Dolina Godryka Gryffindora, Dom Pottera, 14 marca 2002 r., godzina 6:14
Mija kilka kolejnych paskudnych i uciążliwych dni, w których świat wydaje się rozpadać na części. Wiedząc jak wielkie błędy popełniłem, pozostaje mi wyłącznie sączyć przez słomkę własne rozczarowanie, patrząc pusto w horyzont. Jest połowa pieprzonego marca, a moje życie nie zmienia toru biegu zbyt długo. O szóstej rano słońce załamuje się ślepo na granicy nieba i ziemi, liżąc niepokojąco rzeczywistość swoimi wścibskimi promieniami. Szare niebo nabiera barw żółci, różu i sinego błękitu, powodując u mnie tylko lekkie rozkojarzenie. Nie cieszy mnie ten widok. Nie interesuje mnie to, że ta wielka, paląca kula ognia, oddalona miliony kilometrów, ściera swoim żarem pozostałości zimy. Nie obchodzi mnie roztapiający się śnieg i odmarzająca ziemia. Brakuje mi radości, gdy uchylam okno, by móc odpalić kolejnego papierosa i nie zadymić przy tym salonu. Rześkie, marcowe powietrze wpada do środka, owiewając moje policzki. Paskudny nawyk, którego nienawidziłem, stał się moim lekarstwem. W tym jednym, tlącym się zwitku bibułki, zakończonym żółtym filtrem, widzę wizję nadchodzącej śmierci. Czuję jak z każdym wypuszczonym z ust obłokiem dymu, umyka ze mnie kolejna kropla życia. Jakbym zanikał, przytłoczony ulubionym nałogiem najdroższej mi osoby. Osoby, której z powodu własnej głupoty pozwoliłem odejść. Osoby, która z powodu mojego niedopatrzenia, nie może do mnie wrócić. Chociaż bardzo bym tego chciał. Nie wiem dokąd się udał. Jednak znając możliwe zagrożenie, jeszcze ciężej mi o tym myśleć. Niepokoją mnie informacje, które napływają do mnie każdego dnia z Ministerstwa, przynoszone przez moich przyjaciół. Jestem im wdzięczny za każdy szczegół, do którego mnie dopuszczają wbrew przepisom. To jednak nie rozświetla moich czarnych wizji. Zostałem odizolowany od sprawy. Nie mam dostępu do akt, z powodu zarządzenia Ministra. Podobno jestem możliwym zagrożeniem, utrudniającym działanie odpowiednim służbom. I to dlaczego? Bo raz straciłem kontrolę i zdemolowałem biuro Kingsleya? Ciekawe co on zrobiłby, gdyby ktoś mu bliski znalazł się w takim położeniu. A może dlatego, że moja tęsknota przysłania mi rozsądek? Gdybym mógł, wydarłbym z siebie wnętrzności, byle tylko odzyskać Draco całego i zdrowego. Moje bezpieczeństwo? Na co mi bezpieczeństwo, gdy on jest gdzieś daleko, narażając własny tyłek dla mojego dobra! Mały, cholerny intrygant, który namącił mi w głowie, bo nagle obudziły się w nim altruistyczne skłonności ratowania mojego życia. Nienawidzę go za miłość, jaką mnie obdarzył. Gdyby tego nie zrobił, teraz siedziałby gdzieś bezpiecznie, a jego wrogowie czekaliby na pocałunek Dementora.
- Dla mojego dobra... Gówno prawda! - gaszę ze złością papierosa na środku szklanej popielnicy stojącej na parapecie. Mam dość! Nie mogą mnie odseparować. Beze mnie nigdy nie będą w stanie dotrzeć do sedna rozwiązania. Beze mnie ta sprawa będzie ciągnąć się latami. Beze mnie winni mogą nie otrzymać odpowiedniej kary. Beze mnie... Nie chcę znaleźć Draco skatowanego, wypranego z emocji, albo co gorsza... martwego. Wzdrygam się na myśl o wiecznie nieruchomych ustach mężczyzny, które tak wdzięcznie całowały każdy centymetr mojej skóry. Mogę stać i użalać się nad beznadziejnością losu naszego uczucia, albo wreszcie wziąć się w garść i zacząć działać. A nigdy nie byłem z tych, co się poddają.
- Ekhem, Potter? - zza moich pleców dobiega znajomy, znudzony głos człowieka, z którym tak bardzo nie chciałem się konfrontować. Ale co mam zrobić? Biorę sprawy w swoje ręce. Tęsknie za nim zbyt mocno, by myśleć racjonalnie. Zaciskam dłoń na wymiętej kartce papieru, pokrytej pochyłym pismem Draco, która teoretycznie należy do Pansy. List wydaje się być coraz bardziej niestaranny z każdym kolejnym zdaniem na nim zapisanym. Nie przynosi mi także żadnych odpowiedzi. Gdyby nie Parkinson to... - Potter, zejdź na ziemię! - warczy człowiek, którego do tej pory usiłowałem ignorować. Nott. Nie zdecydowałbym się go tu zaprosić, gdyby nie namowa przyjaciół. Przypomina mi moją najgorszą porażkę. Sam fakt, że jego ojciec nie trafił do Azkabanu z powodu moich niedopatrzeń, sprawia, że muszę przygryźć wargę. To co zrobił mojemu Draco, jest nie do przyjęcia. Machinalnie chwytam Teodora za poły płaszcza, nie mogąc opanować gniewu na jego ojca. Patrzę na jego zniesmaczoną twarz, gdy próbuje traktować mnie z wyższością. Ale w jego oczach widzę wyraźny niepokój. Strach, którym bezsprzecznie się napawam. Czuję jak przyjemny dreszcz spływa po moich plecach, w obliczu władzy jaką posiadłem nad jego losem.
CZYTASZ
Fałszywa gra cieni
FanfictionW magicznym świecie poza wojną, której nieodłącznym elementem jest strach, jest jeszcze ciemność. Miejsce, w którym błądzą ludzkie cienie, dawno zapominając jak to jest naprawdę błyszczeć. Ci, którzy utracili swoje osobiste szczęście i zdecydowali s...