Pov Lauren
Camila odwiozła mnie w nasze miejsce i pojechała dalej odwieźć jeszcze Mani i Dinah. Oczywiście, że życzę im jak najlepiej, ale naprawdę nie spodziewałam się, że to tak serio na poważnie. Hansen zmieniała przecież obiekty westchnień nawet kilka razy w ciągu jednego dnia. Nie zliczę ile razy ciągnęła mnie na mecze, a potem tylko słyszałam "Jezusie, Lauren patrz jaki przystojniak!". Myślałam, że zwariuję.
A im zaraz stukną 3 miesiące.
Kto i kiedy ją podmienił?
Przystanęłam opierając się o drzewo. Wsunęłam rękę do kieszeni i cicho zaklęłam. Po mojej paczce fajek nie było ani śladu.
Są tylko trzy opcje.
Pierwsza to Ally.
Jednak dziewczyna zazwyczaj chciała żebyśmy to my jej oddały je same, więc raczej wątpię.
Druga i dosyć realna-Dinah mi je zajebała.
Chociaż to też się nie klei, bo blondynka chciała rzucić. Oczywiście tylko dlatego, że Normani nie pali.
Czyli zostaje trzecia opcja. Camila.
Nawet nie wiecie jak bardzo brunetka marudzi mi o te fajki. Sama pali, ale mi nad uchem będzie smęcić. Bo niby jej smakowe to nikomu nie przeszkadzają.
Ruszyłam więc do sklepu i po chwilowym droczeniu się z nową kasjerką, zostałam z niego wyproszona.
Bez papierosów.
Tak, zdecydowanie nie powinnam się denerwować tylko dlatego, że nie chciała mi sprzedać fajek bez dowodu. No, ale kuźwa, kupuję tu wszystko co tylko chcę od 14 roku życia i nagle przychodzi jakieś babsko i rzuca się o dowód? Jutro podkabluję ją właścicielowi.
Wkurzona weszłam do domu i jakby tego wszystkiego było mało na dzień dzisiejszy, moja dobra passa z matką się skończyła.
-Przecież ty więcej czasu spędzasz poza domem-zauważyła, ale ja tylko westchnęłam i odwiesiłam kurtkę.
-To źle?-spytałam spokojnie i zdjęłam buty.
Nie wychodzę nigdzie? Źle, bo tylko im zawadzam. Wychodzę? Też źle, bo mnie nie ma.
-A co to, hotel?-rzuciła.
Poniekąd.
-Mamo, sama mi pozwalasz, więc nie rozumiem o co chodzi-odpowiedziałam najmilej jak mogłam-Powiedz następnym razem żebym nigdzie nie szła i tyle.
Kobieta przystanęła, zeskanowała mnie wzrokiem i westchnęła.
-Dobrze dziecko, siadaj do stołu, zjesz z nami-oznajmiła i odeszła.
Jaka łaskawa.
Nabrałam głęboko powietrza i wypuszczając je, poszłam za rodzicielką. Uśmiechając się, oczywiście sztucznie, usiadłam na wolnym miejscu obok Melanie.
Tak bardzo nie chciałam bawić się w szczęśliwą rodzinkę, a jednak poniekąd nie miałam wyjścia. William zagadywał i podtrzymywał ze wszystkimi rozmowę. No może poza mną. Odpowiadając półsłówkami i sarkazmem modliłam się o jak najszybszą ewakuację do mojego pokoju.
To prawda, że zawsze chcemy coś, czego nie posiadamy. Nie potrafimy docenić tego, co mamy. Ja na przykład ogromnie zazdroszczę Ally. Mieszkanie, pieniądze i święty spokój. Marzenie. Tymczasem ona, czego byłam świadkiem, usilnie szuka bliskości, nie chce być sama. Ja naprawdę wolałabym zamknąć drzwi na trzy spusty, włączyć muzykę i położyć się na łóżku, mając wszystkich i wszystko gdzieś.