Rozdział 4

363 25 2
                                    

POLECAM WŁĄCZYĆ PIOSENKĘ ^


Stało się. Kiedy ja wyjechałem daleko od tego burdelu, żeby zapomnieć, on staczał się z każdym swoim ruchem. W każdej minucie.  I nie mogłem nic zrobić. Zupełnie nic. Bo wtedy go nie rozpoznawałem. Bo nie było go jeszcze w moim życiu. Nie wiedziałem kim jest, mimo, że od jednego spojrzenia nie potrafiłem wyrzucić z głowy. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że tak bardzo wywróci wszystko do góry nogami. Nie potrafiłem myśleć i funkcjonować. Gdzieś w podświadomości miałem te szare oczy i próbowałem... Próbowałem cholernie zapomnieć. Próbowałem, ignorować te dzikie podszeptywanie mojego serca, że przecież już się znamy. Nie miałem pojęcia skąd. Naprawdę. Nie wiedziałem też, czy to nie moja chora wyobraźnia. Może faktycznie nie był prawdziwy, ale... Wymarzyłem sobie mężczyznę, który miałby spędzić ze mną resztę życia. I mężczyzna ten był idealny. A gdyby miał alter ego w rzeczywistości, pewnie wyglądałby jak on. Bo on był pieprzonym ideałem. Perfekcyjnie doskonały. Taki, jakiego pragnąłem. Taki, o jakim śniłem.

***

Londyn, Savile Row, godzina 19.48, 25 grudnia 2001 r.

Pusty. Nie ma domu. Nie ma rodziny. Nie ma nazwiska. Czym jest? Do tej pory próbował załatwić wszystkie swoje sprawy, które mu pozostały. Spędził nawet noc w pokoju hotelowym, nie mając dokąd iść. Ale teraz... nie ma już celu. Wie, że jest na głównej stronie gazety. Jego zdjęcie cieszy oko każdych pospolitych czarodziejów. I jest to zdjęcie zupełnie nowe. Z tego dnia, w którym stracił wszystko co miał. Z dnia, w którym wszystko się posypało. Jak ta butelka, której dźwięk pękającego szkła nadal dudni w głowie, zamykając oczy. Prorok Codzienny nie był łaskawy. Ani na chwilę nie wahał się, by obrzucić rodzinę Nott błotem. Nie wymagał od nich, by byli delikatni. Jednak... Edward milczy. Wszyscy milczą. Nie tego chciał. Chciał skandalu. Obwieszczenia. Sprostowania. Medialnego rozwodu. Wzajemnego obrzucania obelgami. Nic. Jak się teraz czują? Jak czuje się pani Nott? Czy już się wyprowadziła? Jak czuje się Teodor, mając świadomość, że ojciec posuwał jego kolegę ze szkoły? Kolegę, siedzącego z nim kiedyś nawet w jednej ławce. Jak czuje się Edward? Wiedząc, że pozwolił odejść jedynej zgubie jego życia? Mógł go zabić. Ale zaufał mu. A on zdradził to zaufanie, nawet bez mrugnięcia. Blondyn sunie bezszelestnie wzdłuż ulicy, nie zwracając uwagi na zagubionych przechodniów. Tych, którzy śpieszą się na wieczorne kolacje z rodziną. Albo wręcz przeciwnie, próbują ich uniknąć. Tak jak unikają jego spojrzenia, doskonale rozpoznając w nim człowieka, który zniszczył rodzinę Nott. I nie wiedzą czy mu współczuć, czy może raczej nienawidzić. Ale to nieistotne. Jest rozpoznawalny. Obiekt zainteresowania. To jest najważniejsze. Zaciąga się ostatnim papierosem z paczki, wydmuchując ciężki dym z płuc. To również sobie przypomniał. Już pamięta. Więc to tak się czuje człowiek przegrany? Tamtego dnia, wychodząc z hotelu nie rozumiał. Był upokorzony i zaślepiony swoją chęcią zemsty. Powinien wcale tu nie wracać. Powinien zostać w Nowym Jorku. Powinien zacząć od nowa. Ale nie potrafił odpuścić. I chciał. Drżącymi palcami wystukiwał numer kobiety w budce, chociaż podświadomie wcale nie chciał tego robić. Jednak poczucie zdrady było silniejsze. Zanim odebrała, słyszał dwa długie sygnały. Umysł błagał go, by przerwał tą torturę. Rzucał, że może jednak nie warto. Może po tych trzech latach jest to niewdzięcznością. Ale nie chciał temu ufać. Postanowił się nie zatrzymywać. Zabrnął w to tak daleko, że chciał by oni również poczuli się podle. By zrozumieli, jak wielką krzywdę wyrządzili mu swoją obecnością w jego życiu. I zrobił to. Zniszczył życie ludziom, którzy chcieli go wspierać. Ludziom, którzy mieli się nim opiekować. Nauczyć żyć. Ludziom, którzy wzięli go pod swoje skrzydła i te lata traktowali jak własne dziecko. Ludziom, którzy wprowadzali go w ten brudny świat biznesu i prawdziwe życie. Zrujnował ich. Ich małżeństwo, szczęście i ogólną harmonię. I po co? Dlaczego? Dla kilku dodatkowych zer na swoim koncie w banku Gringotta? Nie. Zrobił to dla siebie. Dla przeklętego poczucia wolności. Dla uczucia, które tak podstępnie się w nim obudziło, gdy go dotykał. Dla myśli, że teraz oni również nie mają już niczego. Ani szacunku, ani siebie nawzajem. Teraz mógł z dumą nazywać się prawdziwą dziwką, bo przecież sprzedał się za marne grosze, które nijak przelatywały mu przez palce. Takie złudne i nieuchwytne. Kochał go. Nie musiał brać od niego tych pieniędzy. Ale poczuł się tak bardzo wykorzystany, gdy powiedział, że jest niczym. To wszystko runęło, a świat stał się kłamliwy i zimny. Teraz, idąc brudnymi, szemranymi uliczkami Londynu, nie wie już kim jest. Malfoyowie zawsze dążyli do własnych celów, nie bacząc na ludzi. Ale... czy chciał nadal nim pozostać? Zrobił coś, by otrzymać to co mu się należało. Ale teraz, trzymając te monety w dłoniach, czuje, że wcale już ich nie potrzebuje. Nie chce tych pieniędzy, bo są brudne. Tak jak on. Jest kimś innym. Czuje smród starego Notta na swoim ciele i brzydzi się nim. Zapach, który do tej pory nęcił go i obezwładniał, staje mu się obrzydliwym. Jest taki bezsilny na grozę tego świata. Czuje się jak spętane zwierzę. Wciągnięte w sidła swojego oprawcy, którym jest on sam. Jego własne nogi, prowadzą go do miejsca, do którego nigdy wcześniej nie odważyłby się wejść. Ale tym razem, w mroku Londynu, wszystko, łącznie z nim, wydaje mu się odległe i tajemnicze. Kuszące. Więc zamyka oczy i przestępuje próg jednego z nocnych klubów. Uderza w niego tłok i gwar tu panujący. W uszach dudni nagle od klubowej muzyki. Wszystko jest chaotyczne i nieskładne. Brakuje tu porządku, ale nie można odmówić temu miejscu wolności. Wszystko ma swoje miejsce, mimo, że tak naprawdę nic nie jest przypisane do niczego. Półnadzy mężczyźni, ocierają się o siebie, albo o tych bardziej nieśmiałych, w lateksowych strojach. Nieśmiałych? Nosząc takie wdzianka, wyglądają jak z reklam sexshopów. Zupełnie tu nie pasuje, w swojej wymiętej koszuli i drogich jeansach. Jest taki zwyczajny, mimo, że każdy z obecnych śledzi go wzrokiem. Bezbronny, chociaż figlarnie ciekawy. Kolorowe światła oświetlają złote bokserki tancerzy, którzy wspinają się w metalowych klatkach, błagając o uwagę. Przybierają sprośne pozy, wijąc się z zamkniętymi oczami. A pręty zamieniają się w stalowe liny, które miażdżą ich ciała, by za chwile swobodnie okalać każdą ich część w piekielnym tańcu. Przechodzi dyskretnie między klatkami, odwracając uwagę tancerzy od ich zajęcia. I każdy z nich rzuca mu dziwne, tęskne spojrzenie, błagając o choćby dotyk. Jedno spojrzenie. Zupełnie jakby to nie oni, a on był artystą tego przybytku. Jego zamglone spojrzenie od razu ląduje na barze. Chce zapomnieć, a alkohol wydaje się być nagle jego idealnym przyjacielem w istniejącej sytuacji. Rozpina więc dwa guziki swojej koszuli, ukazując nieco alabastrowej skóry tuż pod szyją, którą od razu atakuje neonowe światło, zmieniając w niebieską. Uśmiecha się pięknie, przymykając powieki.

Fałszywa gra cieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz