Rozdział 11

262 24 5
                                    

15 lutego 2002 r., godzina 6:42

Londyn budzi się ze snu bardzo powoli. Tu wszystko ma swój miejsce i czas. Rozpoczynając powolną wędrówkę do pracy, szkół i los jeden wie gdzie jeszcze, ludzie zmuszają się do ciągnięcia tej dziwnej farsy, nazywanej życiem. Odpowiednia godzina nakłania innych, by punktualnie ruszyli do swoich zajęć, nie zważając na nic. Uparte trzymanie się własnych celów jest rzeczywiście istotne. Szczególnie, jeżeli nic innego nam nie pozostaje. Ale to ciężki temat, takie nieposiadanie niczego. Wśród tego zgiełku, brudu i szarości dnia codziennego, są ludzie piękni i bogaci. Ludzie, którzy nie muszą mieć już niczego, mając wszystko. On również był jednym z nich. Kiedyś. Ale to dawno odeszło w niepamięć. Kiedy odrzucił samego siebie, pozostając tym kim jeszcze mógł. Ból rozrywający czaszkę towarzyszy jego przebudzeniu. Po omacku szuka dłonią czegokolwiek rzeczywistego, co mogłoby sprowadzić jego osowiałego ducha z powrotem na ziemię. Palce przesuwają się po silnych, męskich plecach. Cichy pomruk wyrywa się z ust leżącego obok człowieka. Wystraszony i skołowany blondyn, wyskakuje z łóżka, błyskawicznie otwierając oczy. Tuż obok niego, pośród białej, delikatnej pościeli, leży na brzuchu nagi mężczyzna. Jego czupryna siwieje gdzieniegdzie, a na karku widnieją liczne zmarszczki. Draco ze wstrętem odpycha od siebie wspomnienia dnia poprzedniego, razem z kołaczącym w głowie dudnieniem. Rzuca się w dziką pogoń do łazienki, powstrzymując wymioty. Z trzaskiem zamyka za sobą drzwi, przekręcając klucz w zamku. To sprawia, że mężczyzna wybudza się ze snu.

- Perełko, wszystko w porządku? - krzyczy zatroskany, podczas gdy jasnowłosy pochyla się nad muszlą klozetową, zmuszając się do zachowania względnego spokoju. 

- Gra. Idź spać - burczy, opierając policzek o zimną porcelanę. Zaciska mocno powieki, gdy po chwili nadchodzi obrzydliwa fala, spływająca nieelegancko w dół sedesu. Wypala obmierzły ślad w gardle, pozostawiając po sobie wstrętny posmak wczorajszego dnia. To zajmuje dłuższą chwilę. Zaraz potem następuje zmęczenie i chęć powrotu do łóżka. Zdusza w sobie ten nieoczekiwany efekt, odkręcając wodę pod prysznicem. Jego głowa to jedna wielka dziura bez wspomnień. Nie pamięta niczego, co zrobił. Nie pamięta jak się tu znalazł. Nie pamięta kim jest mężczyzna, ani czym go napoił. Wie jedno. Na pewno nie zrobił nic za darmo. Opiera czoło o szklaną szybę prysznica, wzdychając ciężko. Rozszalałe myśli i kolosalny ból w skroniach. Do tego nie najprzyjemniejszy posmak w ustach i kac. Nie tylko ten prawdziwy, ale także moralny. Ten przeklęty wstyd. Jak porażony wyskakuje spod prysznica, nie pozwalając sobie na dłuższe pozostawianie w tym miejscu. Nie może pozwolić się przytłoczyć czymś jeszcze nieodgadnionym. Gdy wychodzi, tylko owinięty ręcznikiem, zastaje nagiego człowieka, siedzącego na krześle przy stoliku. Na nosie ma rogowe okulary, a w dłoni dzierży pióro. 

- Chcesz coś do ubrania? Mogę ci coś dać, chociaż osobiście wolę cię zupełnie nagiego - stwierdza prześmiewczo czarodziej, wypisując coś na pliku kartek. Wyrywa jeden z nich, a potem wstaje, by wręczyć go blondynowi. Gdy się zbliża, jasnowłosy śledzi jego płynne ruchy i nie może oprzeć się wrażeniu, że mimo prawdopodobnie poważnego wieku, wygląda porządnie i wręcz apetycznie. A przede wszystkim drogo. Niebieskie, błyskotliwe spojrzenie i zniewalający uśmiech. Do tego ciało niczym z okładki dla panów. Idealnie smukłe i muskularne. Jakby to siłownia była jego drugim domem. Uosobienie klasy, elegancji i perfekcji, czyli to, co ojciec wpajał mu przez lata jako najbardziej istotne w życiu. Uśmiecha się, przyglądając jego jądrom kusząco kołyszącym się w rytm kroku. Mężczyzna owiewa jego policzek ciepłym oddechem, uśmiechając lubieżnie. Jasnowłosy oblewa się delikatnym rumieńcem, czując przyjemną bliskość nieznajomego. 

- Nie obraziłbym się - rzecze formalnie, płynnie wyplątując należny sobie czek. Znów ten uśmiech, przez który czuje się winny, że go zostawia. Po chwili z wdzięcznością wsuwa na siebie biały, dosyć sporych rozmiarów t-shirt i proste dresy. - Sportowo - rzuca ironicznie, patrząc jak czarodziej wkłada szlafrok. - Było miło, dzięki za kasę - wzrusza ramionami, sięgając po płaszcz, do którego wkłada uprzednio otrzymany czek na tysiąc galeonów. Gdy się prostuje, mężczyzna łapczywie przyciąga go do siebie, wgryzając brutalnie w jego kark. Pozostawia po sobie sporej wielkości malinkę, niemal wywołując łzy u jasnowłosego. Ściera je kciukiem, pełen zachwytu. 

Fałszywa gra cieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz