Gdybym powiedziała, że ta sytuacja i rozmowa na dachu nie była głównym tematem moich myśli, skłamałabym. W zasadzie o niczym innym nie myślałam. Choć nie wierzyłam Lisie, musiałam przyznać, że to co sugerowała, kiedyś już pojawiało się w mojej głowie. Wróciło to do mnie i niestety musiałam przyznać, że w jakimś stopniu się temu poddawałam. Inaczej aż tak nie zaprzątałoby mi to głowy. Uważałam to za absurd, ale jednak jej słowa ze mną zostały i atakowały w najmniej oczekiwanym momencie.
Z samego rana znowu wyszłam z domu, zostawiając tylko matce wiadomość, żeby się zbytnio nie martwiła. Gdy wróciłam ze spotkania z Lucy, już spała, a ja jak zwykle zostałam sama z tym, co dosłownie zabijało mnie od środka. Próbowałam z nią rozmawiać, nie raz. Naprawdę wierzyłam, że możemy zbudować relacje, jakiej nigdy nie miałyśmy. Starała się, co jeszcze bardziej mnie dobijało, bo to ja ciągle ją odpychałam. Próbowała być przy mnie i zrozumieć, ale to ja nie potrafiłam jej zaufać. Siedziała przy mnie, niekiedy płakałam jej w ramię, ale w głównej mierze właśnie dlatego, że czułam jak wiele tego całego gówna było jej zasługą.
-To wszystko jest tak pojebane...-westchnęłam opierając łokcie na kolanach i schowałam twarz w dłoniach. W jakiś sposób czułam się tutaj, przy grobie ojca, jakoś lepiej. Nie tylko wiedziałby co zrobić, ale też zwyczajnie by mnie rozumiał, wspierał i akceptował. Chciałam wierzyć, że rzeczywiście to, jakim był człowiekiem w moich myślach, nie było tylko wyidealizowaniem wspomnień-Wiesz co jest najgorsze? Właściwie chyba to, że odsunęłam się od ludzi, którzy mnie kochali i wspierali. Zupełnie jakbym podświadomie sama odbierała sobie to, co mnie ratowało. Najbardziej chce mi się śmiać z tego, że dopuszczam do siebie myśl, że to właśnie oni chcieli dla mnie źle. Trochę jakbym specjalnie sabotowała własne szczęście. I dlaczego?
Nie posiadałam odpowiedzi. Nie rozumiałam nic, co działo się w mojej głowie. Rozmawiałam z matką czy ludźmi takimi jak Lisa, a nie chciałam wysłuchać i dopuścić do siebie choćby przyjaciół. Może szukałam usprawiedliwienia dla swoich czynów? Czułam się źle na przykład z tym jak odsunęłam się od Camili, a później obracałam się w towarzystwie, które dobrze o niej nie mówiło. Nie miałam kontaktu z Dinah, tylko słuchałam jak moja matka twierdzi, że przyjaciółka chciała się mnie zwyczajnie pozbyć. Nie było już w moim otoczeniu prawie nikogo, kto obiektywnie by na to wszystko spojrzał.
-Mogłam to być ja, nie ty. Niczym sobie na to nie zasłużyłeś-szybko starłam łzę, która wydostała się z kącika mojego oka i poderwałam się prawie jak wystrzelona z procy-Chyba...chyba wiem, do kogo mogę się zwrócić. Wrócę tato, do zobaczenia-skrzywiłam się lekko na swoje ostatnie słowa i skierowałam się do wyjścia z cmentarza.
Właściwie była jedna osoba, z którą nie rozmawiałam, a uświadomiłam sobie, że mogła mieć wiele do powiedzenia. Mogła pomóc zrozumieć mi niektóre sytuacje i ostatecznie wybić z głowy słowa Lisy. Kiedy usiadłam na przeciwko niego, odniosłam wrażenie, że w końcu zrobiłam prawidłowy ruch.
Powiedziałam mężczyźnie prawie o wszystkim. O wątpliwościach, jakie we mnie zasiano. O wyrzutach wobec samej siebie za to wszystko i o tych okropnych decyzjach, jakie podjęłam w ostatnim czasie.-Lauren nie znam dokładnie waszej relacji, nie wiem co tak naprawdę was łączyło i z tego, co słyszę sama się w tym pogubiłaś-zaczął, biorąc głęboki wdech. Wiedziałam, że nie stawiam go w komfortowej sytuacji i spodziewałam się też tego, że może zwyczajnie mnie przeprosić i odmówić wyrażenia swojego zdania na ten temat.
-Rozumiem. Przepraszam, nie przemyślałam w ogóle tej wizyty u Pana. Zresztą chyba jak wszystkiego w ostatnim czasie-westchnęłam, podnosząc się z miejsca-Cóż, w takim razie ja już chyba pójdę, do widzenia Panie Dyrektorze...
-Poczekaj-wtrącił się i wskazał ponownie na krzesło przed sobą-Usiądź i posłuchaj. Lauren nie powiem ci co masz zrobić. Sama powinnaś dojść do tego, co tak naprawdę czujesz i czego chcesz. Ale chciałbym żebyś wiedziała, że z mojej strony, to co usłyszałaś o Camili to są bezczelne kłamstwa. Naprawdę jej na tobie zależało i boli mnie ta próba manipulacji tobą. Bo mimo waszych kłótni, ona cały czas z tobą była. Nie uważasz, że powinnyście już dawno z Dinah wylecieć za wasze wybryki w szkole? Więc jak myślisz, dlaczego tak się nie stało? Albo nie zainteresowało cię nigdy, dlaczego przypadkiem nagle miała konflikt z tym chłopakiem, który tak źle cię potraktował, wtedy na zakończeniu roku? Rzuciła się na niego, jak tylko zniknęłaś z pola widzenia. A ja nawet nie zliczę ile razy podczas twoich nieobecności, przychodziła tutaj i nie wyszła, dopóki się nie dowiedziała, czy u ciebie na pewno wszystko w porządku. Nie dam się nigdy przekonać, że nagle coś sobie ubzdurała i chciała być obok, bo tak naprawdę zawsze była. Chroniła cię jak tylko mogła i umiała. Zrobiłaby dla ciebie wszystko, a przecież niby się nienawidziłyście. Byłaś jej oczkiem w głowie, Lauren. Nie daj sobie wmówić, że było inaczej.
-Dziękuję-wymamrotałam prawie niezrozumiale pod nosem i wyszłam z gabinetu mężczyzny. Zaczęłam iść przed siebie, choć ledwo odnotowywałam to, że w ogóle idę. Moje ciało włączyło tryb automatyczny, a uwagi nie zwróciłoby nawet trzęsienie ziemi. Myślałam tylko nad słowami dyrektora i nad tym, jak głupia byłam. Jeszcze wczoraj sama przyznałam, że to wszystko nie było takie, jak się wydawało, ale dziś chyba to do mnie dotarło. Bo trafił mi się największy i najprawdziwszy skarb, jaki tylko mógł. Byłam taką pieprzoną egoistką, że nie doceniłam go i potraktowałam jakby nie był nic wart. Jedyne, co w tej chwili potrafiłam czuć, to ogromną złość, a wręcz nienawiść do samej siebie.
Gdy wróciłam do domu po długim spacerze, cała przemoknięta i zmarznięta, nawet nie spodziewałam się jak ciężka czeka mnie rozmowa. Chciałam się już tylko położyć, ale po wszystkim, co tego dnia usłyszałam i sobie uświadomiłam, nie potrafiłam już tego wytrzymać. Przestałam chcieć tej udawanej troski i miłości, jaką dostawałam. Nie mogłam już słuchać tych bzdur, które niestety stały się dla mnie na porządku dziennym. Postanowiłam choćby ten ostatni raz, zrobić to, co powinnam już dawno.