Rozdział 40

196 11 9
                                    

Saville Row, The Blacksite, 7 marca 2002 r., godzina 00:07

Po jego odejściu pojawia się wahanie. A jednak nikt nie zmusił go, żeby znowu przed nim uciekł. To strach go sparaliżował. Sprawił, że zapomniał i postawił na sobie grubą, czarną kreskę. Skreślił wszystko, by nie musieć widzieć jego rozczarowania. Gdy Potter go dotknął, poczuł się jakby znowu był w domu. W jego obecności był znowu bezpieczny. Zapomniał o tych wszystkich przeciwnościach, które drążą mu dziurę w brzuchu. O długu, o zagrożeniach, o nienawiści... Z każdą minutą w jego obecności, czuje się coraz bardziej słaby. Taki bezbronny i kruchy. Niczym dziecko, nie mogące poradzić sobie z najprostszą rzeczą. A jednak w jego głowie kiełkuje myśl, że chciałby spróbować. Chciałby znów otworzyć się na wszystko co miał. Chciałby odrzucić to co go niszczyło, by być z kimś, kogo... Naprawdę już dawno nie kochał. Obiecał sobie, że nigdy więcej po prostu tego nie zrobi. Nie po tym co przeszedł. Miłość jest zawsze świetnym pretekstem do czerpania i coraz większego wykorzystywania, aż nie zostaje z ciebie nic. Aż zniszczejesz. Niczym gałąź złamana na wietrze. Sama przeciw wszystkiemu. Czemu wobec tego w obecności uczucia, jakim obdarzył Harry'ego Pottera czuje się tak dobrze? Ono go buduje. Zachęca do odrzucenia wątpliwości. Do lotu prosto w jego ramiona. Jak trzeba być żałosnym i niezdecydowanym, by nie potrafić zrozumieć samego siebie? By nie zrozumieć własnych uczuć? Machinalnie powłóczy nogami, wzdłuż ulicy, na której roi się od podejrzanych typów. To trudne. Trudno jest zrezygnować z tego kim się było, by być lepszym człowiekiem. Ludzkie nawyki są naprawdę silne. Zwłaszcza ludzi tak słabych jak on. Ale to miejsce zbyt długi czas było mu domem. Za bardzo w nie wrósł. Jeżeli zaczeka, nigdy się stąd nie wyrwie. Przywiązuje niewielki zwitek papieru do nóżki przywołanego puchacza. Wie, że chociaż on nie potrafił, zwierzę na pewno odnajdzie jego przyjaciółkę. Potrzebuje Pansy. Ona będzie wiedziała co powinien zrobić. Bardzo chciałby odejść. Zacząć gdzieś od nowa. Kto wie? Może właśnie u boku Pottera mogłoby mu się to udać. Nieistotne jak długo byliby ze sobą. Pielęgnowałby te dni, miesiące, lata... Chociaż jakiś czas mógłby cieszyć się pełnią szczęścia. Klubowe światła wciąż widać. Nawet gdy jest tak daleko, nie może pozbyć się wrażenia, że przeszłość śledzi każdy jego ruch. Ptak unosi się w powietrze, mocno trzepocząc skrzydłami. Obserwuje go w milczeniu, uśmiechając się melancholijnie.

- Ile jesteś wart? - pyta nagle człowiek wyrastający jakby spod ziemi. Obraca się, by spojrzeć na niego podejrzliwie. Gdy zauważa jego wzrost, robi niepewny krok w tył. Plecami napotyka ścianę budynku, będąc w potrzasku. Mężczyzna jest silny i postawny. Nieco siwy przy skroniach, ale wygląda na bogatego. Dawniej rzuciłby się na niego z pazurami, zdzierając każdy grosz z jego wypchanego portfela. Teraz... 

- Ile jesteś w stanie zapłacić? - rzuca podejrzliwie, przybierając swoją wypracowaną pozę. - Nie należę do tanich - dodaje rzeczowo, wywołując u niego kpiący uśmiech. Na jego nadgarstku błyszczy drogi, złoty zegarek, który jeszcze bardziej wzmaga zainteresowanie Malfoya. Mężczyzna wydaje się być pewny siebie i przede wszystkim nadziany. Ponadto, wcale nie dba o pieniądze, które posiada. Pieniądze, które tak bardzo przydałyby się blondynowi. Jednak czy byłby w stanie zrobić to chociaż jeszcze jeden raz? 

