52.

553 40 19
                                    

Pov Lauren

Całe popołudnie przeleżałyśmy w swoich objęciach. Wieczorem wpadły do nas Mani z Dinah i oczywiście multum jakiś ciastek, słodyczy, żelków, pierniczków... już sama nie wiem, czy one napadły na sklep, czy to możliwe, że blondynka namówiła starszą na takie wydatki. Chwilę przed godziną 19 Dinah wyszła "w ważnej sprawie", a wróciła z dwiema pizzami.

Camila została ze mną na noc. Widziałam jak bardzo wymęczyły ją te dni i prosiłam żeby wróciła odpocząć do domu, ale się uparła. A jak ona się uprze to koniec. Usnęła jak małe dziecko, choć twierdziła, że oka nie zmruży, bo będzie mnie pilnować. Po wstrząsie mózgu jaki zafundowała mi własna matka każdy szybszy i bardziej energiczny ruch wywoływał zawroty głowy. Czasem nawet wymiotowałam.
Lekarz mówił, że nic na siłę, ale mogę powoli wracać do, jakkolwiek to brzmi, samodzielnego trybu życia. Ale u Camili na warcie nie było nawet o tym mowy. Najlepiej jakbym tylko leżała i w ogóle się nie ruszała.

Przytuliłam ją trochę mocniej i dałam buziaka w skroń. Wiedziałam, że moje zachowanie ją dezorientowało. W końcu sama jasno dałam jej do zrozumienia, że tamta sytuacja na imprezie była jednorazowym wybrykiem. Wiem, że ostatnimi czasy bardzo się do siebie zbliżyłyśmy, ale żadna z nas nic więcej z tym nie zrobiła. Było nam dobrze tak jak jest, jasno zaznaczyłyśmy granicę, której przekraczać nie było wolno.

Dlatego rozumiałam jej zdziwienie, kiedy nagle powiedziałam do niej "kochanie", kiedy sama wychodziłam z inicjatywą kontaktu fizycznego, czy kiedy składałam buziaka na jej skroni. To wszystko wydawało jej się dziwne, ale zdawałam sobie sprawę, że w głębi duszy nie pogardziłaby takimi zachowaniami już wcześniej.

Wiedziałam, że się bała. I nadal boi. Przeżywa bardzo mój pobyt w szpitalu, dlatego chciałam jak najbardziej ją uspokoić. Potrzebowała mnie teraz, mnie i mojej bliskości. Zapewnienia, że jestem, że już wszystko dobrze.

Brunetka okręciła się w moją stronę i zaczęła skanować moją twarz. Widziałam jak przygląda się każdemu najmniejszemu detalowi. Dłonią odgarnęła moje włosy przejeżdżając lekko palcami po moim policzku.

-Nie musisz już jechać?-spytałam, czując to znajome mi ciepło towarzyszące przy każdym jej dotyku.

Pokręciła głową dalej intensywnie wpatrując się we mnie swoimi czekoladkami. Były tak piękne. Na przestrzeni lat nic, a nic się nie zmieniły. Coraz częściej zaczynam żałować, bardzo żałować tego, jak spędziłyśmy ostatnie lata. Nie mogę znieść tego, że potrafiłam patrzeć w te tęczówki ze złością i pogardą.

-Przecież nie zostawię cię tutaj samej-uśmiechnęła się do mnie. Uśmiech także miała nieziemski. Nie żebym dopiero to zauważyła. Zawsze taki miała. Jednak dopiero teraz pozwoliłam sobie tak myśleć i to przyznać.

-Ale Camz...-zaczęłam chcąc się sprzeciwić, ale zasłoniła dłońmi swoje uszy.

-Nie chcę nawet o tym słyszeć-oznajmiła twardo.

-Tak sobie wyobrażałaś Wigilię?-spytałam-Cami, jedź do domu, do rodziny, do Ally. Oni na ciebie czekają.

Nie chciałam żeby tak wyglądały jej święta. Ja muszę tu leżeć i nic z tym nie zrobię. Ale ona nie. Zależy mi na tym, żeby wróciła do domu i spędziła je tak, jakby chciała. A dla mnie to nawet nie tak źle, że tu jestem. Wcale nie spieszy mi się wracać.

-Wiesz jak ją sobie wyobrażałam?-ponownie spojrzała mi w oczy. Zerknęłam na nią pytająco próbując nie zatopić się bardziej w jej tęczówkach-Albo inaczej...bez kogo sobie jej nie wyobrażałam?

-Camz...-uśmiechnęłam się i ponownie ją do siebie przytuliłam. To było na swój sposób urocze. Camila na każdym kroku pokazywała mi to, jak jestem dla niej ważna, nawet w najdrobniejszych gestach czy po prostu uwzględniając mnie w swoim dalszym życiu.

Koniec końców wygrałam, Camila wyszła kilka minut temu, a ja już zaczęłam się nudzić i za nią tęsknić. Nie miałam nawet choćby z kim popisać, bo przecież każdy był teraz zajęty ostatnimi przygotowaniami do uroczystej kolacji ze swoją rodziną. Cicho westchnęłam. Moja matka ani razu do mnie nie przyjechała. Nawet nie napisała. Nic. Jakbym w ogóle nie istniała. Pewnie dobrze się teraz bawi ze swoją nową rodzinką. Luke z pewnością nie może się doczekać prezentów, a Melanie cieszy się, że dopięła swego i mnie tam nie ma. Williamowi, myślę, że ta sytuacja też jest na rękę. Niby się za mną wstawiał, ale zawsze to jeden problem z głowy mniej.

Zauważyłam jak drzwi do sali zostały otwarte. Kątem oka widziałam jak wprowadzono do środka wózek, na którym byłam przewożona na wszelkie badania. Skrzywiłam się, bo już dzisiaj miało ich nie być. Spuściłam nogi na podłogę i włożyłam kapcie, tym samym okręcając się tyłem do wyjścia.

-Taksówka po Lauren Jauregui właśnie podjechała-oznajmiła po czym się zaśmiała. Na mojej twarzy od razu zagościł ogromny i szczery uśmiech. Gwałtownie okręciłam się w stronę Camili, co nie było dobrym pomysłem. Brunetka od razu znalazła się obok mnie-W porządku?

-Tak, tak-uspokoiłam ją i przeczekałam karuzelę w mojej głowie-Po co wróciłaś?

-Po ciebie-odparła niemalże od razu, a na jej ustach zagościł dumny uśmiech-Zapraszam na rydwan.

Zaśmiałam się i przesiadłam na wózek. Camila od razu ruszyła do wyjścia, oczywiście pytając się setki razy jak się czuję i czy już na pewno wszystko w porządku. Zapewniłam ją, że tak uśmiechając się pod nosem. Była tak urocza w tej całej trosce o mnie.

-Jedziemy gdzieś?-spytałam zdziwiona, gdy Camila wyjęła z kieszeni kluczyki od swojego auta, kierując nas w jego stronę. Wypis miałam dostać dopiero za dwa bądź trzy dni, narazie miałam leżeć i odpoczywać. Dlatego byłam pewna, że dziewczyna po prostu chce iść na spacer. Nigdzie dalej nie było mi wolno.

Znów, nie doceniłam jej.

-Owszem-uśmiechnęła się chytrze, otwierając mi drzwi od strony pasażera. Przesiadłam się do środka i chwilę na nią poczekałam zanim odłożyła wózek. Usiadła w fotelu odpalając silnik-Poważnie myślałaś, że zostawię cię samą?

-Przyznam, że było to dość dziwne, że odpuściłaś-odpowiedziałam zerkając na nią. Musiała to zauważyć, bo uśmiechając się przeniosła swoje spojrzenie na mnie-Zdradzisz mi jak załatwiłaś pozwolenie na to wyjście?

-Z tym akurat problemu nie było-odparła lekceważąco, wzruszając przy tym lekko ramionami-Viktor nie widział przeciwskazań. Powiedział, że jak będę cię pilnować i nie spuszczać z oka, to mogę cię dzisiaj stąd zabrać.

-Dziękuję-odezwałam się po chwili ciszy, w zamian dostając jej cudowny uśmiech.

Kilkanaście minut później znalazłyśmy się pod jej domem, gdzie wszyscy na nas czekali. Wchodząc do środka od razu czuło się tą przyjazną i rodzinną atmosferę. Sinu od razu na wejściu przyszła nas wyściskać tak, że znowu przez chwilę niezbyt dobrze się czułam, ale przemilczałam to. To naprawdę cudowne uczucie być ważnym. A tutaj tak się właśnie czułam. Ważna, kochana i doceniana.

Where are you? | CamrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz