8.

741 44 9
                                    

Bez entuzjazmu maltretowała kawałek mięsa na talerzu. Zastanawiała się, co takiego Greg ma im do powiedzenia. Może nie byli już bezpieczni, może Dreszcz mianował nowego kanclerza i wróci z podwójną siłą, wyrwie ich brutalnie z rąk wybawców. A może dowiedzieli się czegoś nowego na temat świata i panującej choroby. Liczyła, że Ziemia, jak za sprawą magicznej różdżki, odbudowała się ostatniej nocy, a Pożoga stała się nie groźniejsza niż grypa. Liczyła na zbyt dużo.

Cara szturchnęła ją lekko, by zwrócić na siebie uwagę.

- Nie dręcz tak tego kotleta, skróć jego cierpienie.

Victoria uśmiechnęła się lekko.

- Przecież niczego już nie czuje.

- Porozmawiaj kiedyś na ten temat z Juniper - parsknęła cicho. - Chętnie wyjaśni ci kwestię żywota zwierząt hodowlanych.

Uśmiechnęła się pod nosem, zerkając na wspomnianego rudzielca. June sceptycznie przyglądała się kotletowi, ale chyba nie zamierzała mocno wybrzydzać. Kawałek po kawałku znikał z talerza, a ona tylko odrobinę się krzywiła. W Strefie, pewnie podobnie jak u nich, nie było wielkiego wyboru. Jeśli twój posiłek człapał po talerzu, jedyne co ci pozostawało to go dobić i zjeść.

Gregory'ego wciąż nie było, więc zajęła się swoim posiłkiem, rozpamiętując ostatni sen. Czuła blokadę, gdy chciała do niego wrócić. Im dłużej próbowała, tym mniej obrazów widziała, aż w końcu zapomniała wszystkiego, jakby mara nigdy nie istniała. Wpędziło ją to tylko w większą irytację, zdenerwowała się na tyle, że miała ochotę na kogoś nawrzeszczeć. Zamiast tego po prostu mocniej ścisnęła widelec. Pranie mózgu, jakiego dokonał Dreszcz spustoszyło jej głowę i brakowało już jej sił, by przebić się przez barierę, jaką stworzyli. Tyle już sobie przypomniała, a teraz zatrzymała się w miejscu, a nawet gorzej, cofała się. Kiedy miała już pewność, że nie wie, o czym był jej wczorajszy sen, kto w nim był i że nie pamięta ani jednej twarzy, przestała drążyć. Rozbolała ją głowa, potarła skronie.

- Hej, dobrze się czujesz? - Hal szturchnął ją w ramię.

- Tak - mruknęła wymijająco.

Wciąż się jej przyglądał, więc podniosła na niego oczy.

- Naprawdę nic mi nie jest.

Skinął głową, wrócił do pałaszowania swojego posiłku. Jej też nie pozostało wiele, jak tępo wlepiać wzrok w posiekane kawałki sałaty. Wiedziała, że jej nie lubiła, nie pamiętała jednak czy było tak od zawsze. Wyobraziła sobie siebie jako krnąbrną czterolatkę, którą mama usiłuje namówić do otwarcia buzi i skubnięcia choć kawałka sałaty. Nie całkiem potrafiła odtworzyć w głowie obraz swojej matki, więc widziała ją po prostu jako starszą wersję siebie. Nawet nie wiedziała, że dużo się nie myliła.

Podskoczyła na siedzeniu, gdy przez stały, nieodłączny już dla stołówki gwar przebił się sympatyczny, aczkolwiek stanowczy głos Gregory'ego.

- Kochani moi złoci, pewnie powiecie, że jestem strasznie gołosłowny, ale niestety nie mam dziś wystarczającej ilości czasu, by przekazać wam to, co chciałem. Jednocześnie zależy mi na tym, by informacja wyszła z moich ust, lecz, powtarzam, sytuacja wymaga bym był teraz w całkiem innym miejscu. - Rozejrzał się po twarzach, miał to w zwyczaju, by zawsze sprawdzać jaki efekt wywołał u odbiorców. Jakby był aktorem albo gwiazdą jakiegoś talk show. - Proszę się nie martwić, w tej chwili nic wam nie grozi. Mogę zapewnić, że wciąż jesteście bezpieczni. Rzecz jasna, nie wiem na ile taki stan rzeczy pozostanie, ale nie wpadajmy w panikę. Ja i mój zespół jesteśmy tu, żebyście nie musieli się niczym denerwować. Mimo wszystko, nalegam, byście ciągle byli ostrożni i czujni. Po posiłku, tak jak zawsze, kierujcie się do swoich pokoi. Tymczasem, smacznego.

|THE UNSTOPPABLE| Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz