Ten tydzień był nawet całkiem...znośny.
Tak, uznajmy, że był znośny.
Jakoś przetrwałam i takim sposobem mamy sobotę. W szkole nikt niczego się nie domyślił. Louis wypytywał, ale udało mi się uśpić jego czujność. Melanie chyba sobie odpuściła, poza tym, że codziennie rano użyczała swoich kosmetyków. Ally coś dziwnie się zachowywała, ale tym się jeszcze zajmiemy, bo jak narazie spławiała nas tym, że jest po prostu zmęczona. Z Camilą, choć wydaje się to niemożliwe, jesteśmy coraz bliżej.
-Idę do koleżanki, będzie mi tłumaczyć matematykę-oznajmiłam zakładając buty.
Koleżanki.
Czasem zastanawiam się, co tak naprawdę nas łączy z brunetką i czym jest nasza relacja. Ale potem szybko ponownie wyłączam myślenie, bo zwyczajnie nie chcę niczego spieprzyć.
-O której wrócisz?-spytał William, bo matka wykazała zaangażowanie na naprawdę najwyższym poziomie.
Nawet na mnie nie spojrzała.
-Raczej wieczorem-stwierdziłam pomimo, że było dopiero południe.
-Przyjechać po ciebie?-zadał kolejne pytanie.
Nie ukrywam byłoby mi to na rękę, ale nie kiedy idę do Camili.
-Nie, dzięki-odparłam dość miło jak na mnie, z nadzieją, że nie będzie nalegał ani wypytywał.
-A jak wrócisz?-wcięła się moja rodzicielka, a ja nie ukryłam mojego nagłego zdziwienia.
Odmieniło jej się, czy jak?
Cały czas miała mnie gdzieś, tak jakbym nie istniała. Bolało, jasne, że bolało. Wracałam do domu i widziałam super rodzinkę śmiejącą się, grającą w różne gry, czy oglądającą jakiś film. Naprawdę się dogadywali, ale beze mnie. Matka upatrzyła sobie w szatynce idealną córkę, do której cały czas byłam porównywana. Blondyn był ich oczkiem w głowie, ciągle coś dostawał i był w centrum uwagi. Jednym słowem byli doceniani.
Nie to co ja.
-A mam wrócić?-wymsknęło mi się, choć od dawna chciałam ją o to spytać.
-A masz po co?-odparła nawet na mnie nie patrząc.
-Myślę, że nie-odpowiedziałam szczerze i już czułam łzy w moich oczach.
-To po co pytasz?-przy tych słowach wzruszyła ramionami, a mnie łamało się serce.
Ona tak bardzo mnie tu nie chce, że nawet przestała się z tym kryć.
Owszem, zawsze byłam niepotrzebnym ciężarem, ale...ale kurwa no nie wiem. Wydawało mi się, że jednak mnie kocha, że jednak się o mnie martwi i chce dla mnie dobrze, tylko po prostu też się pogubiła po śmierci ojca. Bo przecież czasem też było dobrze. Przytuliła, wysłuchała, pomogła, wspierała, po prostu była i kochała.
I tylko to mnie przy niej trzymało. Ta głupia, cholerna nadzieja, że jeszcze będzie dobrze. Na dłużej.
Nic więcej nie odpowiadając założyłam kurtkę i wyszłam na dwór. Tam, rozkleiłam się jak małe dziecko. Pomimo zimnego dnia, usiadłam na stopniach przed domem ukrywając twarz w dłoniach.
Co źle zrobiłam? Czym zawiniłam? Dlaczego jestem nikim w jej oczach, podczas gdy się staram i robię dla niej wszystko? Co jest ze mną nie tak, że nie potrafi mnie pokochać taką, jaką jestem?
Usłyszałam, że ktoś wyszedł i od razu przetarłam oczy udając, że jest okej.
Czyli tak jak zawsze.