*zastosowałam tutaj duży przeskok w czasie, o tuż mamy Grudzień, a dokładniej tydzień przed Bożym Narodzeniem i wyjazdem do domów na Święta*
Szedłem z Blaise'em w kierunku Wielkiej Sali, uczniowie obok, których przechodziliśmy, czasami życzyli nam powodzenia w dzisiejszym meczu Quidditcha. Najczęściej pokazywaliśmy im tylko dłoń w geście podziękowania.
Wejście do najważniejszej sali w Hogwarcie było ciągle otwarte, ludzie z różnych domów wchodzili i wychodzili, przy tym przepychając się przez innych. Weszliśmy tam z nadzieją, że Gryfonki siedzą i jedzą drugie śniadanie przy swoim stole. Tak właśnie było.
— Tu jesteście — zaczął Blaise, gdy byliśmy blisko dziewczyn.
— Szukaliśmy was po całej szkole — dodałem i usiadłem obok Granger.
— Po całej? Chciało wam się? — zapytała z sarkazmem.
— No dobra, może sprawdzaliśmy tylko drogę z naszego dormitorium, aż do tego miejsca — wywróciłem oczami, a reszta lekko się zaśmiała — komu kibicujesz? — zwróciłem pytanie do Hermiony, zauważyłem, że Ginny ma na sobie strój ścigającej, skąd wywnioskowałem, że gra.
— Oczywiście, że Ginny — powiedziała bez zastanowienia.
— Na pewno? — dopytałem się.
— No dobra, może jeszcze troszku Blaise'owi — zaśmiała się i popatrzała na chwilę na Zabiniego, a później znowu na mnie.
— Kibicujesz Diabłowi i Diablicy? — wyrzuciłem z oburzeniem — zaczynam się bać, co będzie na naszym albo, co gorsza ich ślubie — zacząłem udawać panikę. Moich przyjaciół ewidentnie to rozśmieszyło.
— Przecież wierz, że tobie — powiedziała, gdy złapała tchu i przytuliła się do mnie, siedziałem na ławce bokiem, więc miała łatwy dostęp do mojego torsu — ale Ginny też, gra najlepiej, ale nikomu jeszcze to nie zaszkodziło.
— Ooo, dzięki Miona — powiedziała słodkim głosem ruda.
— Czuje się pominięty — usłyszeliśmy skruszony głos Diabła. Chwilę po tym Ginny zaczęła go gilgotać, żeby się roześmiał, tak też było.
***
Wznieśliśmy się w powietrze, nasze wzroki wbijały się tępo w panią Hooch, która chwilę po tym wypuściła tłuczki, znicz i wyrzuciła kafla.
Obleciałem szybkim spojrzeniem drużynę Gryfonów: Potter jako szukający, Dwaj Weasleye jako pałkarze, Johnson, Weasley, Bell jako ścigające, Wieprzel jako obrońca. Zaśmiałem się pod nosem, oprócz młodej Weasley wszystkich uznawałem za słabych.
Zrobiłem jedną rundkę przy trybunach, drugą, trzecia i kolejną w międzyczasie słysząc komentarze Lee Jordana.
Weasley podaje do Johnson, mają wykonywać kolejne podanie, które przerywa im Blaise Zabini.
Poucey podaje kafla do Grahama, ten podaje do Zabiniego i... dziesięć punktów dla Slytherinu!
Na razie Potter ani Malfoy nie zauważyli znicza, w tym czasie Gryfoni chcą zdobyć punkty, Angelina podaje do Katie, ona próbuje szczelać, ale drogę zasłaniają jej Pałkarze Crabbe i Goyle, na skutek czego energicznie skręca, a kafel wypada jej z rąk i trafia do Adriana Pouceya.
I... Weasley puszcza kolejną bramkę! Już czterdzieści do zera dla Slytherinu, ale chwila Ginny Weasley właśnie trafiła bramkę dla swojej drużyny!
Nigdzie nie widziałem znicza, przystanąłem i podleciałem do góry, obserwować grę. Gryfoni grali dobrze, nie mogę temu zaprzeczyć, jest tylko jeden problem. Od ostatniego meczu dalej nie zmienili taktyki, znamy ją na wylot, więc nie będzie problemu wygrać.
Rozglądałem się za tłuczkami, a dokładniej za ich położeniem, nie chciałem dostać takim szczególnie teraz, jak jestem na takiej wysokości. Namierzyłem jednego, a po chwili zauważyłem drugiego, który jakimś trafem leci na trybuny Gryffindoru, przy tym ścinając połowę boiska. Żaden pałkarz chyba go nie zauważył. Ślepi idioci – pomyślałem. Obleciałem wzrokiem trybuny, by zobaczyć, czy jest na nich ktoś ważny i czy na pewno muszę ryzykować własne życie. Rozpoznałem pomiędzy Gryfonami Hermione i od razu pomknąłem ku trybuną.
Czyżby Draco Malfoy zauważył znicza?
Usłyszałem komentarz Jordana, na który Potter po chwili poleciał w dół trybun. Stanąłem w powietrzu, o ile się tak da i wypatrywałem tłuczka, który znajdował się pięć sekund przed moją twarzą*. Szybko odbiłem go końcem miotły, która nie zniszczyła się ani odrobinę, bo wcześniej rzuciłem na nią zaklęcie.
To niesamowite! Draco Malfoy szukający Ślizgonów obronił kibiców drużyny przeciwnej przed nadlatującym tłuczkiem, który miał, jak widać mordercze zamiary... Auł, profesor Mcgonagall ja mówię prawdę! Widziała Pani tę aurę mordu otaczającą tego tłuczka?
Zaśmiałem się, Jordan zawsze był dobrym komentatorem. Podleciałem kawałek do góry, znów rozglądałem się po boisku. Znów ten sam złoty blask i charakterystyczny dźwięk ostrych skrzydełek, przed moimi oczami znajdował się złoty znicz. Wyciągnąłem po niego rękę, w tej samej chwili usłyszałem głos Lee.
90 do 60 dla Slytherinu!
Piłeczka odleciała kilka centymetrów w bok, wymieniłem ręce i zacząłem ścigać tak ważny przedmiot. Po dwóch, trzech minutach wyścigu w czasie którego poobijałem się z Potterem, w mojej dłoni spoczęła owa złota piłeczka.
Draco Malfoy złapał znicz! Slytherin wygrywa mecz, a zarazem Puchar Quidditcha!
Rozpoczęły się gorące brawa i oklaski, drużyny, które były w powietrzu, wylądowały z cichym gruchotem na ziemie.
_____
* pięć sekund przed moja twarzą - czyli że za jakieś 5,10 sekund tłuczek walnął by Malfoya w twarz. (wydało mi się to troszku dziwne więc wyjaśniam!)
CZYTASZ
«Dark Side | Dramione»
Fanfiction"they were the holders of extraordinary magical powers" Byli parą niezwykle zdolnych czarodzieji, która została obdarowana niecodziennymi magicznymi mocami, i która niespodziewanie szybko przestała się nienawidzić. Byli parą przeciwieństw i razem tw...