| 14 |

7.1K 219 125
                                        

– To nic, Joseph. Naprawdę mogę z wami iść, nie mam z tym problemu. – Podciągnęłam się na rękach, siadając na łóżku, jednak zaraz po tym dwie silne ręce lekko mnie popchnęły, a ja wróciłam do pozycji leżącej.

Przewróciłam po raz setny tego ranka oczami.

– Nie będę ryzykował twoim zdrowiem, Maddie. Zemdlejesz mi na środku sali i co wtedy?

– Josep dobrze mówi – wtrącił Philippe, który uważnie mi się przypatrywał, siedząc na rogu łóżka i popijając jakiś dziwny, czerwony napój. – Jutro jest bal charytatywny, więc lepiej, jeśli odpoczniesz sobie i nabierzesz trochę sił. Losowanie zawsze możesz obejrzeć w telewizji, a ze spotkaniem i tak mogło być trochę kłopotów. Dopiero co świat się o tobie dowiedział, nie wiemy, czy wpuściliby cię tam z Josepem, czy tylko jedno z was mogłoby tam wejść. – Wzruszył ramionami, jakby wszystko miało dla niego sens i było zrozumiałe.

Mogłam przewidzieć, że pewne będzie to, że z moim szczęściem wyjazd nie będzie przebiegał tak, jak zaplanowałam. Musiało stać się coś, co choć w znikomym stopniu by wszystko podburzyło.

Rano obudziły mnie mdłości. Nie miałam pojęcia czy były one spowodowane tym, że ostatniego wieczoru trochę wypiłam, czy w końcu odezwały się do mnie skutki przewlekłego stresu. Przyczyn mogło być sporo, jednak w tym momencie najistotniejsze było to, jak się czułam. A czułam się, brzydko mówiąc, do dupy. Oprócz mdłości kręciło mi się w głowie, a obraz przed oczami lekko się zakazywał.

Nie chciałam, żeby losowanie mnie ominęło. Nie chciałam, aby w ogólne mnie coś ominęło, ponieważ nie cierpiałam tego uczucia, gdzie dobrze wiedziałam, że mam okazję coś załatwić, ale byłam zmuszona jednocześnie do postąpienia zupełnie inaczej. Czułam wtedy niedosyt, a sama świadomość tego irytowała mnie jeszcze bardziej.

– Załatwię kogoś, kto dotrzyma ci towarzystwa – powiedział Josep, a ja nagle oprzytomniałam.

– Nie ma mowy. – Pokręciłam głową.

– Ktoś musi cię pilnować, gdyby coś się działo.

– Mam dwadzieścia cztery lata, to wcale nie tak, że źle się kiedyś czułam i byłam w międzyczasie sama w domu! – Uniosłam ręce w powietrze, rzucając błagalnym spojrzeniem w stronę Philippe.

Ten odwrócił jedynie głowę, udając, że jest bardzo zainteresowany wpatrywaniem się w wiszący na ścianie obraz, przedstawiający jakieś miasto.

– Tak, ale w tym wypadku ja nie miałem cię pod opieką. Gdyby Andre się o tym dowiedział, prawdopodobnie urwałby mi głowę. Dobrze wiesz, że jesteś jego oczkiem w głowie, dlatego kazał mi się tobą zaopiekować, gdyby była taka potrzeba. A teraz najwyraźniej jest, dlatego nie kłóć się ze mną, Maddie, i daj sobie pomoc. Na losowaniu będę i tak tylko ja i Ernesto, chłopcy mają coś w planach. Ktoś musi zostać.

Wywróciłam oczami, słysząc imię mojego ojca. Zdawałam sobie sprawę, że się o mnie martwił, jednak nie byłam małym dzieckiem i nieraz byłam postawiona w takiej sytuacji. Potrafiłam sobie radzić, dlatego nie widziałam sensu, żeby jakaś osoba opuściła dzisiejszy wieczór tylko i wyłącznie ze względu na mnie.

Westchnęłam ze zrezygnowaniem, kiedy Josep klasnął w ręce i powiedział coś jeszcze do Philippe, a potem obrócił się na pięcie i wyszedł na korytarz. Zmrużyłam oczy i spojrzałam w kierunku bruneta.

– Serio? Już nawet ty trzymasz stronę Josepa? – powiedziałam ze słyszalną urazą w głosie. – Myślałam, że mam w tobie sojusznika, ale najwyraźniej gracie do tej samej bramki.

Coutinho podniósł ręce w geście obrony.

– Zasłabniesz, przewrócisz się i uderzysz w głowę i co? Będziesz tak leżała, dopóki cię ktoś nie znajdzie? – Prawa brew chłopaka powędrowała ku górze.

boys like you • neymar jrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz