Rozdział 37

191 15 0
                                    

Londyn, Savile Row, 6 marca 2002 r., godzina 8:19

Nie ma niczego. Można tylko być poza granicami samego siebie. Można stać się kimś wielkim, albo upaść na samo dno. Można posiąść szczęście, ale nie będzie ono trwać wiecznie. Szczęście nie jest nieskończone. Należy wykorzystać je maksymalnie, do granic możliwości. Można dziękować za każdą godzinę, by z czasem przeklinać nadciągającą rzeczywistość. Szczęście jest ulotne i znikome. Draco Malfoy wiedział o tym aż nazbyt dobrze, wspierając się barkiem o futrynę drzwi mieszkania Sarge'a. Z tego punktu miał doskonały wgląd na dwóch kochających się w łóżku mężczyzn. Niebieskowłosego tancerza, który siedział na biodrach szatyna, pozwalając zacisnąć się silnej dłoni na swojej szyi. Byli zbyt zajęci sobą, by go dostrzec. Wydawali się naprawdę zgrani. Malfoy natychmiast zrozumiał, że Valian nie pierwszy raz grzeje łóżko jego dawnego kochanka. Ich seks całkowicie różnił się od chaosu, jaki zawsze wprowadzał Draco. Problemem było, że jasnowłosy od zawsze traktował to jak pracę. Dobrą pracę, ale jednak. Nie kochał Sarge'a. Nigdy. Nawet prywatnie nie potrafił całkowicie oddać się intymności. I mimo, że jego mózg nigdy nie pracował w takich momentach, to ostatecznie najważniejszym było, by dostać dobrą zapłatę. Pracował na swoje utrzymanie. Stawał się maszyną. Musiał mieć wyjście awaryjne. Wbrew wszelkiemu okrucieństwu, uwielbiał wywoływać wahanie w sercu mężczyzny. Kochał, gdy ktoś go błagał. Posiadanie władzy było czymś, czego Malfoy nie mógł i nie chciał z siebie wyplenić. Był arystokratą, nawet jeżeli jego tytuł nie znaczył już wiele. Dlatego też pokazywanie wyższości było jego domeną. Nikt nie był w stanie go usidlić. Nigdy. Aż do teraz. Wbrew sobie sięgnął pamięcią do wczorajszej nocy, kiedy po raz pierwszy nie próbował udawać. Nie dbał o wyraz twarzy, ani o niekomfortową pozycję, która miała uwydatniać jego walory. Otworzył się. To było jego szczere pożegnanie. Ten jeden raz stał się słaby. Poprzez zwykłe objęcie próbował udowodnić jak wielką miłością darzył Harry'ego Pottera. Wciąż nie mógł zrozumieć, jak to możliwe, by kochać kogoś tak mocno. Jak możliwym jest nie móc przestać o kimś myśleć? Jak myślenie o kimś daje nowe chęci do życia, jednocześnie rozrywając serce? Nie chciał go kochać. Miłość bolała zbyt bardzo. Miał dość cierpienia, jakie znosił przez całe życie. Ponad to Harry stał się dla niego kolejnym problemem. Nie umiał ochronić samego siebie. Jak miałby chronić kogoś takiego jak on? Odepchnął od siebie stanowczo te nieproszone myśli, parskając cichym śmiechem. 

- Draco - szepnął zaskoczony Sarge, kiedy niebieskowłosy odessał się od jego ust. Zaskoczony tancerz unosi się do siadu, wbijając gniewnie paznokcie w pierś kochanka. 

- Aż tak bardzo ci go brak?! - warczy, po czym wpija się ponownie w usta przygniecionego do łóżka szatyna. W odpowiedzi uzyskuje cichy pomruk. Draco chrząka znacząco, wkraczając pewnie do mieszkania. By podkreślić swoją obecność głośno trzaska drzwiami, ściągając uwagę obojga. 

- Nie przeszkadzajcie sobie, ja tu tylko po rzeczy - rzuca niewzruszony. Skołowany tancerz błyskawicznie zeskakuje z bioder szefa, zaborczo układając dłoń na jego brzuchu. - Szybko mnie zastąpiłeś - dodaje niedbale blondyn, ściągając z siebie płaszcz, a potem wczorajszy sweter. 

- Myślałem, że już nie wrócisz - chrząka zażenowany Sarge, zaciskając dłoń na pościeli. Obrażony Valian wstaje z łóżka zupełnie nagi, wymijając uśmiechającego się kpiąco Draco. Zmierza bezpośrednio do łazienki, na odchodne przeczesując niedbale włosy. Trzaska ostentacyjnie drzwiami, posyłając szatynowi spojrzenie pełne wyrzutu. Blondyn obraca się przez ramię, zerkając z politowaniem na zamknięte drzwi łazienki. Od zawsze wiedział, że Valian go nienawidzi, jednak sposób w jaki zachowywał się w jego obecności obecnie, przechodził wszelkie pojęcie. Val stał się zazdrosny o Sarge'a. Nic dziwnego, w końcu go usidlił. Czy Draco mógłby zabrać mu go po raz kolejny? Na pewno. Gdyby tylko zechciał. Nie wiedział jednak sam, czy znów chciałby zagrzać tutaj jakiekolwiek miejsce. Ta okolica stała się nadzwyczaj wątpliwa i zbyt niebezpieczna. A może zawsze taka była, tylko tego nie dostrzegał? Albo nie chciał. Nott wiedział, że tu pracuje, więc mógłby go nachodzić. Jednak to nie jego Draco bał się najbardziej. Harry. Nigdy więcej nie powinni się widzieć. Dlatego zniknięcie było jedynym możliwym rozwiązaniem. By wzajemnie nie przysparzać sobie bólu. Mówią, że jeżeli coś kochasz, pozwól temu odejść. Nie mogąc go ochronić, co innego mu pozostało?

Fałszywa gra cieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz