fragment 29

481 42 14
                                    

Nerwowo mieszałam kawę, rozglądając się co jakiś czas. Wiedząc, gdzie chłopcy mieli zagrać, myślałam, że zawrócę do domu. Ta konkretna kawiarnia była miejscem pracy Monique, a ja naprawdę nie chciałam jej spotkać. Wszystko byleby nie to. Roza dopytywała, co mam taką minę, ale zbyłam ją, nie zamierzając tego wyjaśniać. Nie widziałam potrzeby, aby dzielić się tą informacją. W końcu i tak teraz nie wyjdziemy. Zaraz miał się zacząć występ. Na scenę wbiegła jakaś dziewczyna, młodsza od nas blondynka.
- Kto to?- zapytałam Rozalii.
- Nina, największa fanka Lysandra. Predysponuje do psychofanki, ale to dzięki niej chłopaki mogli nagrać w studiu piosenkę i tu dziś wystąpić. Nawet zaczęła się ubierać tak, aby do niego pasować, a w Halloween przebrała się za niego.
-Okey...
Trochę mnie to zmartwiło. Jednak na scenie pojawił się Lys i cała moja uwaga skupiła się na nim. Pasował do tej sceny, tego oświetlenia i tej roli w zespole. Wydawał się być na swoim miejscu. Słuchałam ich występu jak zaczarowana. Jak można być tak przystojnym, uroczym i utalentowanym jednocześnie? Nic dziwnego, że się w nim zadużyłam.
Roza poszła w pewnym momencie do łazienki, a ja zostałam sama przy stoliku.
- No proszę, kogo ja tu widzę - usłyszałam głos, którego nie chciałam dziś słyszeć.
Spojrzałam na Monique niezadowolona.
- Znów postawiłaś na zmianę wizerunku?  I tak wszyscy wiedzą, że z ciebie dziwadło, nie musisz tego jeszcze unaoczniać.
Miałam ochotę uderzyć pięścią w stół, ale nie chciałam robić afery podczas występu Lysa.
- Wal się - burknęłam do niej.
- Jeszcze takie niewychowane.
- Bo niby ubliżanie innym jest przejawem większej kultury - mruknęłam wkurzona.
Dziewczyna tylko przewróciła oczami i oddaliła się. Odetchnęłam z ulgą. Znów skupiłam się na występie Lysandra, próbując zapomnieć, że ona tu była. Po chwili wróciła Roza z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Pamiętam jak pierwszy raz usłyszałam te piosenkę - zaczęła wesoło. - To chyba moja ulubiona z ich repertuaru.
Miałam już zapytać o to, kiedy właściwie to było, ale kątem oka zauważyłam Monique. Przechodziła obok z tacą. Miałam złe przeczucia.
- Izzy, czy coś jest nie tak? - zapytała białowłosa.
Było nawet bardzo "nie tak". Zauważyłam tylko ten uśmiech kelnerki, zanim wszystko, co niosła nie znalazło się na mnie.
Nie wierzę...
- Oj bardzo panią przepraszam, ale to po prostu wyślizgnęło mi się z rąk - powiedziała przekonująco Monique.
Spojrzałam na mój cudowny gorset cały w kawie i spodniach ubrudzonych kremem z ciasta. Do tego na kolanach miałam jakieś zużyte chusteczki i papierki po herbatnikach, które dodają tu do herbaty. Na podłodze leżał talerz i potłuczona filiżanka, oczywiście zanim tam spadły odbiły się ode mnie, ale pomińmy to.
- Pozwoli pani, że pozbieram te śmieci. - Dziewczyna nachyliła się i zaczęła przekładać chusteczki spowrotem na tacę. - Ciągnie swój do swego - szepnęła tak, abym tylko ja to słyszała.
Zirytowana zebrałam jednym gestem wszystko, co tylko mogłam z siebie i wepchnęłam jej to na tacę. Chciałam do gęby, ale powtarzałam sobie w głowie, że nie mogę zepsuć Lysandrowi występu. Wstałam i wymijając ją pobiegłam do łazienki. Zatrzasnęłam za sobą drzwi. Kopnęłam w niczemu winny kosz na śmieci.
Mogłam się tego spodziewać. To było do przewidzenia. Powinnam wyjść jak tylko ją zobaczyłam. Chciałam jak najszybciej opuścić lokal, ale przypomniałam sobie, że zostawiłam torebkę i kurtkę przy stoliku.
Pięknie.
Sięgnęłam po ręczniki papierowe, ale chwyciłam tylko powietrze. Pojemnik był pusty... Mogło być lepiej?
- Pomóc ci jakoś? - usłyszałam za sobą głos Rozy. Spojrzałam na nią w lustrze, zauważając, że miałam całą twarz czerwoną. Nie dość, że byłam brudna to jeszcze to. Cudowne wyjście, aż żal, że nie zostałam w domu.
Pokręciłam głową. Najchętniej poprosiłabym ją, aby wyszła i zostawiła mnie samą, ale wiedziałam, że to na nic. Rozalia i tak by została.
Zajrzała do pojemnika na ręczniki. Zmarszczyła brwi, dostrzegając, iż był pusty. 
- Poczekaj tu, pójdę tylko po torebki, któraś z nas na pewno ma chusteczki.
Kiwnęłam głową. Oparłam się o ścianę, mając nadzieję, że Lysander nie widział tego incydentu. Przez większość występu miał zamknięte oczy, więc była na to duża szansa. Jeszcze Kas mógł wtedy na nas patrzeć... W sumie często zerkał w naszą stronę. Jeśli tak, pewnie mu to opowie. Westchnęłam, ukrywając twarz w dłoniach.
- Wróciłam - usłyszałam głos Rozy. Zdjęłam ręce, spoglądając na nią. - Masz, idź do kabiny, zdejmij gorset i ubierz to, spróbujemy to chociaż zamoczyć, wtedy będzie szansa, że się spierze.
Wzięłam od niej swoją skórzaną kurtkę i zrobiłam jak kazała. Niby teraz powierzchnia zakrywana przez ubranie była większa niż przy gorsecie to czułam się wręcz przeciwnie. Spoglądałam, co sekundę na zamek, czy się nie rozpiął, chociaż o milimetr. Czyściłam spodnie, podczas, gdy Roza męczyła się z gorsetem.
- No i powinno być już w porządku, ale na wszelki wypadek wypierz to jeszcze.
- Tak zrobię.
Nie za bardzo wiedziałam jak teraz wziąć to do domu. Nie kapało z tego, czy coś, ale było zbyt wilgotne, aby włożyć to do torebki, a nieść to w ręku ze świadomością, że to powinno znajdować się pod tą kurtką...  Do tego spodnie dalej miały na sobie plamy, tam, gdzie spotkały się z kremem.
Wyjęłam z torebki telefon.
- Do kogo dzwonisz? - zapytała.
- Chcę zamówić taksówkę, nie będę tak wracała przez pół miasta - odparłam, wybierając numer.

Lys

Kolejna piosenka dobiegła końca. Czekałem na kolejną, wsłuchując się w dźwięki, ale zamiast tego usłyszałem inną melodię. Taką, którą Kas zawsze sygnalizował przerwę, abym wiedział kiedy je zrobić.
- Jesteście państwo wspaniałą publicznością, ale musimy zostawić was na krótką przerwę. Zachęcam wykorzystanie jej do złożenia życzeń naszej cudownej jubilatce.
Rozległy się brawa,  a my schowaliśmy się za kulisy. Od razu napiłem się wody, patrząc pytająco na Kasa. Niby umawialiśmy się na przerwę w trakcie występu, ale miałem wrażenie, że zrobiliśmy ją zbyt szybko. Przyjaciel już miał odpowiedzieć, gdy Roza wpadła do nas jak wystrzelona z procy. Opisała nam szybko, co się stało.
- Wyszła właśnie poczekać na taksówkę.
Kas odłożył gitarę i wybiegł tylnym wyjściem. Ruszyłem za nim. Udało nam się spotkać Izzy zanim wsiadła do auta. Przyjżałem się jej. Brudne spodnie, zapięta pod samą szyję kurtka i gorset w ręku... Wolałem nie prowokować myśli, skupić się na twarzy dziewczyny.
- Izzy przykro nam, że tak skończył się dla ciebie ten wieczór - odezwałem się jako pierwszy.
Patrzyła na nas trochę zawstydzona.
- Z drugiej strony żałuję, że tego nie widziałem - zażartował Kas, a dostrzegając, co trzymała w ręku dodał - coraz bardziej tego żałuję.
Zgromiłem go spojrzeniem. Czasami mógłby trzymać język za zębami. Znów skupiłem się na Izzy, która zrobiła się cała czerwona i wsiadła do auta, najwyraźniej mając nas już dość.
- Jeśli poprawi ci to humor, to chciałbym jeszcze zauważyć, że bardzo ładnie dziś wyglądałaś.
Nastolatka uśmiechnęła się lekko.
- A nie uważasz, że trochę wulgarnie?
- Mam staroświeckie podejście do ubrań, jakbyś nie zauważyła mojego stroju, więc w tym temacie swoim zdaniem bym się nie sugerował.
Dziewczyna roześmiała się, wyglądając już na dużo spokojniejszą.
- Miłej podróży - powiedziałem jeszcze, po czym zamknąłem za nią drzwi.
Samochód odjechał, a my z Kasem wróciliśmy za kulisy sceny.
- Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że z nią flirtowałeś - rzucił, przyjaciel, chwytając gitarę.
Flirtować? Póki co jeszcze pamiętałem, co mówiłem, przeanalizowałem swoje słowa.  Tylko ją skomplementowałem, nie każdy komplement to flirt...

Ta drugaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz