5.

833 40 4
                                    

Kiedy Greg wyprosił, a wręcz wygonił, Newta z pokoju, Victoria skuliła się na łóżku. Miała masę czasu przed obiadem i z pewnością nie miała ochoty na testowanie cierpliwości gospodarza ośrodka szlajając się po korytarzach. Zważywszy na fakt, że już nie czuła się tak otępiała i odrętwiała, mogła skupić na chwilę swoją uwagę. Przemyślała rozmowę z przyjacielem, zdając sobie sprawę jak bardzo obwiniała siebie. Częściowo zrzucony ciężar od razu sprawił, że poczuła się silniejsza. Wciąż jednak nie mogła przejść przez śmierć Alby'iego, chyba nie przestanie jej to dręczyć jeszcze przez długi czas.

Miała szczerą nadzieję, że Gregory ich nie okłamał i rzeczywiście zrobią wszystko, by z powrotem nie wpadli w łapska Dreszczu. Naprawdę chciała odpocząć. Potrzebowała spokoju, odrobiny wytchnienia. Z wdzięczności do wybawców godziła się na każde ich polecenie. Dopóki ich nie krzywdzą, nie będzie sprawiać kłopotu. Widziała w tych ludziach jakąś nadzieję na odbudowę świata. Nie chciała się zawieść.

Odbudowa świata. Pamiętała, jak narzekała na Strefę, zarzucając jej sztuczność. Nie spodziewała się, że Ziemia była w takiej rozsypce. Ani źdźbła trawy na tej wiecznej pustyni, do tego duchota i panująca choroba. Paige nie kłamała. Ze świata, który pamiętała niewiele zostało. Nasuwały jej się pytania dotyczące obecnego stylu życia ludzi i obiecała sobie, że spyta o to Grega. Czy nie brakuje im wody, jak stawiają czoła Pożodze? Najbardziej jednak trapiła ją inna myśl.

Gdzie jest teraz jej rodzeństwo?

Nie była pewna, czy wolałaby, żeby żyli na wolności, czy żeby Dreszcz ich miał. Na zewnątrz byli w ogromnym niebezpieczeństwie, poza tym pozostawieni samym sobie z pewnością nie przeżyliby doby. Nie miała złudzeń, że ostali się sami na tym świecie, choć przez jakiś czas wierzyła, iż ich matka i ojciec nie zginęli. Teraz pozostała jej tylko nadzieja, że siostra i brat gdzieś tam są. Może udałoby się namówić Grega, by namierzył jakoś dwójkę dzieciaków? W końcu odnalazł ich labirynt. Przy odrobinie szczęścia imiona i wiek w przybliżeniu pomogłyby choć upewnić ją, że żyją.

Lub nie żyją.

Matko, jak bardzo chciałaby wiedzieć, czy został jej jeszcze ktoś na świecie. Ktokolwiek, kogo znała przed labiryntem. Chłopcy pełnili rolę jej rodziny, ale wiedziała, że nie są w stanie zastąpić jej rodziców.

Chyba była egoistką. Zdecydowanie, powinna docenić to co miała. Straciła kawałek siebie, gdy zginęli Alby i Chuck. To powinno dać jej do zrozumienia, że banda z labiryntu już nigdy nie będzie dla niej obca, nawet jeśli okaże się, że jej bliscy żyją. Już na zawsze będą ze sobą związani, swoją historią, przeżyciami, stratami, cierpieniem i radościami.

Nic nie wzmacniało jej tak, jak świadomość, że ma ich blisko. Nie została sama, nie została znienawidzona, wręcz przeciwnie. Wciąż im na niej zależało. I wiedziała, że jej zależy na nich. I to tak okropnie, że gdyby coś im się stało, serce zapadłoby jej się w piersi.

Dalej rozwodziłaby się nad tym, jak bardzo ich kocha, gdyby nie dziwny dźwięk dochodzący spod jej łóżka. Wzdrygnęła się. Natychmiast usiadła, odczekała chwilkę. Zrzuciłaby winę na paranoję, gdyby odgłos się nie powtórzył. Zsunęła się na podłogę, hałas dochodził zza kraty szybu wentylacyjnego.

- Może szczury - wyszeptała do siebie, ale to było zbyt absurdalne. Tak maleńkie stworzonka nie wytwarzały takich głośnych dźwięków. Uznała, że to pewnie inni mieszkańcy ośrodka, w końcu wentylacja dochodziła do wszystkich pomieszczeń. Z pewnością, w pobliskich pokojach zaczęły się hałasy i doszły aż do niej.

- Victoooriaa - zaświergotał Greg, a drzwi gwałtownie się otworzyły. Wszedł do środka z uśmiechem, lecz widząc ją leżącą na podłodze, wpadł w konsternację. - A co ty robisz?

|THE UNSTOPPABLE| Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz