Mocno zaciskam dłonie na kierownicy i dodaje gazu będąc na autostradzie, spoglądam w boczne lusterko i widzę, że za nami jedzie czarny van z dwoma mężczyznami, którzy pomogli mi odciągnąć Williama od Dana. Z tego co wiem, ci dwaj znam wyjechaliśmy wzięli go do auta i gdzieś wywieźli. Kurwa mać! A jeżeli William kazał im go zabić?
- Co się stało z Danem? – po raz pierwszy odzywam się do niego po tym całym zajściu.
- Jeszcze cię on kurwa interesuje? – warczy na mnie, a ja spoglądam na jego nieco poobijaną buźkę.
- Tak, kurwa interesuje mnie to, bo niemal pobiłeś go na śmierć! William mogłeś go zabić! – wymachuje rękoma na sekundę puszczając kierownice.
- Chuj mnie to obchodzi.
- Co się stało z Danem? – pytam stanowczo i nie odpuszczę.
- Chłopcy zwieźli go do mojego kolegi, który ma się zająć jego ranami – mówi od niechcenia.
- Co będzie jeżeli Dan pójdzie z tym na policje? – nie mogę dopuścić do siebie myśli, że William mógłby pójść do więzienia i mnie zostawić.
- Chyba zapomniałaś kim jestem, kochanie – mówi, a w jego głosie wyzuwam irytacje. – Jestem szefem mafii, mam znajomości z władzami, całą policje w Los Angeles opłacam i trzymam w garści ja, już ci na początku mówiłem, że policja puszcza w niepamięć moje drobne wybryki. – wzdycha ciężko.
- Drobne wybryki? – prycham na te słowa – Pobicie kogoś do nieprzytomności i kompletnie zmasakrowanie twarzy nazywasz drobnym wybrykiem? – on czuje się kompletnie bez karny po tym co zrobił, lecz nie w moich oczach...
- Nie myśl o tym za dużo, skarbie – kładzie swoją dłoń, którą pokrywają rany na moim udzie.
- Nie dotykaj mnie – zmieniam biegi i zjeżdżam z autostrady, zaraz będziemy na lotnisku, a ja już z oddali widzę nasz samolot, mam nadzieję, że Rudej nie będzie.
- Będę cię dotykał, kiedy tylko najdzie mnie ochota- zaciska dłoń na mojej skórze.
- Nie, nie będziesz. Nie po tym co dziś zobaczyłam. – zatrzymuje samochód na pasie startowym. Wyjmuje kluczyki ze stacyjki i wychodzę z auta trzaskając drzwiami. Za nami stają mężczyźni i wyjmują moje pudła, kierując się z nimi z w kierunku samolotu i wkładają je do przeznaczonego na to miejsca. Nie czekając na Williama idę do samolotu, wchodzę po wysokich schodach, a po chwili jestem już na pokładzie.
- Witam ponownie, panno Fox – odwracam się w stronę dobiegającego głosu. Nie opodal mnie stoi ten sam pilot, co jeszcze kilka godzin temu rozdzielił mnie od Rudej.
- Dzień dobry – uśmiecham się sympatycznie, a w tej samej chwili na podkład wchodzi William.
- Panie Williamie – oficjalnym tonem zwraca się do mężczyzny. – W Los Angeles będziemy około godziny dwudziestej drugiej. –informuje nas obydwoje – Panno Fox, proszę się nie Martwić, Panny Anastazji już z nami nie ma –Boże jakie szczęście.
- Dzień dobry – podchodzi do nas kobieta, która jest uczesana w starannego koka na dole głowy – Nazywam się Maria i będę was obsługiwała na pokładzie – przestawia się, a potem w skromnym uśmiechu podaje mi dłoń, a potem Williamowi – Gdybyście czegoś potrzebowali, jestem do usług – Maria w porównaniu do tej Rude, czyli Anastazji, bo tak ma na imię kobieta, która śmiała kokietować mojego mężczyznę na moich oczach, ma kulturę i klasę, widać to po niej. Poza tym na jej palcu widzę obrączkę. Żegna nas przyjaznym uśmiechem i kieruje się do innego pomieszczenia.
- Za pięć minut startujemy – Billy zostawia nas samych.
Nie zwracając większej uwagi na Williama siadam na kanapie. Z półki, która znajduje się pod stolikiem wyjmuję jakieś beznadziejne czasopismo, otwieram je i zaczynam czytać, przynajmniej daje takie wrażenie. Rzucając lekkie spojrzenie widzę, że William stoi nade mną a swój czekoladowy wzrok jest wbity we mnie. Po chwili czuje, jak William wyjmuje, a wręcz wyrywa mi z dłoni to co czytałam i rzuca na podłogę. Zakładam ręce pod piersiami i patrzę z zdenerwowaniem na niego.
- Nie widziałeś, że czytałam? – pytam z wyrzutem.
- Nie ignoruj mnie – jego ton jest niski i nieco mnie przeraża.
- Nie ignoruje cię, po prostu chciałam się trochę odprężyć po tym wszystkim – wymachuje rękoma i podrywam się z kanapy, chcę jak najszybciej znaleźć się w tymczasowej sypialni, jednak silna dłoń Williama, która trzyma mnie za ramię nie umożliwia mi to.
- Porozmawiajmy – wycedza przez zęby.
- Nie mamy o czym, obiecałeś mi coś!
- Ty też mi coś obiecałaś i co było potem? – marszy brwi i patrzy na mnie gniewnie.
- Okej, ale ja nie pobiłam jej do nieprzytomności! Nie była cała we krwi, ani ja! Była przytomna! A ty? O mało co go nie zabiłeś! Dzięki Bogu, że przyszli twoi goryle, bo inaczej bym cię nie odciągnęła i zapewne być go zatłukł na śmierć! W tamtej chwili cię kompletnie nie poznałam, jakbyś był w jakimś pieprzonym transie, przeraziłam się tym widokiem, byłeś cały we krwi i.... – nie mogę dokończyć, gdyż w połowie mojej wypowiedzi wcina mi się Will.
- I co? Sam niej jestem z siebie zadowolony, ale nie mogłem słuchać tego jak mówi o tobie, że jesteś tylko jego, a ja jestem jakimś przypadkowym fagasem, przypomnij sobie to jak ty zareagowałaś jak ta kobieta mówiła o mnie takie rzeczy, załatwiłaś to pokojowo? – wbija nieprzyjemnie place w moją skórę.
- Nie, ale kurwa nie porównuj tego co ja zrobiłam, do tego co ty zrobiłeś! Nie zostawiałam jej w takim stanie, w jakim ty zostawiłeś Dana!
- A ty nadal jesteś po stornie tego pierdolonego profesorka! Może ty do niego faktycznie coś czujesz? – prycha zadając mi pytanie – Jeszcze mamy czas, może powinienem cię odwieźć do niego i pozwolić na to żebyś się z nim pieprzyła, tak jak jeszcze znakomicie to robiłaś jakiś czas temu!? – nie wytrzymuje tego co mi powiedział, wolną ręka wymierzam mu siarczyste uderzenie w policzek. Pociera bolące miejsce i mnie puszcza, patrząc na mnie jego szczęka jest silnie zaciśnięta.
- Wiesz co? Jesteś beznadziejny William, teraz zaczynam się poważnie zastanawiać, czy wrócenie do siebie miało jakikolwiek sens...
C.D.N
Wybaczcie, że taki krótki, ale chciałam Wam coś wstawić, w weekend napiszę coś znacznie dłuższego :)
Liczę na to, że rozdział choć trochę przypadł Wam do gustu ;)
Kocham Was!
CZYTASZ
MIŁOŚĆ MAFIOSA
Roman d'amourZakończona Nie pamiętam ile łez wylałam po powrocie z bankietu. Pamiętam tylko ten ból, który rozrywał moją klatkę piersiową na strzępy. Pamiętam również szarpaninę pomiędzy mną, a... Williamem. Pomiędzy czterema ścianami było słychać krzyki, a racz...