1.

1.2K 80 14
                                    

- Zapraszam - odsunął się, dłonią wskazał jej pokój. - Przygotowaliśmy kilka rzeczy, leżą na biurku. Łazienka jest dołączona do pomieszczenia. Odpocznij. O siedemnastej ktoś przyjdzie, by odprowadzić cię na kolację. Miłego - uśmiechnął się zniewalająco, skinął na mężczyznę, który wcześniej otworzył drzwi i razem odeszli, zostawiając ją samej sobie.

Ściągnęła z ramion swoją skórzaną kurtkę, która odparzyła jej skórę. Po namyśle odpięła też swój pas. Rozejrzała się po wnętrzu, które - gdy stała tam sama - wydawało się przeogromne. W środku znajdowały się cztery łóżka piętrowe, nieco dalej biurko, szafa i szafka nocna. Rzuciła okiem na to, co dla niej przygotowano. Kilka bluzek, trzy pary spodni, bielizna, para białych trampek i zegarek na rękę. Położyła go na dłoni. Piętnasta dwadzieścia cztery. Mnóstwo czasu.

Prysznic. Zdecydowanie przyda jej się prysznic.

Z ulgą zrzuciła ze stóp swoje ciężkie trapery, poczuła, że podłoga jest ogrzewana. Chwyciła w dłoń pierwszą lepszą koszulkę, miękką jak jedwab, skarpetki do kostki, świeżą bieliznę i parę czarnych dżinsów. Delikatnie nacisnęła klamkę drzwi łazienki i wstrzymała oddech w obawie, że coś ją zaatakuje. Toaleta była jednak pusta, nikt na nią nie czyhał. Rzuciła ubrania na umywalkę, zakluczyła pomieszczenie i szybko się rozebrała. Przymknęła oczy, gdy ciepła woda oblała jej ciało. W Strefie zazwyczaj była tylko zimna, od święta letnia.
Oparła obie dłonie o ścianę prysznica, pozwoliła by gorące krople spłukiwały z niej krew, pył i piasek. Świeże rany piekły niemiłosiernie, krzywiła się, kiedy woda je oczyszczała.
Spojrzała na swoje dłonie. Nie wiedziała, czyjej krwi jest na nich najwięcej. Gally'iego, Alby'iego czy jej własnej. Po jej twarzy zaczęły płynąć łzy, zmieszały się z wodą i całym brudem. Opadła na kolana, jej żołądek zawirował i zwymiotowała prosto do odpływu. Głowa ją rozbolała, słyszała pisk w uszach.

Naprawdę strzelił. Nie sądziła, że tak jej nienawidził. Ale nie udało mu się. Nie zabił jej, uszła z życiem. Alby ją uratował.

Oparła się o zimną ścianę. Chciała tylko ich wydostać, dać szansę na coś lepszego niż labirynt.

Opiekuj się nimi.

- Jak mogę się nimi zaopiekować, skoro nie potrafiłam zaopiekować się tobą? - zapłakała, patrząc w sufit. - Ani tobą, ani Samem, ani Jeffem, ani Chuckiem. Nawet sobą - pokręciła głową. - Powinieneś tu być - wyszeptała, zaschło jej w gardle. Wciąż czuła smak żółci. - Nadawałbyś się lepiej niż ja.

°°°

Mężczyzna zostawił ich bez słowa. Zamknął za sobą drzwi, informując jedynie, że łazienka jest dołączona do pokoju. Cztery łóżka piętrowe czekały na nich ze świeżutką pościelą, puszystymi poduszkami i kupkami z kilkoma rzeczami. Chłopcy rzucili się, by zająć dla siebie najlepsze posłania.

- Ja biorę górne! - krzyknął Patelniak.

- W życiu! Zarwie się pod twoim tłustym zadem na moją głowę - zaprotestował Minho i ze zgrabnością sarny wskoczył na materac na górze. - Miśki śpią na dole.

Newt założył ręce na piersi, patrząc na nich z uniesioną brwią. Thomas klepnął go lekko w plecy, by zwrócić na siebie uwagę. Popatrzył na niego typowym czy-wszystko-w-porządku wzrokiem, a kiedy otrzymał potwierdzenie w postaci skinięcia głową, uśmiechnął się.

- U mnie też - klepnął go jeszcze raz w plecy i opadł na jedno z łóżek.

W rzeczywistości jeszcze nie było z nim całkiem w porządku, musiał ochłonąć, dać sobie czas. Stracił wielu przyjaciół, w tym jednego z najlepszych, mentora i opiekuna. Alby zginął tak, jak Newt niegdyś zakładał. Nie w zatęchłej Bazie, rozchorowany i otępiały, ale w obronie tego co kochał i cenił. Zawsze wiedział, że czarnoskóry zostanie bohaterem, liczył jednak, że dopiero w sędziwym wieku.

|THE UNSTOPPABLE| Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz