Rozdział 25

210 17 2
                                    

2 marca 2002r., godzina 23.53

Te przyjęcie to jakiś straszny sen, z którego nie da się wybudzić. Od kiedy wyszedł, nie mam już siły tu przebywać. Martwię się. Wyglądał, jakby zaraz miał zwymiotować. Przesuwam wzrokiem po sali, szukając nim Notta. Dostrzegam go niedaleko, rozmawiającego o czymś z tym samym Japończykiem, co wcześniej Draco. Wydaje mi się to dosyć podejrzane, dlatego nie zauważam, gdy obok mnie opada zziajany Ron, z talerzem pełnym małych kanapek deserowych.

- Ronaldzie, będziesz... - zaczyna Hermiona, zerkając z pogardą na męża.

- One są pyszne, sama spróbuj - stwierdza nagle, przechylając się ponad stołem. Wpycha jedną z nich do ust swojej żonie, przerywając jej tym samym w pół zdania. Ginny parska cichym śmiechem, dolewając sobie wina. Co jakiś czas zerka na mnie, a w jej oczach wyrysowane jest czyste zmartwienie. Wzdycham ciężko, obracając się za siebie, by kolejny raz z kolei przeczesać salę wzrokiem. Wciąż nie mogę wyrzucić wyrazu twarzy Draco, kiedy go dotykał. Zupełnie jakby jego światło zgasło, przyćmione przeszłością. Ledwie dociera do mnie mała sprzeczka przyjaciół, bo myślami jestem już daleko stąd. Mam w głowie tylko te smutne, szare oczy. Nawet nie zauważam, gdy Ron trąca mnie ramieniem, domagając się mojej interwencji. Zagryzam dolną wargę, nie wiedząc co takiego powinienem rozstrzygnąć.

- Harry, uspokój się! Musisz dać mu trochę przestrzeni - odzywa się po raz pierwszy Ginny, marszcząc surowo brwi. Mam ochotę wykrzyczeć jej, że jeszcze godzinę temu byłaby zadowolona z takiego obrotu sprawy, a najlepiej sama by go stąd wyprosiła. Tymczasem wszyscy wyglądają na poważnie zmartwionych tą nietypową sytuacją. Każdy z nich, wbija we wzrok, sprawiając, że wiercę się jak dziecko na krześle. Zostałem bezczelnie przyłapany na bujaniu w obłokach i już nie uda mi się tego ukryć. 

- Nic nie rozumiecie. On mnie potrzebuje! - oświadczam wzburzony, nie zauważając, gdy jego smukła dłoń opada na moje ramię. 

- Nie unoś się, Potter. Nie rób nam wstydu - szepcze wprost do mojego ucha, owiewając moją skórę ciepłym oddechem. Wzdycham z prawdziwą ulgą, czując jego obecność. Rozluźniam się, z radością przyjmując jego chłodny dotyk na swojej marynarce. - Chyba zapomniałeś, że nie należę do nikogo - dodaje hardo, już nieco głośniej. Unoszę głowę, by spojrzeć na zimny wyraz twarzy mężczyzny stojącego za moimi plecami. Ale to nie jest już ten sam Draco, którego przyprowadziłem. Po jego beztrosce nie pozostał nawet ślad, a srebrne oczy wyrażają niszczycielską pustkę. Wszyscy dostrzegają wyraźną zmianę w naszym zachowaniu. Ronald upuszcza jedną z kanapeczek na talerz, zaskoczony chłodem, jakie wprowadziło jego pojawienie się. Uśmiecham się sztywno, oferując mu miejsce obok siebie.

- Wszystko w porządku? - pyta z troską Hermiona, marszcząc podejrzliwie brwi. On natomiast prycha tylko, obrzucając ją pogardliwym spojrzeniem. A więc zakończył swoją grę. Jest już zmęczony. Przechyla się przez moje ramię, sięgając po pusty dotąd kieliszek. Podstawia go pod rękę rudowłosej, która mechanicznie napełnia go winem, lekko urażona jego arogancką postawą. Przez chwilę czuję przyjemną woń jego perfum, zmieszaną z tytoniowym dymem, która znika tak szybko, jak się pojawiła. Prostuje się dumnie, a następnie moczy dolną wargę, przymykając powieki. Wszyscy wpatrujemy się w niego z lekkim niedowierzaniem. Posyła mi  sugestywny uśmiech, zsuwając dłoń na mój biceps. Zaciska na nim palce, badając fakturę materiału marynarki. Rozpina jeden guzik koszuli, ten tuż pod szyją, rozglądając się przy tym chłodno wokół. Jego wzrok kluczy perfekcyjnie wśród par, doskonale rozpoznając to, na kim warto zatrzymać go chociaż chwilę.

Fałszywa gra cieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz