkolenie jako uczeń zwiadowcy Halta z lenna Redmont, co trwało pięciokroć po dwanaście miesięcy i tak dalej, i
tak dalej... I tak dalej, i tak dalej. Wykazałeś stosowną sprawność w posługiwaniu się bronią używaną przez zwiadowców - czyli łukiem, saksą, a także nożem do rzucania...
Przerwał, zerknął na Halta.
- Wykazał się sprawnością, prawda? Ależ tak, oczywiście - ciągnął, nie czekając na odpowiedź Halta. - Co więcej, jesteś godzien zaufania i wykazałeś się w służbie korony... I
tak dalej, i tak dalej, i temu podobne... No, właśnie - podniósł znowu wzrok znad dokumentu.
- Co za nudziarstwo, te wszystkie papierzyska. Nie uważacie? Ale muszę... To jest, musimy
przez to przejść. No więc... i tak dalej, i tak dalej - przerwał, pokiwał głową. - Otóż, w zasadzie... - podjął, przerzucił kilka kolejnych stron, odnalazł tę, której szukał i odezwał się
znów:
- Jesteś pod każdym względem przygotowany, by objąć stanowisko pełnoprawnego zwiadowcy Królestwa Araluenu. Zgadza się?
Spojrzał na Willa, unosząc brwi. Chłopak dopiero po kilku sekundach zorientował się, że Crowley czeka na odpowiedź czeladnika.
- Tak... - rzekł pospiesznie, po czym na wypadek, gdyby ta odpowiedź okazała się niewystarczająca, dodał: - Tak, to znaczy... Jestem... Tak, jestem. Tak.
- Aha. No, to dobrze. Czyli... Pozostaje jeszcze jeden detal. Otóż musimy obdarzyć cię czymś więcej niż tylko tytułem zwiadowcy, a to dlatego, iż w Korpusie służy jeszcze trzech
innych Willów. Na przykład Halta to nie dotyczy, bowiem Halt jest tylko jeden. Zazwyczaj posługujemy się nazwiskiem rodowym, ale ty jesteś sierotą. Tak więc w twoim przypadku, musieliśmy dobrać ci przydomek, który nawiązywałby do twych osiągnięć w ciągu minionych pięciu lat... Zastanawialiśmy się nad czymś takim: „Will Pogromca Odyńców”. -
Skrzywił się z niechęcią. - Ale to brzmi fatalnie. Ktoś proponował, żeby nazwać cię „Willem Od Mostu”, na pamiątkę zniszczenia owej pamiętnej konstrukcji Morgaratha. Tylko że to za bardzo brzmiało jak „Will spod mostu” - czyli do niczego. Aż wreszcie twój mistrz i nauczyciel - tu skłonił się lekko ku Haltowi - zaproponował przydomek, który odnosi się do
jednego z twoich największych osiągnięć podczas służby na rzecz Królestwa. Otóż przypomniał nam wszystkim, że miałeś niemały udział w zawarciu traktatu między
Araluenem i Skandią - co było i pozostaje ważnym wydarzeniem w historii naszego kraju.
Tak więc proponujemy, byś odtąd nazywał siebie „Will Treaty”. Treaty, jak Traktat. Co na to powiesz?
Will skłonił się, z lekka oszołomiony.
- Bardzo... Bardzo mi się podoba. Dziękuję, Crowleyu... Proszę pana - poprawił się,
ponieważ nie wiedzieć czemu, uznał, że z uroczystej okazji tak właśnie powinien tytułować dowódcę.
- No i doskonale! Zatem, odtąd nazywasz się Will Treaty! - Crowley zapisał postanowienie u dołu wypisanego na pergaminie dokumentu, odwrócił stronicę, podając jednocześnie Willowi pióro. - Podpisz tutaj, na dole i sprawa załatwiona.
Przyglądał się, jak Will z namaszczeniem kreśli swój podpis na papierze, po czym plasnął obiema dłońmi w blat stołu.
- No, i po wszystkim! Gratulacje, Willu. Teraz jesteś zwiadowcą. Cieszysz się? Macie tu coś do picia? - To ostatnie pytanie skierował w stronę Halta.
Will nie mógł ochłonąć ze zdumienia. Naprawdę, już wszystko? Spodziewał się... Właściwie nie wiedział, czego ma oczekiwać, ale z pewnością nie tak... hm, bezceremonialnej ceremonii. Tu podpisać, dziękuję, jesteś już zwiadowcą, do widzenia.
- I... to wszystko? - wypalił.
Crowley i Halt spojrzeli po sobie, zdziwieni. W następnej chwili Crowley wyraźnie się nad czymś zastanowił.
- A co? Nie?... No, zaraz. Była mowa o wyszkoleniu, o co istotniejszych osiągnięciach... Że wiesz, z której strony strzały jest grot, żeby się nie skaleczyć... Zapadła decyzja, co do nowego przydomku, czy też nazwiska... No, to chyba... - Potem jakby go olśniło. - Ależ tak, tak. Oczywiście! Przecież musisz otrzymać srebrną... No, tę tam, odznakę.
Prawda? - Pochwycił łańcuch, na którym nosił Srebrny Liść Dębu i potrząsnął nim lekko. -Bez wątpienia, skoro Will został wreszcie zwiadowcą, powinien otrzymać odpowiednią
odznakę! - Crowley sięgnął do jednej kieszeni, potem do drugiej. Zmarszczył brwi. - Miałem
ją! Mówię wam, że ją miałem! Gdzie... Niech to diabli! Ale zaraz, zaraz. Jak tu wchodziłem, słyszałem, jak coś brzęknęło. Tuż przed drzwiami, na ganku. Pewnie wtedy mi wypadła. Nie chce mi się wstawać. Zechciałbyś sprawdzić, Willu?
Ogłupiały do reszty Will wstał i podszedł do drzwi. Gdy dotknął dłonią klamki, spojrzał za siebie na obu zwiadowców, którzy siedzieli przy stole. Crowley wykonał
nieznaczny ruch dłonią, jakby poganiając go - a może raczej wyganiając na zewnątrz. Will
wciąż jeszcze spoglądał na nich, kiedy otworzył drzwi i wyszedł na ganek.
- GRATULACJE!!!
Okrzyk dobył się z co najmniej czterdziestu gardzieli. Odwrócił się, zaskoczony i ujrzał wszystkich swoich przyjaciół zgromadzonych na łące przed domem. Siedzieli,
rozpromienieni, przy stole zastawionym do uczty. Był tam baron Arald, sir Rodney, lady Pauline oraz mistrz Chubb. A także Jenny i George, dawni towarzysze z zamkowego
sierocińca. Oraz kilkunastu młodszych i starszych mężczyzn w strojach zwiadowców -których poznał w ciągu pięciu lat swego zwiadowczego terminu. A również, o dziwo, Erak ze Svengalem, którzy grzmiącymi głosami wykrzykiwali jego imię, wymachując w powietrzu
bojowymi toporami. Obok nich - Horace i Gilan potrząsający mieczami. Willowi przemknęło przez myśl, że ta okolica stołu może być niebezpieczna dla biesiadników.
Gdy wybrzmiał pierwszy okrzyk, wykrzyczany chórem, każdy z osobna wykrzykiwał jego imię. Rozległy się śmiechy i wiwaty, machano doń rękami.
Halt i Crowley stanęli teraz obok niego na ganku. Głównodowodzący zanosił się od śmiechu.
- Doprawdy, doprawdy. Gdybyś mógł siebie widzieć w tamtej chwili! - wysapał. -Miałeś taką minę... No nie, tego się nie da ująć słowami! „To wszystko?” - pisnął, niby to
naśladując płaczliwy ton Willa i znów ryknął śmiechem.
Will rzucił Haltowi oskarżycielskie spojrzenie. Jego mistrz uśmiechnął się szeroko.
- On ma rację. Wyraz twojej twarzy był zaiste godny uwagi - stwierdził.
- Czy coś takiego spotyka wszystkich uczniów? - spytał Will.
Halt przytaknął ochoczo: Każdego, bez wyjątku. To ostatni punkt szkolenia: żeby nie przewróciło im się w głowie. Aha, musisz przysiąc, że nigdy nie wyjawisz żadnemu uczniowi tego sekretu.
Dotknął ramienia Willa.
- Lecz tylko najwięksi szczęściarze - a zresztą, niech będzie: tylko najlepsi z uczniów otrzymują taką oto nagrodę.
Wskazał dłonią.
Will spojrzał w tamtą stronę i poczuł, że coś ściska go za gardło. Przez polanę szły w jego stronę uroczystym krokiem Alyss i Evanlyn, niosąc razem poduszkę z czerwonej satyny.
Alyss - wysoka, smukła, o jasnoblond włosach: elegancka w uroczystym stroju kurierki.
Evanlyn - złotowłosa piękność o łobuzerskim wyrazie ślicznej twarzyczki.
A na niesionej przez nie obie poduszce lśniła w słońcu późnego popołudnia sączącym się przez liście drzew prosta, srebrna odznaka przedstawiająca liść dębu - symbol tego, co Will pragnął zdobyć przez pięć lat. Jego odznaka zwiadowcy.
Obie dziewczyny uniosły razem odznakę i razem zarzuciły mu łańcuszek na szyję, podczas gdy zgromadzony tłumek wiwatował na cały głos. A potem, powodowane tym samym impulsem, również jednocześnie ucałowały go - Alyss w lewy policzek, Evanlyn w
prawy.
A potem spiorunowały się spojrzeniami jak sztylety.
- Czas na ucztę, najwyższy czas! - zawołał czym prędzej Crowley. Pochwycił Willa za ramię i poprowadził go do stołu, gdzie przyjaciele czekali, by powinszować mu odznaki - wszyscy razem i każdy z osobna.

***

Odbyła się uczta, której wspomnienie warto by zapisać w annałach Zamku Redmont - gdyby nie fakt, że uczestniczyło w niej zamknięte grono przyjaciół dopuszczonych do
zwiadowczych tajemnic. Biesiadnicy świętowali wciąż nawet wtedy, kiedy słońce wzeszło ponad horyzont. Will i Horace, jego przyjaciel jeszcze z czasów dzieciństwa, siedzieli na
ganku, gdy ostatni z tancerzy opuścili polanę, by udać się na spoczynek.
- I co? Czujesz się wreszcie prawdziwym zwiadowcą? - spytał Horace.
Will potrząsnął głową.
- Nie mam pojęcia. To wszystko mnie przerasta - stwierdził. Umilkł na kilka chwil, po czym wyznał: - Wiesz co? Jeszcze kilka tygodni temu miałem wrażenie, że wcale nie jestem gotów.
- No, tak. Ale teraz? - dopytywał się Horace.
- Teraz wiem, że jeśli ktoś czeka, aż będzie gotów - to będzie czekał przez całe życie.
Młody rycerz zrozumiał go od razu.
- Nie potrafiłbym ująć tego lepiej - rzekł. - Tak właśnie się czułem, kiedy wróciliśmy ze Skandii, a król Duncan pasował mnie na rycerza. Jedyne, co przychodziło mi do głowy, to
„Nie, jeszcze nie. Nie jestem gotów”.
- Ale przecież... - zaczął Will.
Horace skinął głową.
- Tak, to prawda. Kto wie, może nasi mistrzowie wiedzą, co robią. Halt - na wypadek, gdybyś o tym nie wiedział - nie może się ciebie nachwalić. Kiedy byliśmy uwięzieni w Maashavie, był pewien, że pojawisz się, choćby w ostatniej chwili, i wydobędziesz nas z matni. Musiał być dzisiaj strasznie z ciebie dumny, kiedy dostałeś tę odznakę. Raduje się, że podążysz jego śladem.
- To niemałe wyzwanie i zbyt wielkie ślady na moje stopy - stwierdził Will. - Chyba właśnie dlatego uznawałem w głębi duszy, że nie jestem jeszcze gotów. Wiedziałem, że nigdy
nie stanę się tak mądry ani tak odważny czy przebiegły jak Halt. I to prawda, nigdy nie będę taki jak Halt. Crowley sam to dziś powiedział: Halt jest tylko jeden.
Horace spoglądał na niego z wielką powagą, uświadamiając sobie, jak wiele niezwykłych cech tego młodego człowieka, który siedział obok, dane mu było poznać w ciągu minionych pięciu lat.
- Pewnie nigdy nie staniesz się taki sam, jak on - rzekł wreszcie. - Ale niewiele ci brakuje.
Potem zaś obaj przyjaciele spojrzeli w stronę słońca wschodzącego nad drzewami.
- Najpiękniejsza pora dnia - rzekł Will.
- Pewnie - zgodził się z nim Horace. - Ciekawe, co dziś na śniadanie?

_____________________________

Dawno mnie nie było, ale to wszystko przez brak neta. Tak, przez ten cały czas mojej nie aktywności nie miałam internetu. To się teraz spróbuję zrewanżować i wrzucę z kilkanaście rozdziałów. (Bo trochę się tego nazbierało).

Zwiadowcy>>-------> Śmieszne MomĘty + TalksyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz