Rozdział 34

271 17 4
                                    

Dolina Godryka Gryffindora, Dom Pottera, 4 marca 2002 r., godzina 17:54

Pansy zjawia się przed osiemnastą, gdy razem z Ginny siedzę w salonie, jedząc kolację. Wygląda na wyczerpaną i naprawdę śpiącą. Jak burza wpada do środka, nie kłopocząc się nawet zdejmowaniem butów, czy też kurtki. Dotąd milcząca dziewczynka od razu ożywia się na widok matki. Była dosyć zagubiona bez Draco. A on... Odkąd wyszedłem z łazienki, nawet nie kwapił się by do niej zajrzeć. Mam wrażenie, że pozwolił swojej głupocie i strachowi zawładnąć umysłem. Parkinson rozgląda się podejrzliwie, biorąc małą w ramiona. 

- Gdzie Draco? - pyta nadzwyczaj spokojnie, zbierając porozrzucane zabawki córki. Mała siedzi dzielnie na kanapie, wodząc wzrokiem za brunetką, mimo nieskrywanego zniecierpliwienia. Wzdycham ciężko, niechętnie zsuwając się z krzesła.

- Pójdę po nie...

- Nie trzeba, już jestem - wcina się blondyn, bezszelestnie zjawiając przy nas. Niemal podskakuję, zaskoczony jego dyskrecją. Jest ubrany w szare dresy i jakąś polarową bluzę, której nawet nie pamiętam. Ubrania, które mi zabiera, są tak duże, że niemal pływa w każdej z tych rzeczy. Tylko chude palce wystają spoza długich, granatowych rękawów, a sznurek spodni zaciska się maksymalnie wokół jego bioder. - Wybacz Pansy, nie czułem się najlepiej by zająć się moją żabką i...

- W porządku, głupku. Ginny pomogła - rozpromienia się dziewczyna, pstrykając blondyna w czoło. Jasnowłosy wzdycha z lekką irytacją, nie mówiąc już więcej nic. Pozwala tylko się objąć, zanim kobieta opuści mieszkanie, tłumacząc się brakiem czasu i zmęczeniem. Jeszcze tylko dwa pocałunki w rumiane, okrągłe policzki Penny, zanim po prostu wyjdą. Zaraz po nich moja była dziewczyna wkłada płaszcz. Zarówno on jak i ja, doskonale wiemy skąd ten pośpiech. Czeka nas rozmowa, której nie da się uniknąć.

- Jest już późno Harry, muszę ułożyć też swoje życie wiesz? Mam pracę - wymawia się rudowłosa, po czym wchodzi do kominka, rzucając zdawkowe pożegnanie. Wzdycham, zbierając puste talerze. Wiem, że cały czas nie spuszcza ze mnie wzroku, jednak jestem zbyt wyczerpany, by zmuszać go do czegokolwiek. 

- Musimy porozmawiać - stwierdzam tylko, po czym ruszam do kuchni, całkowicie ignorując jego prychnięcie. Podąża za mną boso, wściekle mrucząc pod nosem.

- Czy my musimy wiecznie rozmawiać?! Nie mam ci nic do powiedzenia! - stwierdza hardo, stając w progu. Wspiera się biodrem o futrynę, splatając ręce na piersi. Unoszę powątpiewająco brwi, po czym wzruszam ramionami. 

- Jak chcesz - oświadczam zmęczonym tonem, wkładając naczynia do zlewu. Wykonuję obrót palcem, a talerze zaczynają myć się same. Draco milczy, wodząc za mną podejrzliwie wzrokiem. Staram się udawać, że zupełnie nie rusza mnie jego chłód, na który przecież nie zasłużyłem. Nie sądziłem nigdy, że troska kosztuje aż tak wiele. Wzdycham po raz kolejny, wymijając go w przejściu. Wychodząc, gaszę światło w kuchni, by nie miał żadnych wątpliwości co do pójścia za mną. Ignoruję charakterystyczne prychnięcie, zbierając paczkę chipsów z kredensu w salonie, po czym ruszam po schodach na górę. Słyszę jak kroczy za mną, wzdychając z każdym kolejnym stopniem coraz bardziej. Na ostatnim potyka się niezdarnie, omal nie spadając w dół schodów. W ostatniej chwili chwytam go za bluzę, wciągając na siebie. Uderza z impetem w moją pierś, wczepiając palce w moje ramiona. - Co za... - rozpoczynam pełnym frustracji tonem, jednak on rozpaczliwie rzuca się na moje usta. Milknę, zaskoczony tym nagłym atakiem. Mruży powieki, nieśmiało przesuwając językiem po mojej dolnej wardze. Odsuwam go taktownie, nie pozwalając mu się wprosić. Znów milknie, a w jego oczach czai się odrzucenie i prawdziwy smutek. Posyłam mu pełen dezaprobaty grymas, po czym obracam się na pięcie i ruszam w stronę sypialni. Zostawiam uchylone drzwi, wiedząc, że w końcu przyjdzie. Sięgam po raport do uzupełnienia, włączam nocną lampkę i nasuwam okulary na nos. Markotny blondyn wkracza do sypialni chwilę potem, skubiąc palcami lewy rękaw bluzy. - Jesteś już gotowy na rozmowę? - rzucam z nad papierów, otwierając paczkę chipsów. Nadyma się w odpowiedzi, opadając ciężko na miejsce tuż obok mnie. Wciąż nie mówi nic, próbując wymusić na mnie niezasłużone przeprosiny. Pojmuję aluzję i twardo powracam do swojej pracy, udając, że zupełnie nie rusza mnie jego nastrój. 

Fałszywa gra cieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz