Rozdział 49

147 18 1
                                    

Yokohama, Japonia, Hotel Yurinalao, 15 marca 2002 r., godzina 23:24

Tak jak przewidywałem. Nie mam wielkiej szansy na to, żeby z nimi wygrać. Nawet gdybym świetnie blefował, albo stanął na szczycie własnych umiejętności, nie uda mi się ich pokonać. Nie w tak porządnie zorganizowanym miejscu i przy ich misternie sporządzonym planie działania. Nie przy tak wielkiej ilości magii, próbującej wytrącić mnie z równowagi. A zwłaszcza nie przy strefie niemagicznej, zamkniętej za drzwiami jednego z pomieszczeń kasyna. Brzmi to ironicznie, ponieważ jako auror doskonale wiem, że nie da się wyznaczyć umownej granicy strefy niemagicznej, która zwykle znajduje sposoby by wymknąć się spod kontroli. Jednocześnie wiem, że jeżeli tu na dole faktycznie funkcjonuje takie miejsce, to automatycznie na górze również muszą być pomieszczenia pozamagiczne. Jednak mimo mojego dosyć szczegółowego rekonesansu, na który mogłem sobie pozwolić w tak krótkim czasie, nie dostrzegłem niczego, co dałoby mi chociaż maleńką odpowiedź na te wszystkie niewiadome. I być może właśnie to tak bardzo rozprasza moją uwagę. Nie chcę nawet myśleć co znajdę w takim miejscu. Na domiar złego nie wiem, która para drzwi jest tą właściwą. Czy znajdę tam Draco? Tutaj, czy może gdzieś na górze? Jeżeli tak, to w jakim stanie? Jak wielkim zwyrodnialcem trzeba być, by pozwolić mu samoistnie osuszać się z magii, pozostawiając go przy pełnej świadomości? Dla czarodzieja to jak wyrok śmierci. Gdybym wcześniej połączył znaki, które mi wysyłał... Może gdybym więcej z nim rozmawiał, nie doszłoby do takiej sytuacji. Może zamiast wymagać, powinienem więcej zrozumieć. Gdybym tylko nie był taki głupi...

- Sprawdzam - oświadczam w zamyśleniu, dokładając kilka galeonów do dosyć sporego stosiku na środku stołu. Mężczyźni uśmiechają się do mnie cynicznie, odsłaniając swoje talie. Przesuwam niedbale spojrzeniem, doskonale znając wynik tego rozdania. Znowu przegrałem, czyż to nie oczywiste? W końcu z tą nieopisaną siłą przeważoną na ich korzyść nie da się walczyć. Jednak... Parskam cichym śmiechem, patrząc jak Satō lekceważąco zsuwa całą pulę na swoją stronę. 

- Co pana bawi, panie Potter? - pyta uprzejmie Lao, nie mogąc ukryć podekscytowania. Mimo że jego towarzysz stara się zachowywać kamienną twarz, obaj wymieniają zaintrygowane spojrzenia, by na koniec wbić je bezpośrednio we mnie. Im dłużej przebywam w ich towarzystwie, tym bardziej bawi mnie ich pogoń za wygraną zmieszana z równomiernym podziałem zysku. Do tej pory obawiałem się ich tajemniczości i potęgi, kryjącej się za sekretem tego miejsca. Teraz, mając odpowiedzi jak na dłoni, nie jest w stanie zdziwić mnie ich pazerność.  

- Nieuwaga.

- Pańska? 

- Poniekąd. 

- Co ma pan na myśli?

- Nie zauważyłem jak bardzo jesteście żałośni, gdy czegoś chcecie.
Krótka seria pytań, które Kazuhiro kieruje w moją stronę, sprawia, że zapomina o wypracowanym opanowaniu. Ta nagła i gwałtowna wymiana zdań między nami, właściwie nie poruszająca niczego szczególnego, całkowicie wytrąca go z równowagi. Wymusza uśmiech, uderzając otwartą dłonią w blat stołu. Emocje, które zdradza po raz pierwszy, dają mi do zrozumienia, że faktycznie postawili sobie za cel, by mnie zdeptać, a potem sprowadzić do poziomu zera. Jednocześnie irytuje się upływającym czasem, a uciążliwy zegar tylko mu o tym przypomina. To trwa zbyt długo. Nie on jeden wydaje się być sfrustrowany. Nawet jeżeli Satō skrzętniej ukrywa swoją niechęć, nie jest aż tak biegły w jej marginalizowaniu. Uśmiecham się, sięgając pamięcią do Severusa, którego uwielbiałem wyprowadzać z równowagi w czasach szkolnych. W tej sytuacji dziękuję mu za lekcję pokory, jaką mi zafundował, nawet jeżeli nie mogę zrobić tego osobiście. Gospodarze zasępiają się, widząc jak wspieram policzek na dłoni, układając nogę na nodze. 

Fałszywa gra cieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz