Epilog

296 18 11
                                    

Vince nigdy nie myślał, że otoczony ludźmi będzie czuł się sam, porzucony, znienawidzony przez los. I z pewnością nie sądził, że misja, której poświęcił już większość swojego życia w nowej rzeczywistości przestanie popychać go do przodu, cieszyć, że przestanie w nią wierzyć. Patrząc na jego ludzi, na Prawe Ramię, które swoją siłę kumulowało właśnie w tych, którzy byli jego częścią, przestał widzieć sens. To go rozczarowywało. Rozczarowywała bezsilność, niemoc, nagły brak powietrza, słońca czy wody. Brak wszystkiego, czym była dla niego Mary.

Obecność Victorii go zaskoczyła. Tak bardzo zatracił się w beznadziei, że nie zauważył nawet, kiedy usiadła obok niego.

- Wiesz, że oni cię potrzebują? Chcą wiedzieć, co dalej.

- Jak to, co dalej? A co może być dalej? - Wzruszył ramionami. - Nie mamy nic.

- Nic? Jak możesz tak mówić? - Odwrócił głowę w jej stronę, ale nie patrzyła na niego. Wciąż spoglądała na dół wzgórza, na ludzi przygotowujących posłania w zagłębieniach skalnych. - Naprawdę nie widzisz?

- Nie - burknął. - A ty? Widzisz cokolwiek poza zgliszczami?

- Tak - odpowiedziała spokojna, niewzruszona.

Prychnął.

- Opisz co widzisz, w takim razie. Opisz niewidomemu swoje niebo.

Uśmiechnęła się. Pokręciła głową z prawdziwym rozbawieniem, którego mężczyzna nie mógł pojąć.

- Widzę Ashę, która wraca z wywiadu. Widzę Gusto, prowadzącego grupę dzieciaków. Carę stojącą na warcie, Juniper uczącą się na medyczkę. Moich kochanych chłopców prowadzących jeden ze starych gratów, które naprawił Magnus. Moje rodzeństwo śpiewające wieczorem przy ognisku. Widzę miejsce, które jest naszym domem, gdzie mamy święty spokój i nikt nie próbuje nas zabić. Widzę Bezpieczną Przystań, którą chciałeś zbudować z Mary. Zmieniłeś zdanie?

Obróciła głowę w jego stronę, oczekując odpowiedzi. Patrzyli sobie w oczy.

- Mary już nie ma... - wychrypiał.

- Ale oni nadal tu są. - Kiwnęła brodą na ludzi w dole wąwozu. - Ty też wciąż tu jesteś. I mimo, że w twoim życiu zmieniło się wszystko, dla nich dalej jesteś przywódcą. Wiem coś o tym, Vince. Znam ciężar obowiązku, dlatego nie chcę, żebyś dźwigał go sam. Chcę po prostu, żebyś szedł dalej, a my wszyscy będziemy nieść go z tobą. Ja będę nieść go z tobą. Przysięgam, że będziesz miał we mnie wsparcie, tylko proszę, proszę nie odpuszczaj i pokaż nam drogę. Nie porzucaj nas.

W milczeniu patrzył na nią, by potem wzrok skierować na rozproszoną grupę pod nimi, przygotowującą swoje kryjówki na noc. Na dorosłych ludzi, którzy zawsze stali z nim ramię w ramię, nieważne jakie decyzje podejmował i na jakie niebezpieczeństwo narażał. A potem na te dzieciaki, niektóre prawie dorosłe, które nie miały nikogo ani do czego wracać. Którym poświęcał się każdego dnia, bo nie mógł zdzierżyć niesprawiedliwości jaka ich spotkała.

- Myślisz, że damy radę? Wiele klęsk już ponieśliśmy, ale jeszcze nigdy tak dotkliwej. Świat jest trudny, Victoria. Jeszcze trudniejszy, gdy należysz do ogromnej grupy uciekającej przed tyranami, nie mającej swojego bezpiecznego kąta ani nadziei.

- Uważasz, że nie mamy nadziei? Nie prosiłabym cię o nic, gdybym nie wierzyła, że możesz coś zrobić. - Przetarła czoło dłonią. - Nie musisz mi mówić, co dzieje się na świecie. Doskonale to wiem, przeżyłam labirynt, Pogorzelisko, byłam w mieście, które nie miało w sobie krzty nadziei. Wiele razy byłam bliska śmierci podczas tej podróży, wiele razy byłam głodna, spragniona, wykończona na tyle, że nie mogłam się podnieść. Ale spójrz, siedzę obok ciebie. Wciąż żyję i chcę coś zmienić. Chcę, żeby inni nie musieli przeżywać tego co ja i moi przyjaciele.

|THE UNSTOPPABLE| Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz