Wszystko się układało. Może nie było idealnie, ale kiedy jest? Dlaczego musiałam tak namieszać? I to znowu.
Ostatnio to wszystko skończyło się tragicznie. Całe moje życie zrobiło obrót o 180° i po dziecku, które z pewnością mogę powiedzieć, że miało wszystko i było szczęśliwe, nie zostało ani śladu. Zaczęło się odtrącenie, osamotnienie, niekochanie, pomiatanie, podcinanie skrzydeł, i niezrozumienie. To zdecydowanie za dużo jak na zagubionego siedmiolatka.
A mimo to, brnę w to po raz drugi.
Tylko, co tym razem może się stać? Nie mam już nic do stracenia. Chyba.
-Lauren, zjesz z nami?-do mojego pokoju wszedł William.
-Puka się-zwróciłam uwagę-i nie, nie jestem głodna.
-To może czegoś potrzebujesz?-spytał.
-Nie, dzięki-odparłam próbując być miła.
-Na pewno?-dopytywał-Może wody? Albo herbaty? Leków?
-Dam sobie radę-oznajmiłam przypatrując się uważnie mężczyźnie.
W co on gra? Normalnie nie gadamy, może raz wstawił się za mną u matki, ale na ogół czuję, że nie pała do mnie sympatią. No i ze wzajemnością. Wczoraj na przykład pomimo, że nie miał pojęcia o niczym, wcinał się i ewidentnie trzymał stronę mojej matki. Bo tak, musiała mi dać kazanie, żebym trzymała się z dala od Cabello. Powiedzcie mi, co ją to obchodzi? Ja wiem, że w jej oczach zarówno ja jak i Camila jesteśmy skończone, ale nie musiała tak na nas wjeżdżać później. Na Camilę. Na Camilę nie musiała. A w zasadzie to nawet nie mogła. Nie przy mnie.
-Dla mnie to nie problem, naprawdę-zapewnił-tylko powiedz.
-Czego ode mnie chcesz?-postanowiłam zapytać wprost i usiadłam na łóżku.
-Dlaczego miałbym coś chcieć?-spytał podejrzliwie.
-Ciebie pytam-wzruszyłam ramionami-Od kiedy cię obchodzę? Po co ta szopka? Przyszedłeś i co? Będziesz zgrywać przed matką dobrego ojca? Muszę cię zasmucić, ale nie dasz rady. Nie zastąpisz mi go.
-Troszkę się zapędzasz-spojrzał za drzwi i ściszył ton głosu-Nikogo nie będę zgrywać. Nie zamierzam też nikogo zastępować, a wręcz przeciwnie...-ponownie wychylił się, aby zajrzeć za drzwi i nagle zmienił ton głosu na bardziej przyjazny i uśmiechnął się, a do pokoju weszła moja matka-Jednakże wszystko w swoim czasie.
Wręcz przeciwnie?
-Szykuj się, podwiozę cię-oznajmiła kobieta.
Już chciałam jej powtórzyć, że nigdzie nie idę, ale Stark wziął sprawy w swoje ręce.
-Naprawdę niezbyt dobrze się czuje, wzięła leki, lepiej niech odpoczywa-na końcu swojej wypowiedzi spojrzał na mnie-prawda, Lauren?
-Tak-odparłam mierząc go wzrokiem.
Co on kombinuje? Okej, chciałam nie iść, naprawdę niezbyt dobrze się czuję, ale co on ma do tego?
-No dobrze-westchnęła-odpoczywaj sobie, później daj znać jak się czujesz, dobra?
I znowu to samo. Z niekochającej, oschłej kobiety, zmieniła się w czułą matkę. Dosłownie chwilę później przyniosła mi wodę, naszykowała leki, zrobiła wywiad jak się czuję i co dokładnie mi jest, zmierzyła temperaturę, dała buziaka w czółko i życząc zdrowia oraz każąc leżeć, wyszła do pracy.
W takich chwilach sama czuję się jakbym miała rozdwojenie jaźni.
Na całe szczęście, Stark wyszedł chwilę później, a ja ze spokojem mogłam iść spać. Co wcale nie było takie łatwe przy tak ogromnym natłoku myśli.