Rozdział 35

267 15 1
                                    

Dolina Godryka Gryffindora, Dom Pottera, 5 marca 2002 r., godzina 8:59

To, że traktowałem go jakby miał serce ze szkła, nie dawało mi spokoju. Zarzekałem się, że nie dam mu się omotać, próbując wyprowadzić go znowu na ludzi. Chciałem dać mu szczęście i nauczyć żyć poprawnie od nowa. Pokazać mu, że nie wszystko jest przeciw niemu. Pokazać, że ja nie jestem przeciw niemu. Ale jak mógłbym się powstrzymać kiedy tak codziennie błagał mnie o dotyk? Jak mógłbym pozostać nieugięty skoro patrzył na mnie tymi wielkimi, szarymi oczami, w których ciągle gościł smutek? Jak mógłbym nie kochać kogoś tak bystrego, wyrazistego i charyzmatycznego? Nie mógłbym. Nie miałem nawet sił podnieść się z łóżka, widząc jego smukłe ciało na mojej pościeli. Nie miałem serca zostawić go chociaż na sekundę. Jego skóra była tak wyraźnie czerwona, w miejscach, w których zostawiałem ślady poprzedniej nocy. Teraz szczyciłem się znakami zębów odciśniętymi na jego ramionach i udach. Teraz wydawał się solidnie zrelaksowany. Jego twarz stała się rumiana, chociaż dotąd zwykle pozostawała blada. Usta wprost błagały mnie o ponowne skosztowanie ich słodyczy. Nie chciałem jeszcze odchodzić, ale nie mogłem zostać. Z ciężkim westchnieniem zwlokłem się z łóżka, w pośpiechu wciągając wczorajsze dresy. Nie chciałem brać prysznica, bym mógł chociaż chwilę nacieszyć się jego zapachem na swoim ciele. W głowie wciąż miałem obraz jego wygiętego w łuk ciała i zawrotnie zmieniającej się liczby pod kodem kreskowym. Ekstatyczne pocałunki, głośne jęki i drżące uda, stawały się żywym obrazem w mojej głowie, raz za razem, gdy tylko przymykałem powieki. Najgorszym było, że wcale nie chciałem ich otwierać. Pragnąłem odtwarzać to od nowa, nie dbając o świat wokół. Teraz poczułem, jak bardzo wpadłem w wir swojego głęboko skrywanego uczucia. Byłem gotowy na wszystko, o co by mnie poprosił, chociaż właściwie chciałem tego uniknąć. Stałem się niewolnikiem nieokiełznanego uczucia. Człowieka, którego chciałem nienawidzić, ale nie potrafiłem. Świst gwizdka w czajniku ściąga mnie na ziemię. Mechanicznie przygotowuję śniadanie dla nas obu, ciągle powracając do wydarzeń sprzed kilku godzin. Czuję szczypanie na plecach, ale nie dbam o to. Mam ochotę zatrzymać na zawsze siniaki i zadrapania, które zostawił pod wpływem ekstazy. Ktoś kiedyś powiedział, że nic nie opowiada bardziej namiętnej historii, niż podrapane plecy. Rozkojarzony, ale szczęśliwy skradam się na palcach po schodach, niosąc w dłoniach tacę. Gdy wkraczam do sypialni, jeszcze śpi. Kuli się na mojej części łóżka, przyciskając twarz do poduszki. Wygląda rozkosznie z roztrzepanymi włosami i niewinnym wyrazem twarzy. Przez sen wciąga mój zapach, a na jego ustach wykwita błogi uśmiech. Odstawiam ostrożnie tacę na szafkę nocną, tuż obok moich okularów, a potem rozglądam się po pomieszczeniu. Wokół unosi się tlący, bezwonny dym, który rozganiam jednym pstryknięciem palcami. Uchylam okno, wpuszczając do środka chłodne powietrze. Słyszę za swoimi plecami niezadowolony pomruk i skrzypienie materaca. Zatrzymuję się, podczas gdy on przewraca na drugi bok, nakrywając twarz moją poduszką. Kręcę głową z niedowierzaniem, pozbywając się swoich dresów. Zbieram wszystkie porozrzucane ubrania, ignorując niedokończony raport, spoczywający na fotelu w kącie. Nie dbam o pracę, kiedy w swoim półśnie zsuwa przypadkowo kołdrę. Przełykam głośno ślinę, obserwując jego różowe pośladki. Złote włosy rozpływają się miękko na wokół twarzy, gdy nieświadomie wypina się w moją stronę. Nie czekając aż się zbudzi, w pośpiechu wkraczam do łazienki, by wziąć szybki prysznic. I ochłonąć. Najchętniej wcale bym się nie ruszał, by móc śledzić każdy jego ruch, każdą zmianę w wyrazie twarzy i każdą rozpaczliwą potrzebę dotyku. Mimo to, czuję, że gdybym został, nie byłbym w stanie powstrzymywać się dłużej. Łaknę jego dotyku, ale nie mam serca go budzić, wiedząc, że lubi sobie pospać. Na swoje nieszczęście przyłapuję się, że mój prysznic trwa zaledwie siedem minut, bo bardzo śpieszę się, by do niego wrócić. Omal nie przewracam się na mokrej podłodze w łazience, wycierając w pośpiechu włosy. Z biodrami owiniętymi ręcznikiem, wchodzę boso do pokoju, dostrzegając zwiniętego blondyna pośrodku łóżka. Parskam cichym śmiechem, opadając na materac tuż obok niego.  

Fałszywa gra cieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz