84.

265 24 7
                                    

Myślałam, że to będzie łatwiejsze. Właściwie od jakiegoś czasu wiedziałam jak to wszystko się skończy. I czułam, że nie tylko ja. Nie chciałam już więcej spekulować, dlaczego zrobiłam to czy tamto. Od dłuższego czasu wszystko już było przesądzone i tylko czekałam na ten jeden moment. Dlatego tak strasznie zdenerwowało mnie jak ta cała sytuacja na mnie wpłynęła. Zaczęłam się wahać. Zirytowana do granic możliwości, wyszłam się przejść. W mojej głowie znowu pojawił się jeden wielki mętlik. Krok za krokiem byłam coraz dalej od decyzji, jaką właściwie sama nie miałam pojęcia, kiedy podjęłam. To dziwne i jednocześnie zabawne, jak jedno zdarzenie, jedna osoba mogła na nas wpłynąć. Wracając czułam, jak moje serce bije coraz szybciej a ręce zaczynają się trząść. Wracały do mnie emocje i myśli, które próbowały odwieść mnie od tego, dla nich, beznadziejnego pomysłu. Kiedy zobaczyłam, że wszystko było przygotowane, że ja byłam na to gotowa i to od dawna, pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Starłam ją dłonią, którą zacisnęłam w pięść jakby próbując zachować ją na dłużej. Dawno nie gościły już na mojej twarzy, a takie emocje znowu były dla mnie świeże. Zupełnie jakbym dopiero się ich uczyła. Nie chciałam ich odzyskiwać. Pogodziłam się z uczuciem pustki i znalazłam w niej ukojenie.

-Kurwa mać-westchnęłam przeklinając i zamykając na chwilę oczy-Dlaczego ty mi to robisz?-wyjęłam telefon i bijąc się z myślami, wysłałam brunetce krótką wiadomość, tym samym dając sobie ostatnią szansę.

Lauren: Spotkajmy się

Lauren: Musimy porozmawiać, proszę.

Dopisałam po chwili namysłu i zaczęłam chodzić po pokoju, by rozładować nerwy. Na odpowiedź nie musiałam długo czekać, choć każda sekunda i tak trwała dla mnie wieczność.

Camila: Próbowałam Lauren. Naprawdę wiele razy. Nie sądzę, żeby cokolwiek się zmieniło. Nie będę się już więcej łudzić.

Lauren: Proszę. Jeśli to co powiedziałaś było szczere, proszę chociaż o ostatnie spotkanie.

Odpowiedzi długo nie dostawałam. Chodziłam w tę i we w tę nie wiedząc co ze sobą zrobić. Usiadłam przy ścianie, przyciągając kolana pod klatkę piersiową. Mogło już być po wszystkim, miało już być po wszystkim, a ja czekałam na wiadomość od niej. W mojej głowie toczyła się zażarta walka, chyba największa z jaką kiedykolwiek przyszło mi się mierzyć. Zbyt dużo w niej było, zbyt dużo działo się naraz. Chwyciłam za słuchawki, na których muzykę puściłam na całą głośność. Nie miałam pojęcia ile tak spędziłam, ale wyłączyłam się zupełnie. Słysząc dźwięk, który nie powinien się znaleźć w dobrze znanym mi rytmie, wróciłam na ziemię i chwyciłam za telefon. Kolejny dźwięk powiadomienia o nowej wiadomości sprawił, że weszłam w konwersację szybciej niż zdążyłam pomyśleć.

Camila: Grasz nieczysto

Camila: Ale niech będzie. W naszym miejscu, punkt 17.

Dopiero wtedy spojrzałam na godzinę, zdając sobie sprawę, że spędziłam tak prawie dwie godziny. Miałam jeszcze sporo czasu do spotkania, więc ponownie nie wiedziałam czym się zająć. Nie mogłam jednak dłużej już tutaj siedzieć. Męczyło mnie to miejsce i atmosfera jaka panowała. Wyciągnęłam z szuflady jeszcze jedną kartkę i wyszłam z domu idąc prosto pod dom mojej przyjaciółki.

-Lauren, cześć-otworzyła drzwi i od razu mocno mnie do siebie przytuliła-Myślałam, że spotkamy się później. Stało się coś?

-Nie, pomyślałam po prostu, że wpadnę na chwilkę. Stęskniłam się-powiedziałam szczerze, co wywołało na jej ustach szeroki uśmiech. Ally jeszcze raz mnie przytuliła, a potem wpuściła do środka. Wieczorem miała samolot. Przeprowadzała się do Nowego Jorku, by od przyszłego roku zacząć tam studiować-Nie przeszkadzam?

-Nigdy-zaprzeczyła od razu i nie pytając, zajęła się robieniem kawy. Ostatnio nie byłam przykładną przyjaciółką, więc wiele miałyśmy do nadrobienia. Uważnie słuchałam i cieszyłam się, że dziewczynie się układa. Zawsze była takim promyczkiem pełnym energii i ciepła, którym chciała się dzielić ze wszystkimi. Dopiero, kiedy usłyszałam i zrozumiałam jej historię, dotarło do mnie, że po prostu chciała dać wszystkim to, czego sama nigdy nie miała. Jej ojcu odebrano do niej prawa właściwie zaraz po tym, jak nauczyła się chodzić. Była zaniedbywana, a jako, że miał liczne problemy z prawem, szybko zainteresowano się jej sytuacją. Matki nigdy nie poznała, podobno zrzekła się praw jeszcze w szpitalu. Właściwie gdyby nie jej dziadek, który przejął nad nią opiekę, najpewniej wylądowałaby w domu dziecka. Sama mówi, że dużo mu zawdzięcza, choć i tak z czasem nawet on przestał się nią interesować. Miał swoją firmę i to ona była dla niego najważniejsza. Gdy tylko się usamodzielniła, przepisał jej ten dom i wyjechał, a jego rola ograniczała się tylko do tego, czy nie brakuje jej pieniędzy. W pewnym sensie ją rozumiałam. Czułam, że dosyć sporo nas łączy, choć ja nie byłam chodzącym samarytaninem, to jednak uczucie osamotnienia i pustki było nam obu znajome.

-Ally...-zaczęłam, kiedy miałam już wychodzić. Ściągnęłam ze swojej szyi naszyjnik, który zawsze dziewczynie się podobał i okręciłam się w jej stronę-weź go, proszę i pamiętaj o mnie-założyłam go blondynce i uśmiechnęłam się.

-Lo przecież nie żegnamy się na zawsze-zaśmiała się, choć jej oczy lekko się zeszkliły. Przytuliłam ją po raz ostatni, czując na swojej koszulce, że uroniła pare łez-Dziękuję, kocham cię bardzo.

-Ja ciebie też-odsunęłam się dopiero po dłuższej chwili. To była ciężka rozłąka, której żadna z nas nie mogła przeboleć. To dziwne uczucie wiedzieć, że już za parę godzin jej tu nie będzie. Co prawda nie wynajęła tego mieszkania ani nie sprzedała, a wręcz przeciwnie zostawiła nam klucze i poprosiła tylko, żeby nie zrównać go z ziemią. To jednak nie zmieniało faktu, że bez niej to i tak jakby dom stał pusty. Sama Dinah twierdziła, że przynajmniej na jakiś czas przeniesie się gdzieś indziej, mimo że Ally mówiła, że dalej może tu mieszkać.

-Trzymaj się Lauren, powodzenia-rzuciła za mną, jakby czytała mi w myślach. Czułam, jakby wiedziała, że biłam się z myślami czy dam radę przyjść jeszcze na lotnisko. Ally sama nam mówiła, że nie było mowy o wielkich pożegnaniach. Odnosiłam wrażenie, że wcale nie chodziło jej o siebie tylko dużo bardziej o nas. Nie chciała żebyśmy traktowały to jako zakończenie czegoś. Mówiła, że zanim się obejrzymy, my też skończymy szkołę, a wtedy przylecimy do niej na wakacje naszego życia.

Nie potrafiłam jednak tak o tym myśleć. Oddalając się od jej domu, który w zasadzie traktowałyśmy jak swój, czułam, jakbym traciła coś cennego i ważnego. Nie miałam zbyt dużo czasu by o tym myśleć, bo dotarłam na miejsce spotkania z brunetką, a wtedy zupełnie inne rzeczy przejęły moją głowę. Za chwilę miałam ponownie się z nią zobaczyć, a waga tej rozmowy była ogromna. Wszystko tak naprawdę zależało właśnie od niej.

Where are you? | CamrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz