Rozdział 42

151 15 0
                                    

Dolina Godryka Gryffindora, Dom Pottera, 10 marca 2002 r., godzina 20:13

Upływają dwa dni. Dwa, długie dni. Dni, które sprawiają, że odchodzę od zmysłów. Dni, w których kłócę się sam ze sobą. Dni, w których odganiam wątpliwości zasiane przez Lucjusza. Dni, w których ignoruję wyjce oraz tony listów z pracy, pławiąc się w kolejnych butelkach ognistej. I naprawdę nie mam już siły podejmować decyzji. Determinacja mnie opuszcza, odchodząc w towarzystwie całej mojej nadziei. Obie znikają, pozostawiając po sobie pustkę samotności. Nie robię dosłownie niczego. Zagryzam kolejne dawki swojej goryczy, zastanawiając się, czy jest w ogóle sens robić cokolwiek. Czyżbym wpadł aż tak bardzo, że nie umiem się pozbierać? Co boli mnie do takiego stopnia, że zamykam się na świat? To, że mnie zostawił, czy porażka jaką poniosłem w urzeczywistnianiu swojego celu? Próbowałem go zmienić. Wbrew jego naturze. A przecież Malfoyowie nigdy się nie zmieniają. Wielokrotnie dostawałem dowody jego niechęci, ale nie chciałem im wierzyć. Nikt dotąd nie powiedział mi wyraźnie, że jestem niewystarczająco dobry. Dla niego byłem. Zawsze niewystarczający. Nie potrzebował mnie. Udowodnił to nie raz, jednak nie chciałem tego zrozumieć. Nie, ja to wiedziałem, ale nie chciałem zaakceptować. Tak bardzo się zaangażowałem. Sądziłem, że razem pokonamy wszelkie przeciwności, gdy tylko trochę się oswoi. Jeżeli nie jako partnerzy, to jako przyjaciele. Potrzebowałem go w swoim życiu. Dawał mi nową odwagę. Był dla mnie świeżością i spokojem. Ale ja na siłę wepchnąłem się do jego życia, zmuszając by mnie znosił. I zrobił to. Niechętnie, ale pokornie tolerował mnie przy sobie. Przyzwyczaił mnie do swojej obecności, jednocześnie podkreślając, że ja nie jestem mu potrzebny. Był niezależny. Zawsze. W porównaniu do niego, ja chociaż może kiedyś byłem, dziś już nie potrafię. A on zniknął. Dni mijają, a jego nie ma. Mimo obietnicy, nie staje w moich drzwiach. Nie potrafię zrozumieć, co próbował tym osiągnąć. Chciał, żebym zrezygnował? Żebym go nie gonił? Byłem gotowy zrezygnować, jednak dał mi szansę. A potem uciekł. To jego sposób na zniszczenie mnie doszczętnie? Na skruszenie mojej duszy i złamanie serca? Czy właśnie teraz powinienem się poddać? Uświadamiając sobie, że jestem sam w swoim uczuciu? Zrzucił mnie na całkowite dno, zostawiając samego sobie. Nie mogę się podnieść. To naprawdę boli. Znów kocham i nienawidzę jednocześnie. Dramatyzuję w swoim własnym domu, nie potrafiąc wziąć się w garść. Topię żale w butelkach whisky, zakopując się w pustym szkle po zęby. Nie mam już siły. Naprawdę. Nie ważne ile razy to powtórzę, po prostu nie mam. Nie chcę go tracić, ale nie wiem co jeszcze mógłbym zrobić. Chciałbym stać przy nim.

- Potter do cholery! Weź się w garść! - z otępienia wyrywa mnie czyjś głos. Głowa Kingsleya wystaje z płomienia w kominku. Na jego twarzy dostrzegam wyraźną frustrację. Presja sytuacji mnie przytłacza. Nie często widzę go tak złego, przynajmniej nie na mnie. Prostuję się, poprawiając przyklejone do policzka włosy. Z jednej strony mam głęboko skryte poczucie obowiązku, a z drugiej wolałbym, żeby wszystko trafił szlag.  

- Sram na tą waszą pracę, wy biurokratyczne pijawki! W dupie mam wasze stołki i pozycje! Nie znoszę tej roboty! Nawet bym tutaj nie wrócił, gdyby nie on... Ale teraz zniknął, a ja już nie wiem co mam robić... - miotam się, zrywając błyskawicznie z kanapy. Nie umiem znaleźć sobie miejsca. Czuję się jak przyłapany na czymś wstydliwym. To moja ignorancja i głupota, sprawiły, że zapomniałem zablokować kominek. Nie powinienem się dziwić teraz, że los każe mi stanąć twarzą w twarz ze światem zewnętrznym. Dokładnie tym samy, od którego się izoluję. Tym, którego nie chcę znać. Otrzymałem od niego zbyt wielkiego kopa w serce, żeby chcieć się z nim mierzyć. Po co mi to?

- Czy ty wiesz co ty... - cedzi Minister, marszcząc brwi. Po opanowaniu, z którego słynie, nie pozostaje nawet ślad. Jest wściekły. A może bardziej zirytowany? W każdym razie mam wrażenie, że moje niewyparzone usta, zaraz wywołają burzę, której wcale nie chcę. Ale to ja jestem przepełniony goryczą do takiego stopnia, że nie umiem powstrzymać własnych myśli, które wylewają się ze mnie potokiem. Jeżeli nie wyrzucę z siebie kumulowanych frustracji, wybuchnę jak wielka, tykająca bomba.

Fałszywa gra cieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz