-Przecież mówię, że byłam u taty-powtórzyłam sfrustrowana, przewracając oczami. Przebrałam się już w suche rzeczy i piłam herbatę, aby choć trochę się rozgrzać. Nie rozumiałam tylko pretensji, które rzekomo były troską, a której nagle poczułam chęć stawienia się. Można powiedzieć, że dzisiejszy dzień ponownie otworzył mi oczy. Choć już od dłuższego czasu nie miałam siły i poddawałam się wszelkim wpływom, to gdy wróciłam do domu, coś jakby na nowo we mnie pękło.
-A ja widzę, że coś się zmieniło-zauważyła, siadając na krześle obok. Była wyraźnie zdenerwowana, na co zmarszczyłam brwi. Zastanawiało mnie czy bardziej wkurzało ją moje podejście, czy rzeczywiście mogła się martwić.
-Bo mam tego dość. Myślałam, że naprawdę możemy naprawić naszą relację, ale ty chcesz mnie tylko kontrolować. Popełniłam straszny błąd wierząc ci i wracając. Mogłam już dawno mieć to za sobą...-mówiłam spokojnie, bacznie przyglądając się jej reakcjom. Kobieta wzięła głęboki wdech i na chwilę spuściła głowę. Przeczesując włosy, sprawnie zgarnęła łzę z kącika swojego oka. Tylko raz widziałam matkę jak szczerze płakała. I był to dzień wypadku taty. Za każdym innym razem była to tandetna próba manipulacji moją osobą. Już mnie to nie ruszało.
-Lauren, ja się tylko o ciebie martwię. Widzę w jakim jesteś stanie i nie chcę żebyś wychodziła z domu bez mojej wiedzy. Nawet do taty-oznajmiła i dorzuciła wracając do tego typowego dla siebie zimnego i surowego tonu-Choć nie wydaje mi się, żebyś była tylko u niego. Bo wróciłaś i znowu mnie od siebie odtrącasz. Nie wiem kto i co ci nagadał...
-O tym właśnie mówię, a ty i tak to robisz. Nie martwisz się o mnie, tylko o to czy przypadkiem nie widziałam się z dziewczynami, bo uważasz, że mieszają mi w głowie i chcą dla mnie źle. Usprawiedliwiasz się moim samopoczuciem, ale tak naprawdę jest Ci tylko łatwiej mną kontrolować i manipulować-wyrzuciłam z siebie, widząc jak bardzo kobieta jest zdziwiona. Nie spodziewała się, że tak nagle wrócę do tej starej wersji mnie. Że to był aż tak cienki i kruchy lód po jakim stąpałyśmy. Cóż, ja też nie-I wiesz co, szczerze mówiąc to masz rację. Przyznaję, że tak źle nie czułam się jeszcze nigdy. Tylko...to twoja wina. To tylko twoja cholerna wina. To ty mnie tu doprowadziłaś i jeszcze udajesz, że próbujesz mi pomóc. A ja tak bardzo chciałam wrócić do tego, co miałyśmy kiedyś, że cały czas ci wierzyłam, że to ze mną jest problem. Robiłam wszystko żebyś umiała spojrzeć na mnie inaczej niż z odrazą i nienawiścią. I straciłam przy tym wszystko. Przez ciebie.
‐Przeze mnie?-zaśmiała się lekko, co strasznie wytrąciło mnie z równowagi. Zwyczajnie kpiła z tego, co mówiłam i jak się czułam-Pragnę przypomnieć, że wszystko zaczęło się przez tą Cabello. Użalasz się nad sobą Lauren i winisz mnie, ale sama zapracowałaś sobie na wszystko co cię spotkało. Podziękować możesz tylko sobie i Camili.
-Przestań ją w to mieszać!-pierwsza się zdenerwowałam i wstałam od stołu, czując jak buzują we mnie emocje.
-Jak wolisz-odparła wzruszając ramionami-Więc Lauren, jak wytłumaczysz śmierć ojca? Jednak bierzesz to na siebie? Z tego co wiem, długo obwiniałaś ją.
-Bo nie potrafiłam sobie z tym poradzić, do cholery. To ty pokazałaś mi, że nienawiść jest najlepszym sposobem. Nauczyłaś, że najłatwiej obwiniać innych. Tak jak robiłaś to ze mną. Przecież ja potrzebowałam matki, a ty przestałaś się do mnie odzywać!
-Ale ja nie mogłam na ciebie patrzeć-powiedziała spokojnie i uniosła głowę by spojrzeć mi w oczy. Wiedziałam i sama to sobie często powtarzałam, ale teraz to zabolało inaczej-Próbowałam Lauren. Uwierz mi, że próbowałam i ostatnie tygodnie są tego największym dowodem. Ale...patrzę na ciebie i widzę jego. Nie potrafię w pełni traktować cię tak, jak przed wypadkiem. Myślałam, że coś się zmieni, jak przestaniesz się spotykać z Cabello, ale to tak nie działa. Poddałaś się jej i masz swoje konsekwencje. I pomyśleć, że teraz, kiedy jesteś teoretycznie dojrzalsza znowu to zrobiłaś. Znowu wybrałaś ją, choć wiedziałaś jak to się kończy...