Opuszkami opuściła jej powieki. Szlochała, pochylona nad ciałem. Wcześniej nie mogła sobie na to pozwolić. Nie mogła jej żałować, tak jak chciała. Nie mogła cierpieć według swojego uznania. Opłakiwała Mary bardziej niż kogokolwiek dotąd, ale łzy nie były przeznaczone tylko dla niej. Płakała, bo zginęło wielu dobrych ludzi Prawego Ramienia, bo znowu nie byli bezpieczni. Bo Dreszcz porwał Minho, a ona wiedziała, że będzie tam cierpiał.
- Na co nam to było, Mary? - wychrypiała między salwami płaczu. - Po co to wszystko?
Zimna, blada twarz nie wyraziła żadnych emocji, odrobiny współczucia dla dziewczyny, której łzy spadały na szalik.
- To moja wina. Ja ją tu sprowadziłam. - Przyłożyła czoło do klatki piersiowej kobiety, naiwnie licząc na najmniejszy ruch. Na to, że Mary pogłaszcze ją po głowie. - Skąd mogłam wiedzieć, że tak mnie oszuka? - wyszeptała.
Trwała tak przez chwilę, przytulona do przyjaciółki, którą utraciła, próbując zebrać się do kupy. Poukładać sobie to w głowie. Jak wdzięczna była w tamtym momencie, że nie była świadkiem śmierci rodziców. Że nie spoczęli u jej kolan. Nie była pewna, czy miałaby dość siły, by podnieść się po takim ciosie. Czy byłaby w stanie oderwać się od nich, zostawić, pozbawić samą siebie nadziei na jeszcze jeden oddech z ich ust. Do oczu znów napłynęły jej łzy. Wzięła głęboki oddech.
- Nie poddam się. - Wyszeptała i odsunęła się od kobiety. - Nie zginęłaś na marne. Zniszczę Dreszcz, odzyskam ich wszystkich a Vince zbuduje waszą wymarzoną Bezpieczną Przystań. Obiecuję, Mary, obiecuję, że będziesz ze mnie dumna.
•••
Naprawdę liczyła, że rana na łydce była płytka i nie będzie wymagała szycia. Wzdragała się za każdym razem, kiedy pielęgniarka wbijała igłę w jej skórę. Newt dotrzymywał jej towarzystwa, a kiedy kobieta wbiła się zbyt głęboko, złapała go, w dodatku niezbyt delikatnie, za przedramię. Chrząknął w odruchu, zarówno z zaskoczenia jak i bólu.
- Przepraszam - mruknęła. Miała ciasno zaciśnięte powieki.
- Nie szkodzi. - Złapał jej dłoń w swoją i przymknął drugą. Zerknął na dół, by sprawdzić postęp zabiegu. - Jeszcze tylko kawałek.
Pokiwała słabo głową, a spod powiek wyrwały jej się dwie łzy. Dreszcz zmasakrował ich polowy szpital, więc nie mogła liczyć nawet na maść znieczulającą. Przeżywała już gorsze rzeczy, ale jej zmęczone ciało w spółce z bałaganem w jej głowie potęgowały ból.
Pielęgniarka skończyła, ale Victoria, świadoma tego, wciąż nie otworzyła oczu. Zmartwiona kobieta spojrzała na Newta. Uspokoił ją delikatnym uśmiechem i skinął głową, w ten sposób zapewniając, że da sobie radę. Zostawiła ich samych.
- Vicki?
Uchyliła powieki. Białka oczu, obficie poprzecinane naczyniami, były całkowicie czerwone od płaczu. Przyciągnął ją szybko do siebie, zamykając w szczelnym uścisku. Zaszlochała głośno.
- Co my teraz zrobimy? - wykrztusiła między salwami płaczu.
- To co zawsze. - Pogłaskał ją po głowie. Serce miał ciężkie. - Pozbieramy się i spróbujemy od początku.
Wysunęła się z jego objęć. Spojrzała mu w oczy, ale zaraz spuściła wzrok. Łzy znowu zalały jej twarz.
- Co oni zrobią Minho? - Przyłożyła dłoń do czoła. - Boże, co ja narobiłam? Pozwoliłam wejść tu żmii. Sama ją przyprowadziłam.
- Przestań. - Dłonią dotknął jej twarzy, zmuszając tym samym, by na niego spojrzała. Zaraz jednak pożałował swojej śmiałości, bo jakaś dziwna siła ścisnęła jego trzewia. - Masz zły nawyk zrzucania na siebie winy. Gdybyśmy mieli rozliczać się w ten sposób, to wszyscy, co do jednego, bylibyśmy winni, a przecież to Teresa i Dreszcz są jedynymi sprawcami.
CZYTASZ
|THE UNSTOPPABLE|
FanfictionŚwiat okazał się inny. Był trudny, zmieniony i przerażający. Nie tego się spodziewali. Demony wcale nie zniknęły. Wciąż ich prześladują, są za nimi, zaledwie kilka kroków dalej. Nie odpuszczą. Pożoga, susza i żar lejący się z nieba próbują odebrać...