28.

458 25 14
                                    

- Naprawdę wszyscy niczego nie pamiętacie?

Thomas oparł głowę o mur. Szli cały dzień przystając tylko na krótkie chwile. Nie dotarli do żadnych budynków, jedynie ruin tego co kiedyś mogło nimi być. Dwie ogromne płyty betonowe, zapadając się, zetknęły się ze sobą i stworzyły konstrukcję przypominającą wielki namiot tipi. W pewnym sensie więc mieli dach nad głową.
Rozpalili ogień, zmęczeni opadli na piasek. Myśli o Winstonie ich nie opuszczały. Nie wiedzieli, czy jeszcze żył, czy może odebrał sobie życie zaraz po tym jak odeszli wystarczająco daleko. Patelniak mówił przez łzy, że słyszał strzał, ale może tylko wyobraził sobie ten dźwięk pod wpływem silnych emocji. Rozpacz wciąż tliła się w ich sercach, nie potrafili zignorować tego, do czego doszło tego ranka. Droga ich zajęła, burze piaskowe i susza skutecznie oderwała ich uwagę, ale kiedy tylko spoczęli w kamiennym tipi ból dopadł ich ze zdwojoną siłą. Thomas widział jak Victoria ociera łzy, mimo, że specjalnie odwracała się od nich za każdym razem, gdy smutek zalewał jej serce. Czuł się jeszcze słabszy i jakoś dziwnie samotny. Tym bardziej więc podatny był na próby Teresy w nawiązywaniu przyjaźni.

- Wszyscy oprócz Victorii. No, i tego tam, Arisa. - Wskazał brodą na chłopaka, który właśnie podawał blondynce dłoń, by ponownie obejrzała ranę.

Dziewczyna wydęła dolną wargę i zmarszczyła brwi. Przeniosła wzrok na wymienioną dwójkę.

- Trochę podejrzane, nie? - Spojrzała z powrotem na Thomasa. Na jego pytający wzrok, dopowiedziała. - Powiedziałeś, że oboje przekonali swoje grupy do ucieczki z labiryntu, a potem was do opuszczenia ośrodka. I są jedynymi, którzy pamiętają życie przed? Strasznie to śmierdzi, Tom.

- Co masz na myśli? - zapytał, ale chyba wiedział, co odpowie.

- Że są z Dreszczu.

Poczuł gniew, ale nie tyle na Teresę, że śmiała oczernić Victorię, ile na siebie za sekundę zwątpienia. Popatrzył uważnie na blondynkę, która ułożyła głowę na piasku. Płakała patrząc w gwiazdy a dłonie, które splotła na brzuchu drżały.

- Vi nas ocaliła. I to więcej niż dwa razy, zawsze ryzykując. Za Arisa nie ręczę, ale bez wahania oddałbym życie w jej ręce.

Złapał się na tym, że patrzy na obcą z lodem w oczach. Otrząsnął się, w końcu nie zrobiła nic złego. Zasugerowała to, bo wcale nie znała blondynki tak, jak on ją znał. Nie ufała jej w takim stopniu, w jakim oni wszyscy jej ufali.

- Przepraszam, jeśli cię tym uraziłam, Thomas - odezwała się cicho.

- W porządku. - Odchrząknął. - Lepiej połóż się już. Jutro znów wyruszymy wcześnie.

Zagryzła dolną wargę i pokiwała głową. Wstała i odeszła trzy kroki dalej, by ułożyć się na piasku. Nie mógł nic na to poradzić, że nie odrywał od niej wzroku. Nie był w stanie zrozumieć, dlaczego wydawała mu się bliska.

Cisza w obozie zaległa tylko na chwilę. Ułożył się na swoim miejscu i odwrócił głowę od pleców brunetki. Jako jedyny nie bał się spać bliżej niej. Innych dzieliło od nich ognisko, nie zamierzali ryzykować. Zwrócił się twarzą w stronę Victorii, która w końcu wstała i usiadła trochę dalej by wziąć pierwszą wartę. Palce zaciskała na rękojeści noża, patrzyła w odległy punkt a jej klatka piersiowa się trzęsła, jakby siłą powstrzymywała się od płaczu wstrzymując oddech. Nie umiała stać się twardszą, więc próbowała choć udawać.
Newt usiadł obok niej. Spięła się jeszcze bardziej, zacisnęła zęby aż szczęka ją rozbolała. W tamtej chwili przypominała szklankę stojącą na krawędzi stołu. Jeden nieostrożny ruch i po niej.

- Chcesz trochę wody? - zapytał szeptem wyciągając w jej stronę butelkę. Widział jak ciężko przełyka ślinę i kręci głową, ale nawet na niego nie spojrzała. Wciąż się trzęsła. - Victoria, wszystko w porządku?

|THE UNSTOPPABLE| Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz