Leżałam na plecach w swoim łóżku, śmiejąc się sama do siebie. Minął kolejny tydzień, choć pojęcie czasu stało się dla mnie bardzo względne. Nie czułam go, podobnie jak większości innych emocji. Kolejny ciężki tydzień izolowania się, unikania i uciekania od problemów. Słuchałam jak Dinah razem z Ally rozmawiają z moją matką. Ominęło mnie nawet pogodzenie się moich przyjaciółek. Coraz bardziej sięgałam dna i nawet się z tym nie kryłam. Przestało mnie to obchodzić.
-Clara, niech to do ciebie w końcu dotrze-usłyszałam coraz bardziej zbulwersowaną Ally-Ona potrzebuje pomocy.
-I co jeszcze?-rzuciła nad wyraz spokojnie, co zdziwiło nawet mnie. Chyba po raz pierwszy nic mi nie wyrzucała, nie miała mi nic za złe. Kiedy dziewczyny przyprowadziły mnie do domu, po prostu mnie przytuliła i ogarnęła-To, że doprowadziła się do takiego stanu, nie znaczy przecież, że trzeba ją od razu zamknąć.
-Wybacz, ale o tym akurat decyduje lekarz.
-Do którego Lauren nie pójdzie. Koniec tematu, dziewczyny.
-Zależy Ci na niej czy nie, do jasnej cholery!?-Dinah pierwsza podniosła głos, a kiedy spojrzałam w ich stronę, widziałam jak podchodzi do kobiety i ledwo panuje nad emocjami-Schlała się i zjarała, myślisz, że normalnie bym ją tu przyprowadziła? Miałaś to zobaczyć, bo musisz przejrzeć, kurwa, na oczy, że sobie nie radzi!
-Dinah, proszę cię, miałyśmy to załatwić spokojnie...-Ally chwyciła ją za ramię, próbując na nią wpłynąć.
-Ale się nie da. Próbowałyśmy już rozmawiać, ale do niej nic nie dociera. Co z niej za matka, która nie szuka pomocy...
-Ona jej nie potrzebuje-wtrąciła też podnosząc głos-Nie takiej jak myślicie. Robię co mogę, jestem przy niej, wspieram. Naprawdę się staram, a wy znowu nastawiacie ją przeciwko mnie. Kocham ją i nie pozwolę, żebym znowu ją straciła.
-Kochasz? Słyszysz się?-Di zaśmiała jej się prosto w twarz, a później spojrzała na mnie-I dlatego nie pozwalasz zająć się specjaliście tym burdelem w jej głowie, który zresztą sama stworzyłaś? Tracisz ją. Właśnie, kurwa, o to chodzi, że ją tracisz. Codziennie po kawałku. Dzień w dzień patrzysz jak się stacza, jak sobie nie radzi i nic z tym nie robisz! Pozwalasz jej na to. Nie możesz twierdzić, że ją kochasz, jednocześnie patrząc i dając na to przyzwolenie.
-Na was już chyba pora-stwierdziła i zniknęła z mojego pola widzenia. Usłyszałam jak otwiera drzwi, do których Dinah od razu ruszyła.
-Jeśli ona w końcu pęknie, jeśli coś się stanie, to ty będziesz temu winna. Nikt inny. A wtedy cię, kurwa, znajdę...przysięgam, że cię znajdę i zabiję.
-Wyjdź z mojego domu-przybrała ten dobrze mi znany ton głosu, którego tak cholernie często się bałam. Ostatnio jednak, w jakiś chory sposób, poczułam w nim namiastkę bezpieczeństwa. Tym, czym raniła mnie przez ostatnie lata, nagle zaczęła bronić. Usłyszałam mocne trzaśnięcie drzwiami, po czym kobieta znalazła się w moim pokoju. Usiadła obok i ruchem ręki pokazała, abym się przysunęła. Gdy to zrobiłam, przytuliła mnie.
-Czasem...czasem myślę, że tu nie pasuję-zaczęłam po chwili, a mój stan tylko dodał mi odwagi-Że jedyne co potrafię, to przysparzać wam problemów. Nie powinno mnie tu być. One mają rację mamo i nie chcą źle. Nie traktuj ich tak.
-One chcą się ciebie pozbyć, kochanie-oznajmiła, ale to nie była prawda. Gdybym miała siłę, powiedziałabym, że tak nie jest, że to one przy mnie były, gdy zostałam sama-A ja jestem z tobą i nie pozwolę, żeby cię gdzieś zamknęły, żeby mi ciebie zabrano. Jesteś normalna.
-Nie jestem...-pokręciłam głową, w której przelatywały wspomnienia, słowa i czyny, które zwyczajnie utwierdziły mnie w takim przekonaniu-Na jakiś chory sposób próbujesz mnie teraz chronić, ale przecież sama wiesz, sama mi to mówiłaś...
-Nie miałam racji, Lauren-przerwała mi gwałtownie. Nie chciała tego słuchać, to oczywiste. To jednak mi nie przeszkadzało. Ten jeden raz miałam odwagę pokazać jej jak to wszystko mnie boli, jak źle się przez to czuję.
-Miałaś. Miałaś cholerną rację-tym razem to ja się zdenerwowałam. Głośno westchnęłam siadając i zamknęłam oczy by kontynuować-Nie potrafię docenić tego, co mam. Nie umiem nawet myśleć, że zasługuję na coś dobrego. Nie rozumiem jak możesz chcieć naprawić naszą relację, nie rozumiem dlaczego są ludzie, którym na mnie wciąż zależy. Potrafię ich tylko ranić. Nie rozumiem własnych uczuć, gubię się w tym wszystkim. Nie umiem się w nic zaangażować, ciągle tylko uciekam. Stale się boję, wolę zostać w tym co mnie rani. Czuję się tu bezpieczniej...to nie jest normalne, to pojebane-mimo zamkniętych oczu, wylewały się spod nich łzy. Ciężko oddychałam i czułam jak moje ręce drżą. Próbowałam się uspokoić, ale nie mogłam, nie potrafiłam.
-Już spokojnie, kochanie-mocno mnie do siebie przytuliła stale całując moją głowę-Jestem tutaj, okej? Poradzimy sobie.
-Nie dam rady-zaprzeczyłam odsuwając się i kładąc do niej plecami. Nie chciałam nawet się łudzić. Było lepiej, ale znowu zjebałam. Znowu straciłam nadzieję, której tym razem nie miałam ochoty już szukać-Przepraszam, ale nie dam rady. Nie mam siły-dodałam szczerze, a kiedy poczułam, że kobieta kładzie się za mną i chce mnie przytulić, odsunęłam się.
-Chcesz zostać sama?-spytała z troską, choć na ten ton miałam ochotę się zaśmiać. Pokiwałam jednak lekko głową, na co kobieta złożyła buziaka na moim ramieniu i wstała-W porządku, rozumiem. Jakby co, jestem u siebie.
Wyszła, na co przetarłam dłońmi swoją twarz i usiadłam na łóżku. Na nowo zostałam sama ze swoimi myślami. Wzięłam pare głębokich wdechów i chwyciłam telefon do ręki otwierając konwersację najpierw z Dinah, a później nawet z Camilą. Zawahałam się jednak i tylko go wyciszyłam. Odrzuciłam urządzenie gdzieś na bok, sięgając po malutki nożyk. Tej nocy ozdobiłam swoje ciało w nowe, liczne rany i dopiero dzięki temu poczułam się w pełni spokojna.
Nie dziękujcie za włam kochani kakashiPrime