73.

400 29 20
                                    

-Lo, co ty robisz?-w najmniej oczekiwanym momencie Camila weszła do pokoju i spytała ze strachem w głosie. Powinna być w szkole, nie spodziewałam się, że tu będzie-Dlaczego ty się pakujesz?

-Wracam...do domu-westchnęłam i spojrzałam jej w oczy. Widziałam ogromne niezrozumienie, a po chwili nawet złość.

-Ale tutaj jest twój dom-odparła, podchodząc i stając między mną a walizką. Ten widok był straszny. Wiedziałam, że tylko ona realnie mogła przekonać mnie do zmiany decyzji.

-Rozmawiałam z mamą i podjęłam decyzję. Wracam do niej-wyjaśniłam spokojnie, robiąc krok w jej stronę. Ujęłam dłonie dziewczyny i to w nie wbiłam swój wzrok-Przepraszam, Camila-dodałam, znowu czując wyrzuty sumienia. Nie potrafiłam spojrzeć w jej oczy. Nie chciałam widzieć bólu i zawodu, jaki wywoływałam swoimi decyzjami.

-Nie możesz tam wrócić, Lauren nie możesz tak po prostu jej wierzyć. Nie to miałam wczoraj na myśli. Zabolało mnie, że o niczym mi nie powiedziałaś, może trochę przesadziłam, ale...zostań, proszę Lo, nie mogę pozwolić Ci tam wrócić-wzmocniła swój uścisk jakby desperacko próbując mnie zatrzymać przy sobie-Nie zostawiaj mnie, proszę, nie rób mi tego-dodała widząc, że niewiele może już zrobić. Niestety, granie na emocjach i to w taki sposób, tym bardziej na mnie nie podziałało. W jej zaszklonych oczach zobaczyłam zwykłą manipulacje, co wprawiło mnie w lekkie oszołomienie. Nie tego się po niej spodziewałam.

-Camila to może być moja jedyna szansa, żeby w końcu wszystko się poukładało. Proszę pozwól mi choć spróbować-odparłam spokojnie, przenosząc jedną dłoń na jej policzek. Starłam pojedynczą łzę, nie poddając się jej słowom. Ucałowałam krótko jej wargi, minęłam ją zabierając walizkę i wyszłam. Mnie też to bolało. Nie wiedziałam czego się spodziewać ani co robić. Słowa matki ogromnie we mnie uderzyły. Nie mogłam pozbyć się ich z głowy. Jednak wywoływały na mojej twarzy uśmiech i tliły we mnie nadzieję, że może być dobrze. Już podczas naszej rozmowy miałam ochotę pozwolić łzom wypłynąć i znaleźć swoje miejsce w jej ramionach.




-Dinah, rozumiem, że chcecie dobrze, ale takim gadaniem naprawdę nie pomagacie. Podjęłam już decyzję, wróciłam tutaj, liczyłam na jakiekolwiek wsparcie, a nie żale w moim kierunku-przerwałam jej w końcu trochę poddenerwowana. Dlaczego nie mogły chociaż spróbować mi zaufać? Dużo złego się stało, dużo nadal we mnie zostało i się na mnie odbiło, ale chciałam zaryzykować. Ten jeden raz naprawdę czułam, że będzie inaczej-Chcecie mnie chronić przed tanimi manipulacjami, a robicie dokładnie to samo.

-Oh, bo może się martwimy, a do ciebie nic nie dociera?-również się zbulwersowała i z ogromnym żalem patrzyła mi w oczy.

-No to może ona też się martwi?-odrzuciłam-Dinah, serio. To nie ma sensu. Jeśli naprawdę przyszłaś mi tylko nawrzucać, że jestem naiwna, to równie dobrze możesz już wyjść. Nie chcesz stanąć po mojej stronie to nie.

-Zawsze stoję po twojej stronie, ale boli mnie, że się tak podkładasz. Za bardzo jej ufasz, bronisz jej za wszelką cenę zapominając do czego cię doprowadziła. Przepraszam, że kurwa nie mam ochoty patrzeć jak znowu płaczesz. Nie jesteś na to gotowa i znowu się rozjebiesz, a ja też nie mam siły cały czas cię zbierać, kiedy ty po jednym jej słowie rzucasz wszystko i do niej wracasz. Najpierw to przydałaby się i tobie i twojej matce jakaś porządna terapia, dopiero później mogłybyście się łudzić o stworzeniu jakiejkolwiek relacji, bo zdrowa to ona na pewno nie będzie-jak zwykle ostatnie słowa musiały należeć właśnie do niej. Odwróciła się i chwyciła już za klamkę od mojego pokoju. Zatrzymała się jednak i dorzuciła-ale wiesz co, pierdoli mnie to już. Pasujecie do siebie. Jesteście siebie warte i obie zdrowo pierdolnięte.

Stałam jak osłupiała wpatrując się w drzwi przed sobą, którymi blondynka wyszła. Zabolało. Cholernie zabolało. Dinah doskonale wiedziała, jak wbić we mnie szpilę i postanowiła to wykorzystać, porównując mnie do niej. Nic nie potrafiło uderzyć bardziej jak to. Jeszcze z jej ust. Zrobiła to w pełni świadomie i z premedytacją, nawet się nie wahając.

-Lauren, kochanie, w porządku?-w miejscu, który obejmował mój wzrok, pojawiła się moja matka. Dalej stałam jak otępiała, w głowie słysząc tylko odbijające się echem bolesne słowa przyjaciółki-Dinah wyszła tak nagle, jeszcze trzaskając drzwiami, nie była to chyba przyjemna rozmowa. Chcesz pogadać?

-Pokłóciłyśmy się-rzekłam wyjaśniająco, choć to z pewnością już wiedziała. Nic innego jednak nie chciałam jej mówić, nie mogłam i nawet nie umiałam. Kobieta do mnie podeszła zamykając w swoich ramionach. Przez chwilę nie reagowałam, a ona wyczuła moją niepewność oraz lekką obawę. Gdy jednak chciała się odsunąć, nie pozwoliłam jej na to.

-No już, spokojnie-zaczęła delikatnie gładzić moje plecy, kiedy się w nią wtuliłam, a kilka łez spłynęło po mojej twarzy. Trwałyśmy tak przez dobre kilka minut. Zapomniałam już jak to jest mieć ją tak blisko, czuć od niej jakiekolwiek wsparcie i jak bardzo mi tego brakowało. Łzy już nie wypływały z moich oczu tylko z powodu samej kłótni z Dinah. Naprawdę odzyskiwałam coś ważnego. Bałam się, że dziewczyny mają rację i będzie to przejściowe, później nic nie znaczące, a jedyne co zostanie, to ból. Ból, po którym wiedziałam, że kolejny raz nie dam rady się pozbierać.

-Oh, przepraszam-dopiero, gdy to usłyszałam i dotarło do mnie do kogo należy ten głos, odsunęłam się. Złapałam z Dinah kontakt wzrokowy i choć zdziwiła mnie jej obecność, wiedziałam, że nie powinna. Zazwyczaj właśnie tak to wyglądało. Po kłótniach z nią, bolesnym wbijaniu szpilek i trzaskających drzwiach, wracała. Czasem szybciej, czasem później, czasem to ja wychodziłam, a ona siedziała pod drzwiami, ale nie umiałyśmy długo żyć bez siebie ani się gniewać. Zawsze znalazłyśmy nić porozumienia. Choćby siedząc obok siebie w ciszy i tak spędzałyśmy ten czas razem. Obie musiałyśmy być pewne, że ta druga jest bezpieczna i być obok niej-Chciałam tylko powiedzieć, że wiem, że przesadziłam i że zawsze będę obok. Choćbyś...zresztą, nieważne, chyba nie jestem potrzebna-zmierzyła nas wzrokiem i tak szybko jak weszła, tak wyszła.

Przez chwilę nie reagowałam, ale gdy się ogarnęłam, prawie wybiegłam z domu. Nigdzie jej nie było, nie czekała, co zabolało po raz kolejny. Przeszłam się po okolicy, sprawdziłam telefon, dzwoniłam. Żadnych rezultatów. Jeśli tak to miało wyglądać, już zaczęłam żałować swojej decyzji. Niczego tak się w życiu nie bałam, jak właśnie tego. Utrata tak ważnych osób, była jak utrata wszystkiego. Całej siebie, całego życia, które w sekundę stawało się pozbawione tego, co trzymało mnie w ryzach. Czy to była cena, jaką miałam zapłacić? Czy była warta, tego wszystkiego, co wydawało się tak ulotne i złudne?

Where are you? | CamrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz