Rozdział 48

135 16 0
                                    

Yokohama, Japonia, 15 marca 2002 r., godzina 21:49

Ciekawość pcha mnie, bym przekroczył próg. Nie planuję się zbytnio zadomawiać, a wręcz przy najbliższej okazji wymknąć niezauważalnie, by móc "pozwiedzać". Nie spodziewam się znaleźć tutaj niczego bardziej niepokojącego, doskonale zdając sobie sprawę, że wszystkie sekrety są ukryte gdzieś głęboko w środku, a nie wystawione na widok wścibskich spojrzeń, jak moje w tym wypadku. Ostatecznie nie byłbym sobą, gdybym nie dokonał zwiadu, który pozwoli mi bliżej przyjrzeć się miejscu i ludziom tu pracującym. Wnętrze hotelowego pokoju nie robi większego wrażenia, jednak znacznie różni się od dotąd mi znanych europejskich czy amerykańskich standardów. Przede wszystkim jest dosyć ciemne i bardzo schludne, wręcz surowe. Podłoga jest drewniana i choć nie jestem znawcą architektury, wydaje mi się, że to chyba teak. Rozglądam się subtelnie, zaskoczony tym, jak bardzo nieumeblowane, wręcz puste jest to miejsce. Najbardziej fascynującym i przyciągającym uwagę elementem jest chyba duże, zaczarowane okno, ukazujące obecnie nocny widok na zaśnieżone góry. Ciekawa alternatywa, szczególnie, że hotel znajduje się  w środku miasta. Gdyby nie ciągle padający śnieg, pomyślałbym, że to fototapeta. Zerkam tęsknie na dziwne, półokrągłe łóżko, umiejscowione w orientalnej wnęce w podłodze, odgrodzone od wejścia pięcioskrzydłowym parawanem. Przeciągam się w miejscu, próbując skupić na bardziej istotnych kwestiach, jak choćby znalezienie Draco. Ktoś stanowczo puka do moich drzwi, sprawiając, że podskakuję w miejscu. Obracam się przez ramię, uświadamiając sobie, że wbrew ciekawskiemu rozglądaniu, nie ruszyłem się ani o centymetr. Naciskam na finezyjną klamkę, by skonfrontować się z gościem. 

- Obsługa hotelowa - przede mną stoi wysoki chłopak, z dużymi, złotymi oczami i czarnymi włosami, czekając aż wpuszczę go do środka. Zasępiam się, dostrzegając jego nieobecny wyraz twarzy. Gdy mówi, wydaje się nawet nie wiedzieć gdzie jest. Przestępuję krok w bok, dając mu możliwość wejścia. Ustawia duży, wiklinowy kosz tuż przy wejściu do łazienki. - Ręczniki, kapcie, szlafrok... - wymienia, sprawdzając dokładnie zawartość, nawet na mnie nie patrząc. - Gdyby pan czegoś potrzebował, to proszę dać nam znać. Przy drzwiach jest odpowiedni interkom, jeżeli życzy pan sobie... - nie słucham go, wzdychając cicho. Wydaje się serwować mi wystudiowaną formułę, która nudzi nawet jego. Wspieram się barkiem o ścianę przy drzwiach, machając ręką tuż przed jego oczami. Nie reaguje. - Numer jeden to recepcja, numer dwa catering, numer trzy bar, numer cztery... - ciągnie dalej jak automatyczna sekretarka. 

- Nie macie tu telefonów? - rzucam, wytrącając go z równowagi. Jego blade usta wykrzywiają się w sztucznym uśmiechu, wyrażającym irytację, jakbym właśnie przerwał mu coś niesamowicie ważnego. Mimo to, wydaje się być przygotowanym na każdą ewentualność. Z jednej strony czuję się niesamowicie zaintrygowany, natomiast z drugiej lekko zaniepokojony. Ten chłopak jest zaprogramowany na każde potrzeby gości. 

- Nie są konieczne. Może się pan z nami skontaktować przez interkom. Powtórzę. Numer jeden to recepcja, numer dwa catering, numer trzy...

- Tak, tak, rozumiem - ucinam. Czarnowłosy znów posyła mi firmowy uśmiech, zmierzając powoli do wyjścia. Posługuje się płynnym, chociaż trochę okaleczonym akcentowo angielskim, wystarczająco dobrym, bym mógł go zrozumieć. To wydaje się być kolejnym niepokojącym aspektem tego człowieka. Jakby wpojono mu brak bariery językowej. 

- W razie jakichkolwiek problemów, proszę...

- Mogę skorzystać z term? - dopytuję, chcąc zatrzymać go jeszcze na jeszcze krótką chwilę. Mam wrażenie, że z całą tą obsługą jest coś nie tak, dlatego mocno wierzę, że ta chwila mogłaby zdradzić mi nieco więcej z jego zachowania. Patrząc na zagubionego, wręcz nieśmiałego recepcjonistę, doszedłem do wniosku, że jest nauczony, by wykonywać polecenia. Jakby był robotem, albo manekinem. Albo pod wpływem zaklęcia Confundus. Przyglądam się chłopakowi podejrzliwie, szukając jakichkolwiek oznak kontroli, jednak nie dostrzegam niczego podejrzanego. Bardziej wydaje się zachowywać, jakby ktoś mu wyprał mózg. Nie wydaje się być także zastraszony, może bardziej wyczerpany. Mam wrażenie, że gdy się zbliżę, rozsypie się z wysiłku. Ściągam brwi w zmartwieniu, uświadamiając sobie, że jest tu jeszcze wiele rzeczy, które muszę zrozumieć.

Fałszywa gra cieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz