Fragment 6

907 72 2
                                    



   Po lekcjach udałyśmy się z siostrą do wychowawcy, w końcu trzeba było wybrać jakiś głupi klub. Sama nie wiedziałam na, co się zapisać. Nikki natomiast już zdecydowała.
 - Zapiszę się do obu - powiedziała zadowolona z siebie.
 - Dlaczego? - spytałam, nie rozumiejąc, czemu chciała się, aż tak angażować.
 - Już sprawdziłam kto gdzie chodzi i powiem ci, że to najrozsądniejsze wyjście.
     Westchnęłam. Mogłam się domyśleć, że chodziło o chłopców. Nikki lubiła ich towarzystwo, a oni lubili jej. Takie kółko wzajemnej adoracji. Ja szukałam jakiegoś większego grona osób, w którym po prostu usiadłabym z tylu i egzystowała przez 45 minut. Niestety wiedza Rozalii i Melanii nie pomogła w wyborze, bo takich zajęć po prostu nie było lub dawno zabrakło miejsc. Czasem się zastanawiałam, czy nie urodziłam się jako pechowiec.
     Zapukałyśmy do pokoju nauczycielskiego. Po chwili drzwi otworzył pan Farazowki, uśmiechając się na nasz widok.
 - I jak z wyborem?
 - Chciałabym się zapisać do dwóch klubów, jeśli można - zaczęła wesoło Nikki.
     Nauczyciel pokiwał głową, a złotowłosa podał mu obie nazwy.
 - To już wszystko mamy załatwione, idę wypełnić dokumenty i oddać je dyrektorce - powiedział.
     Zapomniał jeszcze o małym szczególe.
 - A ja?
     Historyk poprawił swoje okulary. Wyglądał na trochę skołowanego. Przypuszczała, że zrobiło mu się głupio, iż zapomniał o swojej uczennicy, ale się myliłam.
- Rozmawiałem już z twoją matematyczką. Bardzo się cieszę, że wybrałaś akurat ten klub, podobno większe pustki ma tylko ogrodniczy.
     Pięknie, gorzej być nie mogło. Nie musiała się nawet zastanawiać, dlaczego została wyręczona.


***


     To zadziwiające jak zwykła lampa staje się interesująca w obliczu dodatkowych zadań z matematyki. Od dwóch dni należałam do tego durnego klubu.  Byłam na pierwszych zajęciach i już miałam tego serdecznie dość.
 - Zamierzasz się wziąć za te zadania? - spytał Nathaniel, nie podnosząc głowy znad zeszytu.
 - Nie.
      Chłopak westchnął. Spojrzałam na niego w momencie, w którym odkładał długopis. Zerknęłam w zeszyt blondyna. Skończył już wszystkie zadania. Zabrałam mu go, po czym zaczęłam przepisywać. Nauczycielka miała bardzo ważną sprawę do załatwienia, więc zostawiła nas samych z zadaniami, które zbierze pod koniec lekcji. Jakby nie mogła najprościej w świecie odwołać zajęć. Wszyscy byliby zadowoleni.
 - Więc tak to będzie teraz wyglądać? - mruknął niezadowolony.
 - Nie, od następnych zajęć wróci Melania, więc będę ci kraść zeszyt z innej ławki - odpowiedziałam spokojnie, spisując dalej.
      Nathaniel prychnął.
 - Po co ty tu tak właściwie jesteś?
 - Z przymusu.
      Przewróciłam stronę.
 - Sama mnie zapisała - dodałam po chwili.
 - A myślałem, że liczysz na to, iż pomoże ci to zdać.
      Podniosłam wzrok na tablicę. Wskazałam zapisane na niej zadania i uniosłam brwi.
 - Z tym? Nie miałabym na co liczyć.
      Gdybym na prawdę była zagrożona i weszła na te zajęcia w tej intencji, przechodząc przez próg, widząc te przykłady... Wyszłabym. Na stówę, nie ma innej opcji. Całe szczęście do końca półrocza jeszcze daleko i nawet nie muszę się zastanawiać nad takimi bzdetami.

***

     Wychodząc ze szkoły zaszłam na klatkę schodową. W tłumie szukałam niebieskiej czupryny. Alexy kończył dziś zajęcia o tej samej godzinie, co ja, więc pomyślałam, że możemy wrócić razem. Przez ostatnie dwa dni jakoś się nie udało. Niestety, nigdzie go nie widziała, więc poszłam do sali, w której odbywały się zajęcia artystyczne, licząc, iż został dłużej.
      Drzwi do pracowni były uchylone, dzięki czemu zobaczyłam jak Alexy z Rozalią pochylają się nad ławką przy której rysowała Violetta. Podeszłam do nich niezauważona. Wpatrywali się w rysunek sukienki ze skupieniem.
 - Czegoś mi tu brakuje - powiedziała Rozalia, marszcząc brwi.
 - Pewnie dekoltu - mruknęłam, a wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni. - No, co? - pytałam, gdy uznałam, że gapią się tak już zbyt długo.
 - Dokładnie o tym mówiłam! -ożywiła się białowłosa.
     Alexy przewrócił oczami.
 - A dopiero, co wybiliśmy z głowy jej ten pomysł - powiedział zmęczony niebieskowłosy, zakładając ręce za głowę. - Może na dziś już skończmy, mamy na to jeszcze sporo czasu.
 - Dobra to ja spadam - rzuciła Rozalia, biorąc swoją torbę i wyszła.
      Uniosłam brwi i spojrzałam na Violette. Skuliła się na krześle i unikała kontaktu wzrokowego. Zastanawiałam się, czy reaguje tak na wszystkich nowych, czy tylko na mnie.
 - Izzy, po co tu właściwie jesteś? - spytał chłopak, odciągając moją uwagę od dziewczyny.
 - Nie chciałam wracać sama - odparłam krótko, kierując się w stronę drzwi.
 - Chyba będziesz musiała - zawołał za mną.
     Nie zatrzymałam się. Szłam dalej, jakoś nie odczułam takiej potrzeby. Nie chciał to nie, mówi się trudno. Zaszłam jeszcze tylko do szafki, wzięłam książki do angielskiego oraz historii i ruszyłam w kierunku wyjścia. Zdjęłam plecak z jednego ramienia i już miałam je spakować, gdy przechodząca obok mnie Amber zruciła mi podręczniki na podłogę.  Blondynka stanęła obok z głupim uśmieszkiem.
 - Oj, j... - nie zdążyła dokończyć bo chwyciłam ją za włosyi pociągnęłam ku ziemi.
 - Powiedz tylko, "jak mi przykro", a sam będziesz leżeć obok nich, a teraz je podnoś - warknęłam.
     Dziewczyna spojrzała na mnie zdezorientowana, przestraszona i urażona jednocześnie.
 - Izzy - usłyszałam za sobą karcący głos Alexy'ego.
     Przewróciła oczami i sama podniosłam te głupie książki. Gdy odchodziłam Amber zawołała za mną:
 - Po co ty tu w ogóle jesteś? I tak nikt tu cię nie lubi!


***


     Po drodze do domu zaszłam na chwilę do butiku. Mama miała urodziny, więc chciałam kupić jej coś ładnego. Stanęłam na środku sklepu, zastanawiając się, gdzie mam iść. Nie przepadałam za łażeniem po sklepach. Po szybkim namyśle stwierdzam, że jak co roku kupię mamie apaszkę, bardzo je lubi, więc czemu nie. Został tylko jeden problem... Gdzie tu są apaszki? Zastanowiłam się nad tym chwilę, gdy ktoś stuknął mnie w ramie.
 - Witaj Żelatynko.
     Zamierzyłam Buraka wzrokiem. Co jak, co, ale jego to się nie spodziewałam.
 - Po co tu jesteś? - zapytał.
     Zdecydowanie za często słyszałam dziś to pytanie.
 - Gdzie są apaszki?
 - A czy ja ci wyglądam na sprzedawcę? - zaśmiał się.
 - Nie, ale na znak informacyjny już tak.
      Chłopak prychnął, po czym uniósł kąciki ust w dziwny uśmiech.
 - Tam na lewo - powiedział.
 - Widzę, że ktoś często tu bywa - powiedziałam weselej.
   Kastiel przewrócił oczami, a ja ruszyłam we wskazanym przez niego kierunku. Burak polazł za mną.
 - Tak to już jest, gdy twój przyjaciel tu pracuje - wytłumaczył się, po czym zwrócił wzrok w kierunku kasy. - O wilku mowa.
      Natychmiast się odwróciłam, a gdy zobaczyłam białą czuprynę chłopaka, temperatura w pomieszczeniu nagle skoczyła. Podniósł na nas wzrok, a ja runęłam jak długa na ziemię. Pięknie. Pełna kompromitacja. Burak zwijał się ze śmiechu. Oby się zhiperwentylował.
 - Wieszak kontra Izzy jeden zero.
      Przynajmniej już wiem, o co się przewróciłam. Podniosłam się do siadu i posłałam nienawistne spojrzenie Burakowi. W tym czasie Lysander zdążył do nas podbiec. Poczułam motylki w brzuchu, gdy nasze oczy się spotkały. Miałam ochotę zejść tam do nich i zadźgać nożem, ale nie mogłam oderwać wzroku od jego spojrzenia. Macie szczęście motylki. Zapamiętajcie te oczka, albowiem zawdzięczacie im życie.
     Lysander przyjrzał mi się uważnie, aż dostałam palpitacji serca. Nie pochylił się jednak nade mną, a tylko spytał, czy wszystko w porządku. Kiwnęłam głową. Burak dalej śmiał się pod nosem. Kopnęłam go w kostkę i wstałam z resztką dumy jaka mi została.
 - Tak się odpłacasz swojemu przewodnikowi? - prychnął.
 - Na razie nigdzie mnie nie doprowadziłeś.
     Kastiel położył rękę na moich plecach i pokierował mnie do wieszaka z apaszkami.
 - To już jest po czasie - mruknęłam.
      Zerknęłam na towar, ale nie mogłam się skupić na wyborze, słysząc, iż Lysander do nas dochodzi. Zamiast zastanawiać się nad tym którą wybrać, zaczęłam się zastanawiać kiedy przestanie tak na mnie działać. To było uciążliwe.
 - Może pomogę - powiedział białowłosy widząc moją dezorientację.
      Czemu musiał mieć tak świetny głos?!
 - Do jakiego stroju ma pasować?
 - Eee... Do żadnego. To na prezent - odparłam niepewnie.
      Lysander wyminął mnie. Poczułam ciarki na plecach. Głupiaś Izzy! Wręczył mi zieloną apaszkę ze złotymi zdobieniami po bokach.
 - Może ta? - spytał,
     Mama zbierała różne apaszki, ale takiej jeszcze nie miała, więc powinna się jej spodobać. Fakt, że wybrał ją Lysander również skłaniałam mnie do kupna właśnie tej. W dodatku nie widziałam żadnych przeciwwskazań.


***

     Apaszkę przewiązałam srebrną bransoletką i spakowałam do ozdobnego pudełka, które wybrała Nikki. Razem z tatą pojechała odebrać tort. Mama nie lubiła przyjęć urodzinowych, dlatego jej świętowaliśmy zawsze w naszym czteroosobowym gronie. Rzadko robiliśmy coś wszyscy razem, zwłaszcza ja z Nikki, więc taka forma spęczania czasu jeszcze bardziej cieszyła naszą rodzicielkę.

Ta drugaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz