Rozdział 27

196 16 1
                                    

3 marca 2002 r., godzina 1.58

Ogarnia mnie ogromna wściekłość. Nigdy nie podejrzewałbym siebie o aż tak wielką zazdrość o przypadkowego chłopaka z ulicy. Ale nie. On nie jest przypadkiem. To, że okazał się być Draconem Malfoyem nie jest przypadkowe. To, że przez siedem lat walczyliśmy ze sobą na każdym polu, nie jest przypadkowe. To, że nasza nienawiść przerodziła się we wzajemną potrzebę, również nie jest przypadkiem. To powinno być naturalne jak oddychanie. Draco Malfoy od zawsze był mi wrogiem, ale te czasy już minęły. I kiedy spotkałem go po raz kolejny, przestałem dbać o to kim chciał się stać. Chciałem mu pomóc. Dlatego tak łatwo jest mi się teraz przyznać do tego, że naprawdę chcę, by był bezpieczny. Nieistotne, czy on również zrobiłby to samo dla mnie. Wierzę, że dojrzałem do myśli, że chciałbym nazywać go przyjacielem, nie wrogiem. A może nawet kimś więcej. Kiedy przestał być dla mnie obojętny?

- Aaaaa... Wyglądam paskudnie - zasępia się nagle, przyglądając swojemu odbiciu w lustrze, gdy niemal siłą wpycham go do łazienki. W tym ciasnym pomieszczeniu, wydaje mi się bliższy niż dotąd. Dociera do mnie, że to co wcześniej nazywałem bezinteresowną chęcią ratunku, jest tak naprawdę od lat skrywaną fascynacją i szacunkiem. Podziwiam go. Nie ważne jaki się stał. Dotąd tylko zazdrościłem jego sukcesom, a jednak, gdy upadł tak nisko, wcale nie czuję, że chcę z niego szydzić. Wręcz przeciwnie. To odróżnia mnie od reszty znanych mu ludzi. Czuję przemożną chęć wyciągnięcia go z tego głębokiego dołu, by być świadkiem tego, jak się podnosi. Pewnie dlatego mam wrażenie, że chce mnie odepchnąć jeszcze bardziej. Chcę w to wierzyć, bo nie mogę znieść myśli, że mógłbym mu być aż tak niepotrzebny. Szczególnie teraz, gdy wiem, że chciałbym iść z nim ramię w ramię. Chwyta umywalkę, opierając na niej płasko dłonie. Cały ten czas stoję za jego plecami, wspierając się o ścianę i śledzę jego ruchy. To jak przemywa twarz wodą, odgarniając przypadkowo zmoczone kosmyki włosów z twarzy. Nasze spojrzenia spotykają się na ułamek sekundy. Uśmiecha się mrocznie, podczas gdy ja splatam buntowniczo ręce na piersi.

- Satō. Ile razy z nim spałeś? - pada z moich ust, gdy czuję, że to właśnie pytanie, które najbardziej nurtuje moją podświadomość. Pytanie to jest zwadą między nami. Dopóki nie poznam odpowiedzi, nie będę mógł spokojnie myśleć. Dopóki nie poznam odpowiedzi, nie będę czuł się na siłach, by dotrzymywać mu kroku. Dopóki mi nie zaufa, ja nie zaufam jemu. Nie chcę być jego niewolnikiem, jak Sarge czy ci wszyscy mężczyźni. Chcę go poznać. Chcę wiedzieć co działo się wokół niego przez te kilka lat. Nie to, co mówią ludzie. Chcę poznać jego punkt widzenia. Chcę wiedzieć co go dręczy i jaki jest naprawdę. Czy żądam zbyt wiele? Być może. Ale dla tego, jestem wart podjąć każde ryzyko. Szczególnie, że zaskakuje mnie z dnia na dzień coraz bardziej.

- Oszalałeś?! Dziś dopiero go poznałem! - stwierdza z niedowierzaniem. Wygląda, jakbym go uraził. Zaciska nerwowo usta, chwiejąc się lekko. Kolejny raz sięga po wodę z kranu, tym razem przemywając same oczy. To budzi mój niepokój, jednak nie mogę pozwolić sobie na wycofanie. Po raz pierwszy mam wrażenie, że odpowie mi szczerze. Więcej mogę już nie mieć takiej szansy.

- A więc Tang? - rzucam niedbale, wbijając nieustępliwe spojrzenie w jego odbicie lustrzanie. Znów dostrzegam te niepewne, drżące źrenice, które czujnie podążają wzdłuż mojego ciała. Sztywnieje, zagryzając nerwowo wargę. Waha się. To w pewien sposób, dodaje mi odwagi, jednak najprawdopodobniej irytuje tylko bardziej. Nie chcę myśleć, że ten niski człowieczek mógłby go kiedykolwiek w jakiś sposób...

- Obrażasz mnie, ja nigdy... - chwytam go za wilgotne kosmyki, odciągając od umywalki. Wydaje cichy pisk, padając plecami na mój tors. Zaciskam dłoń nieco powyżej jego łokcia, unieruchamiając go przed możliwą ucieczką. - Uspokój się! Twoja zazdrość jest ślepa i do tego głupia, Potter. Chciałbym, żeby mnie pragnął. Z kimś takim u boku, miałbym wszystko. Nadstawiałbym tyłek częściej niż gejsze, gdyby zechciał płacić za moje zachcianki. Nie chodzi tu już nawet o pieniądze, czy władzę. Ktoś taki jak Lao nigdy nie przegrywa. Zawsze ma to, czego chce. Przy nim byłbym bezpieczny - mówi oschle, nawet nie próbując się wyrwać. Mimo strachu, jakiego nie próbuje ukrywać, czuję, że się nie podda. Wzdycham, puszczając jego rękę.

Fałszywa gra cieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz