Rozdział 45

146 9 0
                                    

Yokohama, Japonia, 13 marca 2002 r., godzina 17:17

Kilka niepasujących do siebie dni i skrywanego oczekiwania na ratunek, wystarczy by stracić wszelką nadzieję. Dotąd zawsze pozostawał egoistą na życzenie, bo właśnie tak go wychowano. Martwić się tylko o tych, którzy są coś warci. Nigdy nie ulegać białym pokusom, które sprowadzają na złą drogę. A przede wszystkim, nieistotne co będzie się działo, nie tracić honoru. Czemu w takim razie ojciec dopasowywał się do sytuacji, wcale nie dając wzorca? Slytherin nie należy do odważnych. Szczyci się przebiegłością i umiejętnością manewrowania innymi, tak zwaną manipulacją. Wielką dumą było zostać przyjętym do domu węża. Draco pociera niepewnie skroń, próbując zebrać myśli. Dlaczego właśnie w takiej chwili sobie o tym przypomniał? To było tak dawno. Nie przynależność do domu w Hogwarcie, a czyny postawiły go w miejscu, w którym był. Ale może gdyby Tiara przydzieliła go jednak do Ravenclaw, potrafiłby znaleźć wyjście z tej trudnej sytuacji? Nie. Ravenclaw to erudycja, a w takiej chwili, czcze gadanie nie było mu potrzebne. Potrafił przemawiać, a jego spryt nadal pozostawał na miejscu. Mógłby to wykorzystać, gdyby posiadał jakiś plan. Pod presją myśli się definitywnie trudniej. Szczególnie gdy nie ma się już innego wyjścia. W jego głowie natychmiast rodzi się prosta myśl o podjęciu ryzyka. Dotąd wszystkie błędy, które popełniał, zawsze niosły za sobą ryzyko. Tym razem również nie może się bez niego obyć. Kolejny błąd przypłaci życiem, ale jest to błąd, który mógłby popełniać wieczność, gdyby miał szansę.

- Podbijasz? - rzuca podekscytowany Tang, uśmiechając się zza swojej tali. Milczy, zerkając kątem oka na pijącego whisky Notta. Mężczyzna już dawno spasował, czekając na dalszy rozwój sytuacji. Edward Nott był starym wyjadaczem magicznego pokera, ale tym razem zrezygnował bardzo szybko z rozgrywki. Nie działo się tak bez przyczyny. Tym sposobem Malfoy został osaczony przez dwóch Japończyków, którzy obstąpili go jak harpie, czekając aż przegra. Magiczny poker nieco różnił się od normalnego. Wpływ na wylosowane karty, bardzo często miała magia, jaką dysponował gracz. Na domiar złego, tego dnia Draco czuł się wyjątkowo podle. Czuł wszechogarniającą potęgę tego miejsca oraz siłę, jaką dysponowali w nim właściciele. Przebywając w kasynie, stawał się coraz bardziej zdekoncentrowany i osowiały. Tak, jakby to miejsce wysysało z niego siłę. Istotnie taki był cel, w końcu zarówno ani Tang, ani Satō nigdy nie przegrywali. Młody Malfoy wielokrotnie studiował ich umiejętności magiczne, zanim jeszcze postanowił wsadzić kij w mrowisko. Nie uważał ich za głupców, ale raczej za bystrych ludzi sukcesu. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że tak silny interes zbudowany jest na oszustwach. Dotąd wszystko uchodziło mu na sucho. Każdy biznes, którego odważył się podjąć, obradzał w korzyści. Tylko raz powinęła mu się noga i od tego czasu wszystko stało się dużo bardziej skomplikowane. Od pewnego czasu miał wrażenie, że wpada z deszczu pod rynnę i jego pasmo niepowodzeń się nie skończy. Teraz znów otworzyła się przed nim szansa na nowy początek. A stawka była zbyt wysoka. Gra toczyła się o jego ciało i dalsze życie. Nie miał już jednak niczego do stracenia. Jeżeli miał przegrać, musiał to zrobić z kretesem. 

- Poddaj się i podpisz - wzdycha znudzony Tetsu, gasząc swoje pokaźne cygaro w popielnicy stojącej na stole. Blondyn rzuca bezwartościowe rozdanie na stół, wzruszając ramionami. 

- Przegrałem. Należę do was, wielka mi rzecz. I tak nie pozwolilibyście mi stąd wyjść - prycha, odprężając się w fotelu. Szczupły, smukły chłopak zbiera karty, składając je w zgrabny stosik, a potem układając gdzieś na boku stołu pokerowego. 

Fałszywa gra cieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz