Nie mogła zasnąć. Strach tak bardzo ściskał ją w klatce piersiowej, że nie była w stanie normalnie oddychać i rozpłakała się w poduszkę. Nic nie było pewne, może Aris nie miał racji, ale Victoria martwiła się na zapas. Wolała zachować czujność, niż odłożyć wątpliwości na później. Zakopywane, mogły uderzyć ze zdwojoną siłą.
Czy znowu przegrała? Znowu ktoś chce ich skrzywdzić?
Kto leżał na tych łóżkach? To nie mogli być żadni ranni, niemożliwe, by każdego dnia przewozili ich o tej samej porze. To nie mogli być chorzy, liczba osób na stołówce zmniejszała się tylko za sprawą listy Grega.
To było smutnie oczywiste i mimo, że obiecali sobie najpierw to sprawdzić, Victoria już planowała kolejną ucieczkę. Lecz dokąd mieliby pójść? Gdzie się ukryć?
Ściskała w ręce kamyk wisiorka, próbując się jakoś uspokoić. Zacisnęła powieki, chciała zmusić się do snu, choć wiedziała, że była skazana na porażkę. Przed oczami przebiegały jej wszystkie wspomnienia, które sobie przypomniała.
Znów widziała rodziców, którzy pospieszali ich w pakowaniu się. Każdy detal ich twarzy, przerażoną mamę i wściekłego tatę, gotowego do walki na pięści za swoje dzieci. I słyszała ich krzyki, wrzaski żołnierzy, i łkanie młodszej siostry. I odważne "Ja im pomogę" z ust brata, którego pewnie porwali lub zabili, tak jak ich rodziców.
A potem pojawiła się twarz Connora, wyciągającego rękę w jej kierunku. Jego rozdarty wzrok, kiedy kazała mu uciekać.
Pamiętała też Mary, jedyną osobę, która okazała jej litość i chciała uratować przed labiryntem, do którego i tak trafiła. W pewnym stopniu nie żałowała, zyskała tam najlepszych przyjaciół, którzy choć trochę zapełnili pustkę po jej wszystkich stratach. Bywały dni lepsze, kiedy myślała, że już będzie dobrze. I bywały gorsze dni, które przelały czarę.
Przez ten cały czas uciekała. Lub próbowała uciekać. Z każdą ucieczką coś traciła. Rodziców, brata, siostrę, Connora i Lanę, Mary, aż w końcu Chucka i Alby'iego. Nie było jednak innego wyjścia. Gdyby było, z pewnością postąpiłaby inaczej. Lecz to nie ona decydowała, zawsze coś innego popychało ją w konkretną stronę.
Może tym razem jest wyjście? Może nie musi uciekać, może wcale nie grozi im nic złego, a Gregory i reszta nie chcą zrobić im krzywdy?
Tylko po co kłamali?
°°°
Aris otworzył drzwi bez żadnego problemu. Właściwie dostanie się do skrzydła szpitalnego było dziecinnie proste, nawet nie pamiętała jak to zrobili.
Skrzydła zamknęły się za nimi, kiedy wkroczyli do sporych rozmiarów sali. Wielkością przewyższała stołówkę, pod każdą z czterech ścian ustawiono łóżka szpitalne. Nad każdym świeciła lampa, obok znajdowały się szafki nocne. Nie widziała jednak żadnej aparatury, nie doszły ich dźwięki inne niż własne świszczące oddechy i lekkie syczenie żarówek.
- Rozejrzyjmy się - zasugerował Aris, na co skinęła głową i podeszła ostrożnie do jednego z łóżek.
Na szafkach dostrzegła zestawy dziwnych narzędzi, wiele ostrych szpikulców, skalpeli w kilku rozmiarach, wypolerowanych szczypiec i masę śnieżnobiałych gazików.
Przeniosła wzrok na jasne prześcieradło pokrywające to, co znajdowało się na łóżku. Było uwypuklone w kilku miejscach, ale mogło to wskazywać na fakt, że pod spodem leży zmiętolona kołdra i poduszka. Kompozycja przypominała jej to, co zostawiała w swoim pokoju, kiedy uciekała do szybu.
CZYTASZ
|THE UNSTOPPABLE|
FanfictionŚwiat okazał się inny. Był trudny, zmieniony i przerażający. Nie tego się spodziewali. Demony wcale nie zniknęły. Wciąż ich prześladują, są za nimi, zaledwie kilka kroków dalej. Nie odpuszczą. Pożoga, susza i żar lejący się z nieba próbują odebrać...