Rozdział 52

168 12 0
                                    

Dolina Godryka Gryffindora, Dom Pottera, 18 marca 2002 r., godzina 13:37

Nie rozmawiamy. Myślałem, że brak komunikacji dawno mamy za sobą. Błędnie sądziłem, że ta dziwna historia nas do siebie zbliży. Egoistycznie uznałem, że dzięki temu nasze uczucie rozkwitnie i nie będzie nikogo, kto mógłby zająć nasze miejsce w sercu drugiego. Tymczasem podczas gdy on coraz mocniej zatapia się w swojej goryczy, ja zaczynam mieć dość samego siebie. Praktycznie nie wstaje, a jeżeli już się ruszy, to snuje po domu jak cień. Nie dba o swoje zdrowie. Zapomina o ranach i uszkodzonym zwieraczu, wstydzi się własnego ciała, a gdy do niego mówię, mam wrażenie, że mnie nie słucha. Zupełnie jakby każde wypowiedziane przeze mnie zdanie odbijało się od ściany. Jego wzrok zmatowiał i stał się wyjątkowo ponury. Nie jest już sobą, a ja stoję bezczynnie obok. Stracił swój blask. Gdy na niego patrzę, mam wrażenie, że w ciągu tych niespełna trzech dni zestarzał się o dobre kilka lat. Nie mam pojęcia jak powinienem mu pomóc. Dosyć szybko zauważyłem, że kuli się gdy go dotykam. Nie chcąc go bardziej stresować, uznałem, że potrzebuje przestrzeni. Przeniosłem się na kanapę i to właśnie tutaj śpię, ale to był błąd. Według mojego mniemania taktowne odejście, spowodowało tylko wrogość z jego strony. Nie ma już nas. Jest tylko on i ja, a między nami jest gruba linia, której nie potrafię przeskoczyć. Jesteśmy jak dzieci we mgle. Jedno odpycha drugie, próbując jakoś odnaleźć siebie nawzajem. Ta sytuacja nas wyniszcza. To, co jeszcze te kilka dni temu chciałem ratować, teraz nie ma prawa bytu. Czy to już nasz koniec? To nawet nie był dobry początek. Nie wiem czy powinienem zmusić go do mówienia, czy powinienem zaczekać. Boję się, że jeżeli zdecyduję się zrobić krok, to będzie on naszym końcem. Jestem pewien, że ciągle myśli o naszym rozstaniu i to mnie martwi. Mimo że nie ma oficjalnych nas, a to pewna próba dla naszej wątpliwej relacji, chcę to przetrwać. Nie wiem tylko, czy obaj mamy dość sił, by walczyć z niewypowiedzianym. Nasza relacja powoli umiera, a ja zamiast podjęcia jakiejkolwiek walki, staram się dać mu czas. Wiem, że to nie działa. Ale nie potrafię inaczej radzić sobie z tym co go spotkało. Nie, nie obrzydza mnie. Wręcz przeciwnie, żywię do niego ogromny szacunek, a jednak coś sprawia, że nie umiem zrobić kroku w przód. Może powinienem się cofnąć do ponownego budowania jego zaufania, ale nawet to wydaje mi się bezsensowne. Stoję w martwym punkcie będącym zgubą naszego związku, która wróży nam rychły upadek. 
Ministerstwo dało nam dwa dni na oswojenie z sytuacją, zanim zdecydowało się zaatakować falą bezsensownych pytań. Dzisiejszy dzień wydaje się nienaturalny i dziwny. Ktoś zjawia się i wychodzi z mojego domu niczym przechodzień na dworcu. A on cały ten czas podjudza ich zdawkowymi odpowiedziami, wypowiadając się tak obojętnie, jakby prowadził program w telewizji śniadaniowej. Cały dzień próbuję bacznie śledzić jego zachowanie, by znaleźć chociaż jeden punkt zaczepienia. Chciałbym go wesprzeć, ale nie wiem jak ubrać swoje uczucia w słowa. Chciałbym być jego ostoją tylko, że on najwidoczniej sobie tego nie życzy. Kiedy któryś już z kolei z Ministerialnych urzędników próbuje wyciągnąć od niego jakieś informacje, staję kontrolnie w progu sypialni, by w odpowiednim momencie zainterweniować. Nasze spojrzenia spotykają się na ułamek sekundy. Uśmiecham się do niego zachęcająco, splatając ramiona na piersi. Zbywa mnie, odwracając wzrok.  

- To wszystko przez Pottera - cedzi, zaciskając pięść na pościeli. Zachęcony moją obecnością postanawia wylać na słuchaczy wszystkie swoje żale, nurtujące nas obu od kilku dni. Własne poczucie osamotnienia i mój wstyd. Auror towarzyszący urzędnikowi mechanicznie obraca się przez ramię, by na mnie spojrzeć. Słysząc to otwarcie z jego ust, czuję po raz pierwszy jak grunt usuwa się spod moich nóg. Nie winię go za to co myśli. Winię samego siebie za to, że nie potrafię go należycie przeprosić. - Co mam wam powiedzieć? Nie wiem niczego, czego sami już nie odkryliście. Strefa była zabezpieczeniem przed ludźmi takimi jak Nott. Tymi wszystkimi pseudo biznesmenami, którzy chcieli ich wykiwać - przestępuję z nogi na nogę, nie mogąc opanować zniecierpliwienia. Po tak długim okresie milczenia, każde słowo wypowiedziane z jego ust wydaje mi się na wagę złota. Dopiero teraz uświadamiam sobie jak bardzo za nim tęskniłem. Niechętnie przywołując wspomnienie rozciągniętego na łóżku w hotelu ciała blondyna, skutego i ledwie przytomnego zaczynam czuć się nieswojo. - Zainteresowanych pieniędzmi na świecie jest mnóstwo. A Ta... znaczy oni... - jąka się, przebiegając błędnie wzrokiem po pokoju. Instynktownie ruszam w jego stronę, wbrew temu co sądzi. Robię to zupełnie naturalnie. Nawet jeżeli dotąd wątpliwości nie pozwoliły mi wykonać ruchu, moje ciało wydaje się znać lepiej jego reakcje niż umysł. Wbija we mnie spojrzenie, gdy siadam obok niego i chwytam za zimną dłoń. Zaciska usta, nie mogąc oderwać wzroku od naszych splecionych palców. Tym jednym gestem łamię pewną barierę, którą próbował odgrodzić się przez te dwa długie dni milczenia. Pęka, a jego oczy napełniają się łzami. Wytrzymuję jego smutne spojrzenie, w którym próbuje ukryć jak wiele wycierpiał. Znów czuję, że rozumiem więcej niż inni. - Kontrakty. Wiele kontraktów. Nigdy nie przegrywali na swoim terenie. To wyjadacze. Długoletni hazardziści. Prostytucja jest u nich na porządku dziennym. Ci chłopcy, mężczyźni, ludzie... - bierze głęboki wdech, mocno zaciskając palce na mojej ręce. Twardo milczę, nawet gdy boleśnie wbija paznokcie w moją skórę. - Oni są mną. Kiedyś też byli młodzi, piękni i bez grosza przy duszy. Wymazano ich wspomnienia. Ta trucizna w kadzidle wypaczyła im mózgi. Strefa zeżarła magię...

Fałszywa gra cieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz