Rozdział 15

259 21 3
                                    

25 lutego 2002 r., 17:03

Jeden krok, w którym wydaje mi się, że go znam, a potem stalowe spojrzenie burzy wszelkie moje przekonania. Sposób w jaki się uśmiecha. Ten moment, gdy przyciąga moją uwagę. Oczy, włosy, rysy i te nieziemskie usta. Zastanawiało mnie, co mógł robić w takim miejscu. Ktoś taki jak on. Odkryłem prawdę, która teraz jest mi drzazgą pod skórą. Jest mi zadrą. Boli, gdy widzę jak stacza się każdego dnia. A w środku drzemie coś pięknego i zagubionego. Coś naprawdę wartego odkrycia. Coś, czego nie pozwala mi zapomnieć alkohol, ani sen. Coś, co gnębi mnie od tak wielu dni. 

- Harry? Jesteś tu? - z dołu swojego domu słyszę znajomy głos przyjaciela. Do tej pory miałem wrażenie, że przegoniłem ich trwale. Sądziłem, że pozwolą mi to wszystko przemyśleć. Wierzyłem, że zazwyczaj rozsądniejsza Hermiona wyjaśni swojemu mężowi, że potrzebuję czasu. Cała ta sytuacja mnie przerosła. Brak odzewu z Ministerstwa utwierdza mnie również w przekonaniu, że jednak nie jestem tu potrzebny. Nic tu mnie nie chce. Począwszy od dawnej pracy, przez przyjaciół, na właśnie Nim kończąc. Zaciskam palce na kryształowej szklance, w której kołyszą się ostatnie krople ognistej. - Och, tutaj jesteś! - cieszy się zdyszany rudzielec. Uśmiecham się ospale pod nosem, wyobrażając sobie, jak jeszcze chwilę temu próbował wtaczać się po tych stromych schodach do mojego gabinetu. 

- Co tu robisz, Ron? - pytam obojętnie, nie odrywając spojrzenia od złotego płynu. Wzdryga się na mój zimny ton. Wyraźnie wyczuwam jego irytację, gdy zamiast chociaż wstać, wciąż nie ruszam się z miejsca. Wpatruję się pusto w zachodzące słońce za oknem. Śnieżna zaspa zsuwa się z dachu, na chwilę zasnuwając zmęczony zimą świat.

- Przyszedłem...

- Przeprosić? - wtrącam się z fałszywym uśmiechem, po raz pierwszy obracając głowę w jego stronę. Prycha w odpowiedzi, opierając się nonszalancko biodrem o półprzymknięte drzwi. 

- Nie? Przyszedłem ci to dać - informuje mnie rzeczowo, posyłając prostokątną kopertę z woskową pieczęcią Ministra Magii prosto do moich rąk. - Wracasz do pracy - oświadcza sucho, splatając ręce na piersi. Prycham, biorąc ministerialny dokument w dłonie, po czym obracam go dwukrotnie w palcach, zanim zerwę symbol szefostwa. Przesuwam błyskawicznie spojrzeniem po nierównych linijkach tekstu. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że jest to zarówno dokument jak i zaproszenie. 

- Co to ma być? Jaki znowu bankiet? Czy prosiłem o swoje huczne powroty? Nie - syczę, siląc się na wypracowaną uprzejmość. Mój rudowłosy przyjaciel przybiera obronną postawę, rozkładając czujnie ciężar całego ciała na stopach. Milczy, wgapiając się z niedowierzaniem, gdy obracam się twarzą do niego. 

- Co się z tobą stało, stary? To właśnie tego próbowaliśmy uniknąć! W ogóle nie powinieneś tu wracać! - warczy, powoli zmierzając w moim kierunku. Odstawiam szklankę, a potem podnoszę się z miejsca w geście protestu. To boli, gdy wiesz, że jesteś zbędny. Zatrzymuje się w pół drogi, obserwując mnie. 

- Nie powinniście zatajać przede mną tak istotnych szczegółów politycznych. Draco Malfoy chcecie czy nie, był kiedyś ważną osobistością. Jego ojciec zajmował miejsce w radzie szkolnej, był członkiem Wizengamotu... Waszym obowiązkiem było go chronić po wojnie! Chronić przed prześladowaniami! Dać możliwość normalnego zarobku, normalnej pracy, nie powinniście...

- To Malfoy, Harry! Nigdy nie byli łaskawi! Kilkakrotnie próbowali cię zabić, wydać Voldemortowi, uprzykrzali nam życie i... No zastanów się! - oświadcza wzburzony, opadając na fotel naprzeciwko mnie. Wciągam gwałtownie powietrze, obchodząc biurko, by stanąć za jego plecami. Kładę mu dłonie na ramionach, wzmacniając uścisk gdy się spina. Nie reaguje. Ani drgnie, gdy walczę sam ze sobą przed zaciśnięciem palców. 

Fałszywa gra cieniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz