Rozdział 46

154 12 0
                                    

Dolina Godryka Gryffindora, Dom Pottera, 15 marca 2002 r., godzina 10:09

Dni mijają. Godziny wydają się przenikać przez moje palce. To nie tak, że znów popadam w swój zwyczajowy trans, mający na celu wywołanie zmęczenia i niezadowolenia. To nie tak, że zapominam o trzeźwym myśleniu i upartym dążeniu do celu. To również nie tak, że chcę przestać rozpamiętywać to co nas spotkało, bo im mocniej sobie to przypominam, tym bardziej mnie to mobilizuje do działania. To bardziej nienawiść do siebie za ciągłe użalanie. I także to, że nie potrafię sobie wybaczyć głupoty. Nie umiem przeboleć myśli, że pozwoliłem mu odejść, chociaż jawnie wołał o pomoc. To ja wpędziłem go w kłopoty, a teraz nie potrafię go z nich wyciągnąć. Jestem tak wielkim kretynem! Gorzki smak ognistej whisky, przywraca mi siłę, bym mógł zmierzyć się z kolejnymi godzinami pełnymi niepewności i bezradności. Opadam zrezygnowany na kanapę w salonie, wbijając pusto wzrok w wyłączony telewizor. 

 - Harry! - entuzjastycznemu głosowi towarzyszy trzask ognia w kominku. Nawet nie obracam twarzy w stronę miejsca, w którym stoi mój gość. Brakuje mi chęci, by witać kolejne, nic nie wnoszące informacje, tylko bardziej pogrążające mnie w rozpaczy i tęsknocie. Czuję, że powoli się poddaję, a na samą myśl moje serce rozpada się na kawałki. - Co ty robisz? Znowu pijesz? - rzuca z niedowierzaniem rudowłosa dziewczyna, spoglądając na szklankę, którą trzymam w dłoniach. Wzdrygam się lekko, wzdychając ciężko. Apatia. Apatia jest gorsza niż wszystko co do tej pory przeszedłem. Czuję jak miłość do tego opryskliwego człowieka powoli wypala ze nie pozostałe emocje, pozostawiając jako szarą, pustą skorupę bez radości z życia. Nienawidzę go za to, że śmiał odebrać tak ważną część mojego istnienia. Zostawiając mnie, wyrwał mi kawałek duszy. Powinienem wziąć się w garść. Ale naprawdę nie potrafię.

- Piję bo chcę - rzucam sucho, biorąc kolejny łyk. Czas robi ze mnie zgorzkniałego introwertyka, który topi smutki w szklance pełnej alkoholu. A im dłużej siedzę z założonymi rękami, tym bardziej miłość mojego życia się oddala. Na co czekam? Czyż nie powinienem czegoś zrobić? Tylko co miałoby mi dać bezsensowne bieganie w kółko od punktu do punktu w obcym państwie? Nic, poza rozczarowaniem i ostrzeżeniem moich wrogów. Jestem zmuszony czekać i czekać, ale to czekanie mnie zabija. I zabija także jego. Odchodzę od zmysłów, na myśl, że ktokolwiek mógł go skrzywdzić. A im dłużej zwlekamy, tym wizja ta staje się realniejsza. Może powinienem odpuścić? Wyjść z rutyny? Nie... nie mógłbym nawet myśleć o dotykaniu kogokolwiek poza nim. Chyba lepiej byłoby, gdybym nigdy się nie zakochał. 

- Gdybyś tyle nie pił to może... - uderzam otwartą dłonią w stolik, by zagłuszyć jej trajkotanie. Ginny podskakuje w miejscu, obrzucając mnie karcącym spojrzeniem. Wiem, że być może dla niej to niezrozumiałe i dziwne, że z dnia na dzień zakochałem się w kimś obcym, a do tego w mężczyźnie, chociaż jawnie deklarowałem heteroseksualizm. Wiem, że dawna relacja z nim  może przysłaniać jej rozsądny osąd. W końcu obradzała we wzajemną nienawiść, a gdy się rozstawaliśmy, oboje skrycie mieliśmy nadzieję się więcej nie spotkać. Wiem także, że nie jest jeszcze wystarczająco dojrzała by rozumieć moje uczucia, które rozwinęły się nagle. Najwidoczniej od nienawiści istotnie wiedzie cienka linia do miłości. Mam jednak nieodparte wrażenie, że nawet gdybym go nie kochał, nie byłbym w stanie zostawić go na pastwę losu. Tylko wtedy może łatwiej byłoby mi podjąć jakiś bardziej radykalny krok w stronę ratunku. Ginny i ja? Mam wrażenie, że rok różnicy między nami jest ogromną przepaścią nie do przekroczenia. Być może w związku nie jesteśmy ideałami, jednak w przyjaźni... Wiem, że zawsze mogę na nią liczyć. Nie ważne jak długo się złości, staje po mojej stronie nawet gdy nie zgadza się z moim zdaniem. Powinienem cieszyć się, że tutaj jest. A jednak czasem wolałbym, że odeszła. Tak jak każdy z nich. Wtedy niczego nie miałbym już do stracenia. - Harry... - prosi dziewczyna, obchodząc kanapę dookoła, by móc wreszcie dokładnie mi się przyjrzeć. Odwracam głowę, gdy układa dłonie na moich policzkach. 

Fałszywa gra cieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz