Rozdział 20

232 19 1
                                    

Pędzenie na oślep prostą drogą jest nudne. Szczególnie, gdy deszcz tak upierdliwie zacina w szybę. Ucieleśnienie wszystkich moich pragnień siedzi tuż obok mnie, zupełnie się nie odzywając. Spojrzenie wbija w okno, śledząc mijane latarnie. A ja czuję, że czegoś nie dostrzegam. Czy popełniam jakiś błąd? Co robię nie tak? Powoli mam dość. To milczenie mnie męczy.

- Draco? - rzucam pusto, sprawiając, że odwraca głowę w moją stronę. Nie potrafię odczytać wyrazu jego twarzy. Wykrzywia usta w wymuszonym uśmiechu, wysuwając język w moją stronę.

- Przyjmę każdą postać, a ty wybierasz właśnie tą? - mruży powieki, układając drobną dłoń na moim kolanie. Wciągam gwałtownie powietrze, zaskoczony tym nagłym krokiem.

- Nie rozpraszaj mnie, prowadzę - upominam go, podczas gdy on bezczelnie sięga palcami do mojego paska. Wzdycham, odpychając jego rękę. Zaciska usta, a potem ponownie obraca głowę, nie mówiąc już ani słowa. Znudzony moją biernością osuwa się w fotelu. Noga założona na nogę. Cichy szmer materiału, gdy uda ocierają się o siebie. Milczy, nie wiedząc, ile kosztuje mnie by nie pożreć go od zaraz. - Pragnę cię – oświadczam szczerze, nie odwracając ani na moment wzroku od przemierzanej trasy. Nie reaguje. Zerkam na niego w odbiciu lusterka i widzę jak marszczy brwi w konsternacji. Po chwili wzrusza ramionami. 

- Nie ty jeden - oświadcza sucho, by znów zamknąć się w bańce swojej obojętności. Nie miałem nigdy zamiaru marzyć o tych jeansach, koszuli i skórze widocznej spod ubrania. Właściwie to nawet nie jestem pewien, czy faktycznie chcę go posiąść. Na pewno próbuję go zrozumieć. Ale do tej pory dumna sylwetka zmienia się w garbaty cień. Wojna pochłonęła wiele istnień, jednak nie sądziłem, że do takiego stopnia. Gdy ja się bogaciłem, inni cierpieli. Jak on. Czemu na to pozwoliłem? Uciekłem. A ten głos, włosy i oczy wskazują na jedno - tacy jak on, nie mieli drugiej szansy. Świat, który stworzyłem, rzeczywiście okazał się być brutalny i niesprawiedliwy. Kiedyś pomyślałbym, że pewnie na to zasłużyli. Ale teraz... Wszystko co mi znane, wydaje się mgliście zanikać. Nie umiem już tego akceptować. Nie o takie miejsce walczyłem. - Jestem zmęczony, więc gdybyśmy mieli to za sobą... -  szepcze, przyciskając czoło do szyby. Zwalniam, by zatrzymać się na czerwonym świetle. Dotykam jego grzbietu palcami, patrząc jak się spina. Drży. Nie. On cały się trzęsie, gdy przesuwam opuszkami po materiale jego płaszcza. - Wiesz co? Zapomnij! - oświadcza nagle, próbując opuścić moje auto.

- Hej, dokąd to? -  chwytam go za przedramię, ignorując jarzącą się żarówkę sygnalizatora, zwiastującą możliwość dalszej jazdy. Jakiś samotny samochód za mną, trąbi zawzięcie bym ruszał. Włączam światła awaryjnie, lekceważąc obraźliwy znak, który zniecierpliwiony kierowca pokazuje mi przez szybę. Nie interesuje mnie to. Nie ma to większego znaczenia. Największa zagadka klaruje się przede mną, a ja nie umiem jej rozwiązać. Chociaż próbuję. Nigdy się nie poddawałem. Tym razem też na pewno nie mam zamiaru.

- Puszczaj! - szarpie się blondyn, a ja blokuję drzwi. Nie może już mnie opuścić. Nie mogę mu na to pozwolić. Nie może wyjść. Potrzebuję go. Nie rozumiem dlaczego nie da mi się po prostu wielbić. Traktować tak, jak powinien być traktowany. Chcę mu tylko wskazać drogę. Chyba potrzebuję celu. Może to złe, sądzić, że dzięki temu zbawię chociaż jedną osobę. Jeżeli ktokolwiek nazwałby to kompleksem bohatera, na pewno bym się z nim zgodził. Ale to ważne. W takim razie, kto tutaj jest bardziej zagubiony? Ja czy on?

- Uczynię twoje życie lepszym– warczę nieustępliwie, zaciskając mocno palce na jego przedramieniu.

- Przestań! – krzyczy rozpaczliwie, chwytając za klamkę. Nie patrzy mi w oczy. Ciągle próbuje się wyrwać. Bez słowa przyciągam go do siebie, oplatając ramieniem w pasie. Chęć posiadania tego mężczyzny jest wyższa niż cokolwiek innego. Tracę zmysły. Co znaczy kilka tysięcy gdy mogę mieć kogoś takiego jak on. Ciężki oddech przerażenia otrzeźwia mnie dopiero, gdy nasze nosy się stykają. Wiem, że obezwładniam go równie mocno co on mnie. Widzę to w jego spojrzeniu. Jest przerażony, jednak przymyka powieki. Łza, która niszczy moje wyobrażenie świata od tego pamiętnego dnia, spływa samotnie po jasnym policzku. Sięgam po nią ustami, kosztując tylko odrobinę. Pąsowieje, zaskoczony tym gestem. Nigdy nie spodziewałbym się, że ktoś taki jak on, potrafi być aż tak delikatny. Sądziłem, że przez to co przeszedł, jest gotów na wszystko i nic go nie gorszy. Tymczasem dusi się własnym wstydem, gdy ujmuję palcami drugiej dłoni jego podbródek.  Może właśnie przez to, że łączy nas wspólna przeszłość. Może jestem ujmą na jego honorze, jeżeli jakikolwiek jeszcze posiada. Czy wie?

Fałszywa gra cieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz