20.

610 32 11
                                    

- Uciekajcie! Jazda, jazda!

Minho, Hal i Thomas trzymali dystans. W końcu byli jednymi z najszybszych Zwiadowców jakich widział labirynt. Na polecenie Azjaty reszta zerwała się do biegu.

Nie wiedzieli dokąd mieli uciekać. Nie zdążyli dobrze poznać nowego schronu, a wyjście tą samą drogą, którą weszli było niemożliwe. Na karku mieli masę chorych na Pożogę, o której wiedzieli tylko tyle, że zabija.
A przedtem prowadzi do obłędu.

Victoria obejrzała się przez ramię. Ci ludzie, jeśli jeszcze byli ludźmi, przerazili ją w sposób, którego dotąd nie znała. Pierwszego dnia w Strefie bała się obcych chłopaków, potem przerażeniem napawali ją Bóldożercy, ale Poparzeńcy budzili w niej dziwny rodzaj strachu. Ślina ciekła im z ust jak u wściekłych zwierząt, pieniła się spływając po brodzie. Gdy biegli, ich ciała wyginały się, jak gdyby wbrew ich woli. Wrzeszczeli, warczeli, wyciągali ręce, by złapać któreś z nich swoimi kościstymi dłońmi, u których niekiedy brakowało palców. Natychmiast pożałowała, że w ogóle na nich spojrzała.

Jedna z kobiet złapała Thomasa za połę kurtki, ale zdołał się wyszarpać. Podrapała go po dłoni, miała ostre, niewiarygodnie długie paznokcie.

Dobiegli do pary niegdyś ruchomych schodów. Nie widzieli innej drogi dalszej ucieczki. Hal, Thomas i Minho już wcześniej zdołali zrównać się z przyjaciółmi, więc razem zaczęli wbiegać po zakurzonych, trzeszczących stopniach. Nie byli jednak dość szybcy, by pchani furią Poparzeńcy nie zdołali dogonić ich w połowie drogi. Victoria poczuła jak silne ramiona łapią ją w pasie i ciągną w dół. Wrzasnęła. Najszybszy z szalonych mężczyzn usiłował ściągnąć ją ze schodów. Złapała się barierki, kopała go z całych sił, ale nie odpuszczał. Zupełnie jakby nie czuł bólu.

Inni chorzy właśnie się do nich zbliżali. Wyraźniej słyszeli ich okrzyki.

Aris rzucił się na faceta. Zaserwował mu kilkanaście uderzeń w twarz, przed którymi opędzał się tylko jedną ręką.

Kolejni i kolejni docierali do schodów. Łapali Streferów, chłopcy szarpali się z nimi, posyłali na ziemię. Aris w końcu wyciągnął nóż z pasa Victorii i ciął mężczyznę po ręce. Ta chwila bólu sprawiła, że ją wypuścił. Chłopak popchnął ją, by natychmiast ruszyła na górę. Rozsierdzony do granic możliwości mężczyzna złapał chudzielca i zaczął się z nim siłować. Ktokolwiek sądził o sile tego chłopaka na podstawie wyglądu mylił się i to bardzo. Dawał sobie nieźle radę i gdyby chory nie wykręcił noża trzymanego przez niego w ręce, i go nie zranił, mógłby wytrzymać w uścisku bardzo długo.

Jęknął na niespodziewany ból. Chwycił za ostrze, które teraz było skierowane w jego stronę. Ciął skórę dłoni, czuł jak spływa mu krew. Zebrał w sobie wszystkie siły i włożył je w kopnięcie przeciwnika w klatkę piersiową. Mężczyznę odrzuciło na raptem dwa metry, ale to wystarczyło, by odwrócić się i zacząć wiać.

Wbiegli na górę, ale Poparzeńcy deptali im po piętach. Na oślep szukali jakiejkolwiek drogi wyjścia. Prowadziła ich Victoria. Ledwo łapała powietrze w płuca, prawie zapomniała, że musi oddychać. Każdy zwierzęcy wrzask, jęk i warknięcia dochodzące zza ich pleców przypominały jej, że nie uciekają przed zwykłymi ludźmi. Nie mogła liczyć na ich litość, bo już nie pamiętali czym ona jest. Jeśli nie znajdą kryjówki, będą zgubieni.

Wymachiwała latarką na wszystkie strony desperacko szukając drogi ucieczki, schronienia. Zobaczyła drzwi, jedyne drzwi w całym tych cholernym obiekcie. Bez zastanowienia dobiegła do nich, złapała za klamkę i otworzyła. Podążyli za nią, kręcili się wśród korytarzy. Drogę na kolejnych rozwidleniach wybierała losowo, tak jak podpowiadała jej intuicja. Biegli ile sił. Z rozpaczą stwierdziła, że ich prześladowcy widzieli dokąd wbiegają. Byli ciągle za nimi.

|THE UNSTOPPABLE| Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz