Podniosła oczy, słysząc szelest przy uchu. Nie widziała, że ktoś wchodził, w ogóle nie wiedziała, gdzie jest i co się dzieje. Zbierała siły by zacząć myśleć, ale zaraz z nich opadała. Była kompletnie otumaniona.
Słowa i obrazy prawie do niej nie docierały. Widziała pielęgniarkę, ale mózg traktował to tak, jakby jej tam nie było. Nie czuła jej dotyku, o dziwo nie czuła też żadnego bólu, właściwie nic.
Kobieta przetarła jej zgięcie łokcia gazikiem, następnie wbiła igłę w skórę. I dalej nic, żadnego bodźca. Ciągła otchłań, skraj, nieobecność.
Aż zaczęło działać.
Pieczenie najpierw objęło przedramię i dłoń, potem doszło do barku, klatki piersiowej, aż do najmniejszego palca u stopy. Była tak wyczerpana, że mogła jedynie płakać i zaciskać szczękę. Sprawczyni bólu przez chwilę jej się przyglądała, następnie zapisała w notesie, pod numerem trzecim, skrót "bb", oznaczający "bardzo bolesny". Nie powiedziała ani słowa, podniosła jej dłoń i obejrzała miejsce ukłucia. Rozległy siniak przybrał barwę zieleni, co również uwzględniła w notatce a potem wyszła, zostawiając dziewczynę samej sobie.
Minęła pierwsza godzina, półtora i dopiero przy drugiej ból zaczął odpuszczać. Lekarka przyszła jeszcze raz, kiedy z wykończenia i pełna ulgi w końcu zasnęła. Naskrobała coś na kartce, a Victoria miała spokój do końca dnia. Nikt jej nie budził, nie krzywdził, nawet Janson miał zakaz dręczenia jej w dni testów.
Wieczorem przyszła inna kobieta. Nie wiedziała jak wyglądała, bo maska zakrywała jej większą część twarzy, a na głowie, nie wiedzieć czemu, nosiła chustę. Głos miała młody, czasem zdawało jej się, że była jej rówieśniczką. Ale co mogła wywnioskować z tych kilku próśb, a raczej komend, które jej wydawała?
Przynosiła jej coś do jedzenia, czasem towarzyszyła innym lekarzom. Victoria pamiętała jej oczy skryte za soczewkami, zawsze ciekawskie, pragnące wiedzy. Ale dziewczyna nigdy nie zrobiła jej nic złego, jeśli nie liczyć przyglądania się temu, czego dokonywali inni. Pewnie ją uczyli, może była świeżym narybkiem Dreszczu, który wprost kochał młode dusze gotowe na utratę empatii. Nie chciała jej winić, w końcu też mogła się do nich przyłączyć, w każdej chwili.
Ale czuła wstręt do wszystkich pracowników instytucji poza Mary. Ona zrozumiała swój błąd, nie była taka jak pozostali. I dobrze, że uciekła. W Prawym Ramieniu lepiej się spełni, może kiedyś uda im się ich zniszczyć.Dreszcz nie był dobry i musiał zniknąć.
°°°
Myślała, że w tym miejscu nie będzie miała zmartwień, tymczasem ciągle coś ją dręczyło, nie dawało spokoju. Jeśli nie były to potworne sny i wspomnienia, to w jej głowie siedział Aris i jego dziwne zachowanie. Ciągle rzucał jej spojrzenia, zupełnie jakby chciał jej o czymś powiedzieć, lecz nigdy tego nie robił. Wracając do swojego pokoju musiała mierzyć się z wątpliwościami, stresem i złością. Bała się, że ją wyda, co było absurdem, w końcu ujawniając jej sekret na jaw wyszłyby i jego brudy. Nie wiedziała co myśleć o nowym znajomym i nie mogła się poradzić w tej kwestii przyjaciół. Zostawała sama ze sobą, ze swoim idiotycznym lękiem o ich bezpieczeństwo.
Starała się widzieć pozytywy. Niczego im nie brakowało, nikt nie robił im krzywdy a do tego ciągle ktoś ich pilnował.
Ciągle.
Nieustanna kontrola, zamknięcie w czterech ścianach, ludzka interakcja ograniczona do posiłków. Czy to ona ma tak spaczony umysł czy reszcie kompletnie nie przeszkadza taka rzeczywistość?
Przypominała sobie słowa Newta. Powinna być jak on. Powinna być wdzięczna za szansę, którą otrzymali, że przeżyli i mieli szczęście wciąż być razem. Ufność wciąż była u niej na słabym poziomie, może czas nad tym popracować.
CZYTASZ
|THE UNSTOPPABLE|
FanfictionŚwiat okazał się inny. Był trudny, zmieniony i przerażający. Nie tego się spodziewali. Demony wcale nie zniknęły. Wciąż ich prześladują, są za nimi, zaledwie kilka kroków dalej. Nie odpuszczą. Pożoga, susza i żar lejący się z nieba próbują odebrać...