- Cena nie gra roli, Perełko. Dam ci wszystko, czego chcesz - wspiera dłoń tuż ponad głową jasnowłosego. Draco waha się, zanim rozwiąże sznurek u samej góry koszuli. Przełyka głośno ślinę, spoglądając na obcego spod linii rzęs. Nieznajomy odbiera to jako zaproszenie, brutalnie atakując jego szyję i kark. Ani drgnie, gdy dłonie mężczyzny błądzą pod materiałem jego koszuli. Czuje, jak wpycha mu do kieszeni prawdopodobnie wcześniej przygotowany czek. Draco błyskawicznie pojmuje, że był jego celem od samego początku. Oczy stają się dziwnie wilgotne i szkliste, a wszystko wydaje się powoli zachodzić mgłą. Ręka szybuje nad głowę, gdy mężczyzna splata ich palce razem. Usta gryzą coraz czerwieńszą skórę na jego barku. To go otrzeźwia. Czuje jak metalowy pierścień ociera się o obcą skórę dłoni. Palec, na którym nie ma przyjaznej mu obrączki. Zanim spostrzeże swoje łzy słono spływające po policzkach, już odpycha nieznajomego. Wymyka się z objęć, ruszając w drogę powrotną do klubu. - Hej, hej! Dokąd to? - krzyczy za nim czarodziej. Nie dba o to. Obejmując się ramionami, cicho szlocha pod nosem. Niemal biegnie przed siebie, wyrzucając po drodze czek. Kątem oka dostrzega jak zirytowany nieznajomy podnosi papierek, wpychając go do kieszeni marynarki. Przeklina przy tym siarczyście, jednak nie podąża za nim. Draco wie, że nie byłby w stanie czuć czyjegokolwiek dotyku, gdy wszystko tak trwale przypomina mu o Wybrańcu. Jak miałby udawać? Jak mógłby pozwolić komukolwiek dotknąć się teraz? Po tym wszystkim? Po tym jak Harry Potter wyrył na nim swoją obecność? A jednak nie umie wrócić na parkiet sali. Omija piętrzącą się na schodach kolejkę, skręcając w boczną uliczkę, prowadzącą na zaplecze. Oddycha z ulgą dopiero gdy wie, że jest sam. Odpala jeden z mugolskich papierosów, które trzymał w kieszeni, zaciągając się głośno. Obrzydzenie. To, kim się stał przez te kilka miesięcy, napawa go obrzydzeniem. Jego dolna warga, jak i całe ciało drży od niepohamowanego napięcia. Zsuwa się plecami po ścianie budynku, łkając bezgłośnie. Upada tyłkiem na brudną, zaśmieconą uliczkę, podpierając się dłonią. Spluwa, wyrzucając tlącego się papierosa. Gdy sięga palcami do nosa, by otrzeć spływającą z niego wodę, wzdryga się. W jego żołądku gromadzi się dziwne poczucie wstydu, które wywołuje u niego wymioty. Zwraca mizerną zawartość swojego żołądka, czując się pokonanym. Nie pierwszy raz. Wybucha histerycznym śmiechem. To co się właśnie wydarzyło, jest idealnym zwieńczeniem jego słabości. Jest jego cyrografem, który podpisał własnymi uczuciami. Jego gwoździem do trumny. Harry Potter zburzył perfekcyjny porządek jego świata, zmuszając by znów stanął oko w oko z własnymi lękami. Chciałby teraz go zobaczyć. Tutaj, obok siebie. By dostrzegł jak bardzo go zniszczył. By mógł napawać się własnym dziełem. By powiedział słynne "a nie mówiłem", a potem obiecał, że wszystko będzie dobrze. Dlaczego Potter pozwolił mu się wymknąć? Dlaczego pozwolił mu się odrzucić? Czy zrozumiał, że tak naprawdę marzy by z nim być? A może tak często go odrzucał, że wreszcie się poddał? Nie. Zawsze był uparty. Nie mógłby tak po prostu... 

Fałszywa gra cieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz