19.

574 40 5
                                    

Wzdrygała się na każdy najmniejszy dźwięk. Spacer po budynku, przypuszczalnie dawnej galerii handlowej, odnawiał w niej strach.

Szli bardzo blisko siebie. Dwie wąskie smugi światła wskazywały im drogę i choć trochę podnosiły na duchu. Zachowywali nieskazitelną ciszę, jak gdyby bez słów umówili się na milczenie. Nawet kroki stawiali tak, by wytwarzać absolutne minimum hałasu.

Dotarli do centrum, swego rodzaju dziedzińca. Nie był imponujący, spodziewali się większego obszaru, choć może fakt, że był bardzo zagracony zmieniał ich percepcję.
Kilka ogromnych, zniszczonych foteli stało na samym środku. Wokół mnóstwo kabli, zwisających albo ciągnących się po ziemi niczym wężowe ciała. Kilka prostych mebli porozrzucanych wokół, wywróconych lub stojących w pionie. Stoliki, szafki, komody, gnijące dywany. Ktoś urządził sobie nie lada salon.

- Mają prąd. - Thomas wskazał na liczne lampy, część z nich miała rozbite żarówki. Kable dochodziły do nich i do telewizora stojącego przed jednym z foteli.

- Raczej mieli. - Clint wstrzymał oddech. Wskazał na potężny, zagrzybiony uszak tuż przy odbiorniku radia. Victoria skierowała swoją latarkę w tamtą stronę i sapnęła z przerażenia. Szkielet, przypuszczalne tęgiego mężczyzny gnił w objęciach siedziska. Drobne resztki tkanki mięśniowej zwisały jeszcze z kilku kości, ale była ona już sucha, pokryta marną pleśnią, nawet robale nie chciały jej ruszać.

- Co jest do cholery? - mruknęła pod nosem.

Położyła latarkę na jednym ze stolików. Podeszła do fotela. Na podłokietniku, tuż przy kości łokciowej martwego mężczyzny leżała książka i paczka papierosów. Na niskim stoliku spoczywał pistolet. Sprawdziła, był załadowany. Zrobiła to wręcz odruchowo, ręka zadrżała jej dopiero, gdy uświadomiła sobie, że wie jak obsługiwać się bronią. Rzuciła okiem na chłopców, ale byli zbyt zajęci oglądaniem otoczenia. Wcisnęła pistolet do kieszeni kurtki.
Aris ruszył ku witrynie sklepu znajdującego się najbliżej. Ostrożnie przekroczył jego próg. Zniszczone manekiny znaczyły długie, równoległe ślady. Wydrążone, wyglądały na robotę zwierzęcia o długich pazurach.

Minho znalazł kilka latarek, część z nich jeszcze świeciła.

- Rozdzielmy się, sprawdzimy co może nam się z tego przydać - postanowił Newt i reszta zrobiła tak, jak kazał.

Z minuty na minutę powietrze się ochładzało. Victoria zapięła zamek kurtki, postawiła kołnierz. Z ust leciała im para, musieli znaleźć trochę cieplejszych ubrań inaczej zamarzną na śmierć.
Znalazła kilkanaście rękawiczek, część z nich nie miała palców. Drżącymi dłońmi założyła jedną parę, resztę rozdała pozostałym. Odnalazła kilka czapek, kiedy wkładała jedną z nich przez jej głowę przemknęło wspomnienie.

Mama naciągnęła jej materiał szczelnie, aż po same uszy. Wyraz twarzy sześciolatki jasno wskazywał, że wolałaby mieć na głowie cokolwiek innego. Jej brat, zdawał się nie być poruszony faktem, że otulało go wiele warstw ubrań, czapka i szalik niemal zakrywały całą twarz, widać było wyłącznie oczy. Intensywnie zielone, mądre oczy.

Kobieta otworzyła drzwi, przed nimi rozciągał się bialutki krajobraz. Chłód ogarnął przedpokój.

- Nie podchodźcie zbyt blisko bramki, uważajcie na chodniku bo jest ślisko - upomniała ich. - Borys pobawi się z wami, wróćcie jak tylko poczujecie, że jest wam za zimno.

Pokiwali posłusznie głowami. Wybiegli na podwórko, gotowi do walki na śnieżki i turlanie się w śniegu. Victoria, gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, sięgnęła do głowy i rękoma opatulonymi grubymi rękawiczkami z trudem ściągnęła czapkę. Dumna z siebie, że uwolniła się od znienawidzonej części garderoby, chciała puścić się biegiem, ale ktoś objął ją i nie pozwolił uciec.

|THE UNSTOPPABLE| Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz