Ludzie z natury uwielbiają robić z igły widły, stwarzać sobie problemy czasami tak naprawdę z niczego, a potem użalać się nad sobą, dochodząc do wniosku, że są beznadziejni i wszystko, co dzieje się wokół nich to tylko i wyłącznie wina pechowego losu, który uwziął się na nich. Jesteśmy histerykami, do czego czasami jest się nam trudno przyznać. Ale, co dziwne, każdy lubił choć odrobinę przesadzać. Tak, aby wywołać współczucie u rodziny, zobaczyć przepełnione żalem oczy „troskliwej" sąsiadki z drugiego piętra, czy chociażby usłyszeć jakiś kolejny, nic nieznaczący tekst o ludzkiej egzystencji od pijaczyny z pobliskiego sklepu, który tak naprawdę miałby wszystko głęboko gdzieś oprócz, oczywiście, twoich pieniędzy, które wręcz wyrywałyby się w jego stronę, chcąc zostać wydane jedynie na jakiś tani alkohol.
Dzisiejszego dnia Pep siedział z okularami na nosie w zadaszonym miejscu, gdzie zasiadała rezerwa na meczach i przyglądał się poczynaniom chłopaków. Skupiał na nich całą uwagę, próbując wychwycić jak najwięcej szczegółów. Nerwowo stukał ołówkiem w swój notatnik, którego kartki stawały się coraz bardziej pomięte i żółtsze od starości. To tam zapisywał praktycznie wszystko związane z jego karierą zawodową.
On też był histerykiem. Po części w końcu każdy nim był, prawda? Od czasu kiedy go znałam, był dla mnie człowiekiem sukcesu. To, w jaki sposób obmyślał każdy plan, dopracowywał każdą drobnostkę, to, w jakim tępie wyłapywał najmniejsze błędy podczas meczów, imponowało mi do takiego stopnia, że każdego dnia byłam wręcz pewna, że ten człowiek jest kosmitą, albo co najmniej szaleńcem, który posiadał wszystko w małym paluszku. Miał w sobie tę precyzję, która zawsze była wykorzystywana w stu procentach.
Ale każdy wie, że kiedy idzie coś po naszej myśli zbyt długo, to albo mamy nietypowe szczęście, albo jest to jedynie cisza przed burzą. Tym razem dopadło i jego. Drużyna zaczęła się sypać, wszystkie strategie i plany, które niegdyś uznawane były za pewniaki, nagle wyparowały w powietrze, nie pozostawiając za sobą nawet smugi. Mecze powoli zaczynały kończyć się jedynie przegranymi lub remisami, a raz na jakiś czas, jeśli jakiejś wyższej sile upodobał się na kilka sekund ten klub, wygrywali, jednak nie z taką różnicą punktową, jak kiedyś.
Staraliśmy się tak jak nigdy, ponieważ wstydem byłoby to, gdyby jeden z najlepszych klubów w historii piłki nożnej odpadłby na samym początku Ligii Mistrzów z dwójką trenerów na czele. Presja ciążyła nie tylko na nas, dlatego musieliśmy się z nią uporać.
Pep nigdy nie lubił, kiedy był przyciskany do ściany, a jakiekolwiek ograniczenia były jego wrogiem numer jeden. Zdarzało mu się wpadać w szał, kiedy widział, że coś nie idzie mu po myśli, a jego dusza perfekcjonisty potęgowała wszystkie doznania, dlatego czasami trzeba było podchodzić do niego z całkowitym spokojem. Relacje, jakie łączyły go z drużyną, sztabem, czy innymi były dla niego zbyt ważne, dlatego czuł w sobie potrzebę ochrony całego klubu.
Zagryzałam w zamyśleniu wargę, cały czas zerkając ukradkiem na mężczyznę. Od dłuższego czasu wydawało się, że był zmęczony. Można było bez problemu zauważyć, jak szara stała się jego skóra i jak szybko niknęły te iskierki w jego oczach. Jednak on zapierał się, że wszystko jest dobrze i niedługo mu przejdzie. Robił dobrą minę do złej gry i wszyscy o tym wiedzieli.
– Rafinha! Do mnie! – Wstał nagle i poszedł wolnym krokiem w stronę murawy. Pomimo zmęczenia jego głos nadal był donośny.
– Co jest, trenerze?! – odkrzyknął z drugiego końca boiska, na co Pep warknął jedynie pod nosem.
– Gówno, gówno jest! Biegasz jak pierdolona baba! To nie pokaz mody, żebyś musiał wymachiwać tak dupą na prawo i lewo!
Maddie pewnie biega sto razy szybciej od ciebie! Ruszaj się w końcu, na litość boską!
CZYTASZ
boys like you • neymar jr
FanfictionCzy próba ocalenia od porażki jednego z najlepszych klubów piłkarskich w dziejach może dać początek pewnej, specyficznej relacji?