| 29 |

4.7K 195 167
                                        

Deszcz. Ludzie często porównywali go do płaczu aniołów prosto z samego nieba i w tym wypadku czułam, jakby właśnie tak było. Jakby cały świat nagle pogrążył się w jednym, wielkim żalu. Mój świat. Bo to właśnie on runął, a ja wiedziałam, że to tylko i wyłącznie za moją sprawką. To ja stałam za tym, co teraz czułam. To przeze mnie siedziałam teraz na sofie w salonie, w ciemności, którą oświetlał jedynie telewizor, na którym leciał jakiś pierwszy lepszy film. I mimo tego, że miałam utkwiony w niego wzrok, nie potrafiłam powiedzieć, o czym on był. Byłam myślami na kompletnie odległej planecie.

Minęło kilka dni, odkąd Jamesa nie było w moim życiu. Nawet nie do końca wiedziałam, ile ich było, ale miałam wrażenie, jakby trwały w nieskończoność. Przepełnione łzami, bólem i tęsknotą. Brakowało mi go. To było normalne, nawet jeśli nie czułam do niego tego samego, co on do mnie. Był częścią mnie, a teraz została po nim pustka, które rozsadzała mnie od środka.

Co chwilę patrzyłam na telefon obok siebie z nadzieją, że może napisał. Byłam głupia, myśląc, że zrobiłby to po tym wszystkim. Byłam zbyt przyzwyczajona do tego, że to on zawsze wystawiał do mnie rękę jako pierwszy, nieważne, w jakiej sytuacji tkwiliśmy. Tym razem wszystko było inne. Żadne przeprosiny nie wystarczały, a właściwie, one by nic już nawet nie zmieniły. Klamka zapadła, ostateczna decyzja została podjęta. Mimo tego nadal się łudziłam, że nie wykluczy mnie ze swojego życia tak szybko i będzie chciał mieć ze mną cokolwiek do czynienia.

Czas. To właśnie on musiał zaleczyć wszystkie rany.

W sobotni wieczór powinnam robić coś innego niż to, co teraz. Miałam powoli zacząć się szykować do kolacji z chłopakami, mimo tego zrezygnowałam, jednak wiedział o tym tylko Josep, któremu powiedziałam, że nie jestem na siłach, a chłopacy mieli dopiero dowiedzieć się o tym na miejscu. Było to dość wiarygodne, ponieważ przez te wszystkie dni, odkąd zachciało mi się zrujnować jedną z ważniejszych dla mnie przyjaźni, siedziałam tylko w domu. Całą papierkową pracę wykonywałam tylko i wyłącznie tam, nie wychodząc na światło dzienne, zakopując się w swojej norze. Na szczęście Josep to zrozumiał i nie miał problemu z tym, żeby zająć się treningami do wtorku.

Tak było lepiej. Nie chciałam mieć z nikim kontaktu.

Mimo tego ludzie się do mnie dobijali. Melody z Carmen nie raz próbowały się dostać do mojego domu, kiedy nie odpisywałam im. Potrafiły siedzieć pod drzwiami po kilka godzin, tylko po to, aby usłyszeć ode mnie, że wszystko jest dobrze i że mają sobie iść. Philippe bombardował mnie wiadomościami, a Gerard wydzwaniał dniami i nocami, tak samo, jak Shakira. Wszyscy wyczuwali, że coś się stało, jednak o niczym im nie powiedziałam.

Westchnęłam, patrząc na telefon, który zaświecił się. Szybkim ruchem sięgnęłam po niego, jednak kiedy zauważyłam, że Melody po raz setny tego dnia porównywała się do mnie dodzwonić, wywróciłam oczami i wstałam, chwytając za pusty kubek po herbacie. To właśnie jej przez ostatni czas wypijałam litrami i co było dziwne, całkowicie zrezygnowałam z kawy, której smak stał się dla mnie obrzydliwy. Zauważyłam również, że wszystkie dotychczas rzeczy, które sprawiały mi chociaż minimalną radość, jakoś straciły swój urok, a ja nie potrafiłam rzucić się w ich wir tak, jak kiedyś.

Przeciągnęłam się, czując, jak kości strzykają w moim kręgosłupie i udałam się w stronę kuchni, aby wziąć coś do jedzenia. Kiedy szłam korytarzem, zastanawiając się nad tym, co mogłabym zjeść, ponieważ nie ruszyłam niczego od samego rana, nagle usłyszałam ogromne uderzenie w drzwi, przez co odskoczyłam od nich, o mało co nie rozbijając kubka o panele.

– Otwieraj te drzwi albo je wywarzę! – wrzasnął głęboki, męski głos, którego właściciel był mi zbyt dobrze znany.

Przeklnęłam pod nosem, ale odniosłam naczynie do zlewu i poszłam otworzyć Jake'owi, który nie ustępował i nadal walił pięściami w drewno.

boys like you • neymar jrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz