Rozdział 6

296 24 3
                                    

Londyn, Savile Row, 4 stycznia 2002 r.

Gdzieś na trzecim piętrze nocnego klubu gejowskiego, znajduje się zacieniony pokój z oknem wychodzącym na ceglany mur ozdobiony abstrakcyjnym muralem. Pomieszczenie to łączy ze sobą niewielką sypialnię, w której można znaleźć łóżko, białą, dużą szafę i lustro, oddzieloną od kuchni rattanowym parawanem. Na lewej ścianie od drzwi głównych, znajduje się wejście do powiększonej magicznie łazienki. W całym mieszkaniu słychać dziwne, ciche jęki młodego mężczyzny. 

- Proszę, dość - ciche sapanie wydobywa się zza parawanu. Na łóżku, zakopany w pościeli wierci się blondwłosy młodzieniec, przygniatany ciałem opalonego szatyna, który namiętnie kąsa jego skórę na szyi i barkach. 

- Zrób mi śniadanie - mruczy napastnik, znacząc i tak już pogryzioną skórę blondyna. Chłopak jęczy nieprzyzwoicie, rumieniąc się wściekle. 

- Boli mnie tyłek - fuczy obrażony, chowając twarz w poduszkę. Jest zupełnie nagi jak i jego towarzysz, który swobodnie siedzi na jego udach, poklepując czerwone pośladki. 

- Ma boleć, rusz się - rozkazuje, schodząc z jego ciała. Blondyn niechętnie zwleka się z materaca, na czworaka padając na podłogę. Wzdycha niezadowolony, podnosząc się powoli do pozycji stojącej. Idzie mu wyjątkowo opornie, więc już po chwili słychać jak jego kochanek uderza mocno w nagi tyłek, przecinając powietrze ze świstem. Młodzieniec podskakuje w miejscu, piszcząc nieelegancko. - Mówię coś - syczy bezpruderyjnie, uśmiechając się władczo. Blondyn prycha, obrażony odstawiając parawan. Przeciąga się elegancko tuż przed odsłoniętym oknem, czując podekscytowanie za każdym razem, gdy myśli, że ktoś mógłby go zobaczyć. - Nigdy się nie nauczysz, Mały - zwraca się do niego rozciągający na pościeli szatyn. Chłopak wzrusza ramionami w odpowiedzi, sięgając po różdżkę. 

- Zamówmy coś - burczy niezadowolony. Nie znosi gotować. Jego kochanek wie o tym doskonale, dlatego tak bardzo chce widzieć jak się z tym męczy, po to, by go zadowolić. 

- Bądź grzecznym pieskiem, Draco - upomina go, siadając na brzegu łóżka. Draco Malfoy, zaciska usta w wąską linię, posyłając mu wrogie spojrzenie. 

- Nie mów tak do mnie, wiesz, że nienawidzę tego imienia - syczy, otwierając powoli lodówkę. Przy okazji wiruje różdżką w powietrzu, zbierając naczynia z dnia poprzedniego.

- Żeby zmienić imię, trzeba na to zapracować - szepcze, bezszelestnie stając tuż za nim. Oddech szatyna owiewa kark blondyna, sprawiając, że traci na chwilę kontrolę nad swoim ciałem. Z jego rąk wypada kuchenny nóż, który upada z trzaskiem na podłogę. 

- Więc pozwól mi wreszcie pracować, Sarge - warczy, obracając się do niego przodem. Sarge popycha go lekko, opierając obolałym tyłkiem o kant blatu. Blondyn wydaje z siebie cichy jęk bólu, gdy zimne drewno ociera się o wrażliwą skórę. 

- Boję się, że ktoś mi ciebie ukradnie - jego głos zamienia się w koci pomruk, gdy muska nosem zarys delikatnej szczęki swojego chłopca. Blondyn uchyla finezyjnie usta, zwilżając końcem języka spuchnięte od nocnych pocałunków wargi. Zupełnie jakby nigdy nie potrafił się nim nasycić. Każdej nocy, biorąc zachłannie to, co Draco tak ochoczo mu oferuje. Zatracając się we własnym oddechu i nagich ciałach. - Jesteś taki delikatny i wrażliwy. Tylko ja wiem gdzie lubisz być dotykany. Nie chcę by ktokolwiek mi to odebrał - syczy, przygryzając płatek jego ucha. Członek Malfoya drga niespodziewanie w górę, ocierając się o brzuch kochanka. - Widzisz? - śmieje się, jakby na potwierdzenie własnych słów. 

Fałszywa gra cieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz