Fragment 40

277 18 4
                                    

Dziękuję wam za dotrwanie do końca. Dziwnie mi się żegnać z tą opowieścią, ale to już jej czas. Mój pierwotny pomysł, a to, co wyszło to zupełnie inne prace. Historia żyła własnym życiem, mając w poważaniu mi je pomysły tak jak Izzy miała gdzieś matmę. Cieszę się, że w tym uczestniczyliście. Jeszcze raz dziękuję <3

Ps: Średnio mi wychodzą pożegnania

Całą drogę byłam zestresowana. Wiedziałam, że ani Lys, ani Leo nie dogadywali się zbytnio dobrze ze swoimi rodzicami, ale i tak chciałam, aby mnie polubili, a to wydawało się mało możliwe. Nigdy nawet nie byłam na wsi, a co dopiero gospodarstwie... Na pewno się zbłaźnię.
Dom znajdował się na odludziu. Wokół widziałam tylko pola i zagrodę. Rodzice Lysa i Leo stali u progu. Byli starsi niż sobie wyobrażałam. Wysiedliśmy z samochodu.
- Pozwól, że ja to wezmę - odezwał się nastolatek, mając na myśli mój bagaż.
- Nie, dzięki - odparłam. Lys nie nalegał.
Przedstawili mnie rodzicom, którzy ciągle mylili moje imię. Chłopak poprawiał ich, ale po trzecim razie zrezygnował, przepraszając za nich spojrzeniem. Czułam się bardzo niezręcznie. Z czasem wcale nie było lepiej. Jedyne o czym rozmawiali to gospodarstwo, a ja oczywiście nic nie wiedziałam na ten temat, ledwo zdawałam sobie sprawę, że krowa dawała mleko... Szybko zostałam mianowana "panią z miasta". Pożałowałam, iż mieliśmy tu zostać do jutra. Zdecydowanie za długo.
Gdy pokazali mi pokój, w którym miałam przenocować, stwierdziłam, że trochę w nim zostanę. Nie rozpakowywałam torby, po prostu usiadłam na łóżku i wyciągnęłam telefon. Napisałam do Kentina.
Izzy:"Lys chyba jest adoptowany"
" Jego rodzice kompletnie go nie przypominają. Nie umiem się z nimi dogadać. Kompletna katastrofa"
Kentin: "Za daleko by uciec do domu?"
"I nie martw się, najwyżej ja wam dam błogosławieństwo"
Izzy: "Nie baw się w moją mamę..."
Kentin: "Trochę się za nią stęskniłem. Pewnie teraz byśmy razem ci sukni ślubnej szukali."
Izzy: "Spadaj!"
Kentin: "Też cię lubię."
Usłyszałam pukanie do drzwi. Niechętnie je otworzyłam. Zobaczyłam Lysandra.
- Mogę wejść?
- Jasne - przepuściłam go, zamknęłam drzwi. - Już rozumiem dlaczego tak wcześnie chciałeś się wynieść z domu - powiedziałam cicho. Lys prychnął.
- Czyli jest jakiś pozytyw... Jeśli czujesz się nieswojo, nie musisz z nimi przebywać. Znajdziemy sobie jakieś zajęcie z dala od moich rodziców.
- To brzmi jak plan, bo poprzedni już nie wypalił. "Pani z miasta" raczej średnio im pasuje.
- Tak jak i decyzje moje oraz Leo... Nie podoba im się nasza wyprowadzka, wiedzą, że nie chcemy wracać na wieś.
- Co będzie z gospodarstwem?
- Pewnie je sprzedamy.
Pokiwałam głową. Podejrzewałam, iż ten plan musiał się bardzo nie spodobać jego rodzicom... Chłopak położył dłoń na moim ramieniu.
- Nie przejmuj się Izzy. Miałaś ich tylko poznać. Sam się z nimi nie dogaduję, więc nie zamierzam tego wymagać od ciebie. Moja opinia o tobie się nie zmieni.
Uśmiechnęłam się. Lys pocałował mnie w czółko.
- Co powiesz na spacer? Odetchniesz trochę.
- To dobry pomysł.

Wracając ze spaceru zaszliśmy do stodoły. Tam Lysander pokazał mi króliczki. Były śliczne. Wyciągnął jednego z klatki. Nakarmiliśmy go i głaskaliśmy. Wydawał się bardzo zadowolony, prawie tak samo jak ja.
- Zawsze chciałam mieć zwierzątko, ale tata ma uczulenie na sierść. Mój argument, że ojca i tak najczęściej nie ma w domu wcale nie przekonał mamy - zaśmiałam się.
Lys prychnął śmiechem. Króliczek zaczął go zaczepiać, kładąc łapki na nogi nastolatka.
- Zwierzęta to największy plus tego miejsca. Gorzej, że za jakiś czas możesz dostać rosół ze swojego puchatego kolegi.
Skrzywiłam się.
- Okropne - skomentowałam. - Jakbym widziała zwierzę, zanim zostanie mięskiem w sklepie, pewnie nie dałabym rady go zjeść.
- Moi rodzicie zupełnie nie rozumieją tego problemu...
Oparłam głowę o jego ramię.
- Przykre.
Zapanowała cisza, w której Lysander wydawał się zanurzać we wspomnieniach. Lubiłam takie milczenie, nasze wspólne milczenie.
- Jakbyś nazwała tego króliczka? - zapytał po dłuższej chwili.
- Pewnie Łatek, planowałam, że tak nazwałabym swoje pierwsze zwierzę.
Lys podniósł królika. Obejrzał go.
- Niestety to imię się nie nada. To dziewczynka.
Przewróciłam oczami.
- To "Marchewka". Śmiałabym się z niej, że jest kanibalem. - Nastolatek zaśmiał się. - Może lepiej jej nie nazywać, bo nie zjem jutro żadnej zupy.
- Zastanawiam się, czy nie wziąć jej ze sobą. Brakuje mi trochę kontaktu ze zwierzętami.
- To dobry pomysł. Ona nie jest stworzona do bycia rosołem.
Nastolatek uśmiechnął się. Był niemal tak uroczy jak Marchewka. Zapatrzyłam się w jego śliczne oczka.
- Izzy jak sądzisz, ile przetrwa nasz związek?
- Dlaczego o to pytasz? - powiedziałam zdziwiona.
- Miałem ochotę zaproponować ci, abyśmy adoptowali ją razem. Mieszkałaby trochę u ciebie, gdy nie będzie twojego taty, a trochę u mnie. Nie wiem jednak, czy to odpowiednie. Już poznawanie rodziców uznałaś za oficjalne, a wspólny królik oznaczałby kilka lat kontaktu. Nie mówię, że to miałoby sprawić, że się nie rozstaniemy, bo Marchewka, nie wiemy, co będzie za kilka lat... Jednak myślę, że nawet jeśli nie bylibyśmy już razem, dogadalibyśmy się w tym temacie... Nie żebym to przewidywał po prostu...
- Wiem Lys - przerwałam mu, bo mocno się zmieszał.
Przetwarzałam to, co powiedział w głowie. Wspólne zwierzątko, nasza Marchewka. To brzmiało miło, ale i bardzo oficjalnie. Zgoda oznaczałaby, że i ja uważam, iż uda nam się pozostać w dobrych kontaktach przez lata, w domyśle razem... Brzmiało za dobrze, a gdyby się nie udało, bolałoby dużo bardziej... Bałam się tego bólu, jednak to Lys... Ufałam mu i nie przypominał w niczym Dake'a...
- Mam nadzieję, że Marchewka pokocha mój pokój i nie będzie chciała do ciebie wracać.
Chłopak zaśmiał się.
- Najwyżej będę ją przekupywał jedzeniem.

Ta drugaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz