Rozdział 51

191 12 0
                                    

Dolina Godryka Gryffindora, Dom Pottera, 16 marca 2002 r., godzina 9:03

Mimo bierności i znikomej przytomności, udaje mi się pozbyć krwi i potu z jego ciała. Trudno mi jest trzymać go w ramionach ze względu na silne poczucie winy, którego nie potrafię się pozbyć. Ktoś kto dotąd motywował mnie do działania i skłaniał do brnięcia naprzód, sprawia teraz, że nie mam odwagi spojrzeć sobie w oczy. A zwłaszcza nie mam sił, by widzieć do czego doprowadziła mnie ostrożność i fałszywa niepewność. Gdybym wcześniej się zdecydował, być może nie byłby obecnie w takim stanie. Być może gdybym działał zamiast pozwalać sobą dyrygować innym, wszystko skończyłoby się inaczej. Nigdy dotąd nie byłem aż tak niezdecydowany, jak w dniu, w którym go straciłem. Jakby cały świat zawalił mi się na głowę. A ja pozostawałem bezsilnym, a wręcz niemożliwym dla mnie było zrobienie czegokolwiek. Teraz nie potrafię sobie wybaczyć tego, że na to pozwoliłem. Trzymając go w ramionach, czuję, że nie tylko on jest słaby. On zaledwie wydaje się nie rozumieć co dzieje się wokół niego. Ja nie potrafię mu z tym pomóc. Nie wiem już czy to zmęczenie, trucizna, czy jeszcze coś innego. Nie chcę go stracić, nawet jeżeli obecnie jestem w rozsypce. Jest moim spoiwem i moją siłą destrukcyjną. Bez niego naprawdę się nie pozbieram. Zakręcam wodę, owijając jego ciało ręcznikiem. Bez słowa biorę go na ręce, po czym wychodzę z łazienki, całkowicie ociekając wodą. Niewzruszony mijam zaskoczoną Hermionę i zmartwioną Pansy. Między nimi dostrzegam starszego, szczupłego człowieka, ubranego w jasne, znoszone spodnie i niebieską koszulę z podwiniętymi rękawami. Mimo siwych włosów przy skroni i sędziwego wieku, wydaje się doskonale znać na swoim fachu. 

- Zróbcie mu miejsce - ponagla mężczyzna, poprawiając zsuwające się z nosa, duże, kwadratowe okulary. Uchyla drzwi do sypialni, pomagając mi wejść do środka. Ostrożnie układam blondyna na środku materaca, przywołując przypadkowy strój z szafy. Niedbale przesuwam wzrokiem po twarzach zebranych, odczytując wszelkie emocje, bez używania zbędnych słów. Pomagając sobie magią, najpierw suszę jego skórę i włosy, a następnie wciągam na bladą, posiniaczoną klatkę chłopaka gruby sweter. Szczupłe nogi szczelnie zakrywam kołdrą, uprzednio naciągając na nie luźne dresy. - Jadł? - magomedyk podchodzi do Draco, profilaktycznie układając dłoń na jego czole. Kiwam przecząco głową, ściągając brwi w zmartwieniu. - Pił? - kontynuuje mężczyzna, zasępiając się na ułamek sekundy. Wzdycham, ponownie zaprzeczając. - Tylko leży? - rzuca pełen niedowierzania czarodziej. - Przecież nie śpi - mówi z wyrzutem, pochylając się nad nim z troską. Zamieram, spoglądając na zaskoczoną Pansy. Do tej pory sądziłem, że po prostu jest zbyt zmęczony by cokolwiek zrobić. Co chwilę tracił przytomność, dlatego nie chciałem go dręczyć. Uwierzyłem, że nie wymagając od niego zbyt wiele, sprawię, że poczuje się lepiej. Teraz zaczynam martwić się, że po prostu się... poddał. Nawet w obliczu konfrontacji nie uchyla powiek. Nie chce mi się wierzyć, że lekarz mógłby mnie okłamać. Jednocześnie nie mam odwagi sądzić, że po prostu wygodniej mu pozostawać nieprzytomnym. Boli mnie, że nie ufa mi na tyle, by móc się przede mną otworzyć. Nie oczekuję wielkich zwierzeń, rozumiejąc, że to co przeżył jest dla niego trudne, ale martwi mnie, że zamykając się na wspomnienia, całkowicie się zniszczy.

- Zbijałam jego gorączkę, wywarem z owoców berberysu i kory wierzbowej. Nie podawaliśmy mu nic poza tym...

- Taaa... Widzę, widzę... - przerywa jej magomedyk, posępnie obserwując jak blondyn uchyla oczy, by po raz pierwszy przyjrzeć się obcemu. Lustruje sylwetkę mężczyzny od góry do dołu, a jego wzrok jest martwy jak wtedy, gdy patrzył na Notta. Czarodziej ponownie wzdycha, wyciągając różdżkę z tylnej kieszeni spodni. - Panie Malfoy, proszę być poważnym. Nie pomogę panu, jeżeli nie zechce pan współpracować. Chyba nie chce pan martwić bliskich sobie osób? - pyta retorycznie, a następnie wykonuje jeden obrót różdżką. Nad ciałem chłopaka pojawia się świetlista powłoka, wsiąkająca naturalnie w jego zadrapania i siniaki. Blondyn wydaje z siebie cichy syk, po raz pierwszy zdradzając oznaki przytomności. Drgam zaskoczony, zderzając się z prawdą, której wolałabym nie poznać. Mimo to w milczeniu obserwuję, jak wszelkie rany zasklepiają się dzięki wprawnej ręce prostego człowieka. Magomedyk przywołuje Hermionę gestem dłoni, serwując mi sztuczny uśmiech. Wytężam słuch, próbując zrozumieć o czym mówią, jednak dociera do mnie zaledwie niewyraźny bełkot. Ciężarna również wzdycha, dotykając dłonią swojego okazałego brzucha. Poirytowany obserwuję jak stoją nad nim, wymieniając uwagi, podczas gdy sam Draco nadal nie porusza się nawet o centymetr. Wydaje się jakby zastygł w miejscu. Nagle zamienił się w posąg i już nigdy miał się nie odezwać. Albo po prostu nie chciał. Nieświadomie sięgam palcami do jego dłoni, ściskając ją mocno. Przenosi wzrok na moją rękę, skupiając się zwłaszcza na bliźniaczym pierścieniu, którego nie zdjąłem od czasu kiedy widzieliśmy się po raz ostatni. Dopiero teraz zauważam, że on nie posiada swojego. Dotyka mnie sposób w jaki drży jego warga, gdy splatam nasze palce. Odwraca wzrok, biernie przenosząc go na Pansy, która niepewnie przestępuje z nogi na nogę. - Czy mówił coś, gdy go znaleźliście? - dopytuje lekarz, grzebiąc w swojej torbie. Zagryzam dolną wargę, próbując przypomnieć sobie jak najwięcej z nocnych wydarzeń. 

Fałszywa gra cieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz