Rozdział 22

211 18 5
                                    

Dolina Godryka, Dom Pottera, 2 marca 2002 r., godzina 3:14

Zmuszenie go w jakikolwiek sposób do mówienia jest niemożliwe. To jego druga noc tutaj, a ja nawet nie jestem o krok bliżej do pokazania mu, że nie musi być sam. Mam nawet wrażenie, że przeze mnie cofa się w swoich relacjach. Zrobił się cichy i oziębły. Cały wieczór mnie odpychał. Chciałem dać mu przestrzeń, jednak narzuciłem mu milczenie. Nie pozwalał się dotknąć. Uciekał. Jakby analizował moją niechęć. Jakbym go skrzywdził. Gdy zaglądałem do niego przed pójściem do łóżka, spał. Albo tylko udawał, żebym wreszcie odpuścił. Wiem, że wpatrując się w jego plecy jak idiota, nie wskórałby więcej, niż do tej pory. Ale teraz nie mogę spać. Już któryś raz spoglądam na zegarek, stojący na szafce nocnej. Czuję się jak wtedy, gdy jeszcze nie wiedziałem kim jest. Znów zaprząta mój umysł. Nie mogę ignorować myśli, które gnają w jego stronę bez mojej zgody. Wzdycham, przerzucając się na brzuch. Który już raz zamykam oczy? Wciskam nos w poduszkę, siłując się z własnym umysłem. Chcę spać. Naprawdę. Mam wrażenie, że całe moje ciało drętwieje ze zmęczenia. Moja głowa pełna jest sprzecznych emocji i wątpliwości. Dlaczego jest tak cholernie uparty? Czemu nie pozwala mi troszczyć się o siebie? Ach tak, to Malfoy! Ale co jeżeli wreszcie ulegnie? Tego chcę? Czy to nie zbyt wielka odpowiedzialność? Jeżeli raz podejmę decyzję, nie będzie odwrotu. Podrywam się do siadu, zaciskając pięść na poduszce. Czy tego właśnie chcę? Ściskam ją tak mocno, jakby była moim wrogiem. Jakbym planował ją zamordować. Mam wątpliwości? Czy przypadkiem nie to było moim celem, gdy sprowadzałem go do swojego domu? Słyszę cichy odgłos bosych stóp na korytarzu, którym towarzyszy prawie niesłyszalne szuranie. Zanim wejdzie, waha się. Jakby naprawdę nie był pewien celu swojego pobytu tutaj. Niemal czuję jego niespokojny oddech, dobiegający zza drzwi. Siadam, obracając głowę w kierunku wejścia. Wtedy rozlega się zdecydowane pukanie. 

- Przepraszam, że cię budzę - bąka zaspany, wsuwając się dyskretnie do środka. Przyglądam się w półmroku jego zgarbionej sylwetce, podkoszulce na długi rękaw, zwiniętej na brzuchu i poduszce ściskanej w dłoniach. Wygląda na wyczerpanego, równie mocno co ja. Niepewnie zamyka drzwi, opierając się o nie plecami. - Nie mogę spać... - zaczyna nieśmiało. Przez chwilę mam wrażenie, że przede mną stoi zagubiony nastolatek, a nie dorosły mężczyzna. Uśmiecham się do niego zachęcająco. Jak mogłem chociaż pomyśleć o jakichkolwiek wątpliwościach? Mam ochotę otoczyć go wszelką troską tu i teraz. Nieważne kim jest, ani co zrobił. Dla mnie jest tylko skrzywdzonym chłopcem. Nie mogę patrzeć jak się męczy. Nawet w cieniu, doskonale dostrzegam jego niewysłowione emocje. - Mogę przespać się w fotelu? - wyrzuca z siebie na wdechu, a światło zimowego księżyca oświetla jego zarumienione policzki. Nie czekając na moją odpowiedź, opada na siedzenie, podciągając nogi pod brodę. Milczę, obserwując jego każdy niepewny ruch. To jak oplata ramionami łydki i mocno wtula się we własne ciało. Cały ten czas śledzi mnie wzrokiem. Zmęczenie sprawia, że nie ma sił udawać wyuzdanego pyszałka. Zamyka oczy, opierając policzek na dłoni. Wzdycham cicho, przesuwając się w łóżku. 

- Chodź - szepczę, poklepując materac tuż obok siebie. Podskakuje w miejscu, jakby wyrwany z dziwnego letargu. Patrzy na mnie wielkimi, błyszczącymi oczami, uchylając lekko usta. Nie rusza się ani na centymetr. Wplątuje długie palce w jasne kosmyki swoich włosów, próbując sprowadzić się na ziemię. Nie wierzę, że Sarge kiedykolwiek wyrzucił go ze swojego łóżka. Szczerze w to wątpię. Może właśnie o to chodzi? Może nie potrafi spać sam? - No przecież nie będziesz spał w fotelu, bo rano się nie ruszysz - oświadczam zbyt surowo, przywołując go ruchem dłoni. Robię to nieświadomie, a gdy dociera do mnie wydźwięk mojego tonu, biorę głęboki wdech. Uświadamiam sobie, że szorstkość w jego przypadku, jest bezcelowa. Mimo głupot, jakie wyczynia, tym razem nie stosuje na mnie żadnego podstępu. A nawet jeżeli, to jest perfekcyjnym kłamcą, bo nie wyczuwam od niego nic, poza znużeniem. Niepewnie podnosi się z fotela, siadając na skraju materacu, plecami do mnie. Łapię za jego podkoszulek i ściągam go w dół, zakrywając widoczne nerki. Spina się, zaskoczony moim dotykiem. Przysuwa się na rozsądną odległość, znów podciągając kolana pod brodę. Bez słowa zakrywam go kołdrą. Wbija puste spojrzenie w swoje kolana, a jego ciało jest napięte niczym struna. Spokojnie opadam obok niego, pozostawiając między nami utartą granicę. Zamykam oczy, czując ogarniającą mnie senność. Mam wrażenie, że jego obecność mnie uspokaja. Nie czuję, by się poruszał. Nie wierci się, ani nie przesuwa. Tkwi w jednym punkcie, zupełnie jakby nie istniał. Oddycha cicho i miarowo. Słyszę doskonale bicie jego serca. W półśnie wyczuwam, jak oplata mnie dłonią w pasie, wciskając nos między moje łopatki. Zaskakuje mnie, ale jego uścisk jest rozpaczliwą potrzebą bliskości. Jego ręce są lodowate, gdy dotykam ich dłonią. Drży. Uspokaja się dopiero, gdy splatam nasze palce. Już po chwili czuję jak odpływa, a zaraz po nim ja.

Fałszywa gra cieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz