Rozdział 3

1.4K 138 92
                                    

ERNESH

Biesiada oficjalnie rozpoczęła się niedługo po pojawieniu się mojej rodziny w Carminie, kiedy dwie pary królewskie weszły do Sali Biesiadnej, zwracając na siebie uwagę wszystkich zebranych. We czwórkę bez ociągania się zajęli swoje miejsca i dopiero po zgodzie króla Ezykiela podano jedzenie do pięknie nakrytych stołów.

Potrawy były różne i naprawdę wykwintne. Było w nich mnóstwo najróżniejszego, najlepszego mięsa, jakie można było dostać na wyspie, jednak czarodziejscy kucharze najwyraźniej nie mieli świadomości tego, że nie jadaliśmy mięsa, co stanowiło spory problemem. Myślałem, że to było oczywiste, że elfy żyły w zgodzie z naturą. Od zawsze unikaliśmy jadania mięsa. Cóż, ja i Adaliah musieliśmy obejść się smakiem. Z grzeczności nasi rodzice zjedli swoje potrawy, jednak na ich twarzach widniał wysiłek z tym związany. Dobrze, że wino było na tyle dobre, że zaspokajało moją potrzebę zjedzenia czegoś.

— Pora na prawdziwą zabawę! — oznajmił król czarodziei, kiedy na stołach nie zostały już prawie żadne potrawy. Jego wyniosły głos rozniósł się po całej sali.

Mieszkańcy odpowiedzieli mu żywym aplauzem. W Sali Biesiadnej od razu rozbrzmiała wesoła, rytmiczna muzyka, a czarodzieje i czarodziejki bez zawahania podnieśli się ze swoich miejsc i zaczęli tańczyć na środku sali, jakby jutra miało nie być. Byli naprawdę radośni i pełni energii. Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem, słuchając śmiechów i śpiewów. Nogi rwały mi się do tańca, jednak musiałem stłumić to w sobie, póki ojciec nas obserwował. Nie wolno było nam wejść w tłum poddanych.

Po kilku minutach Ethan skinął w naszą stronę głową, dając nam znak, abyśmy podeszli. Chwyciłem Adaliah za rękę i posłusznie dołączyliśmy do niego. To był czas, abyśmy w końcu poznali Ezykiela, króla czarodziei, o którym w ostatnich latach było dosyć głośno na całej wyspie. Kluczowy moment całego wydarzenia... Właśnie po to się tam zjawiliśmy.

Podeszliśmy do tronu, na którym Ezykiel zdążył się już usadowić. Jego długa broda błyskała siwizną, jednak oczy wciąż były wojownicze i pełne życia. Widać było w nich mądrość i zaradność, a przede wszystkim było widać potęgę władzy, którą utrzymywał od ponad pięciuset lat. Słyszałem o jego osiągnięciach i musiałem przyznać, nawet jeśli niechętnie, że byłem pełen podziwu.

Razem z siostrą ukłoniliśmy się nisko, po czym spojrzeli królowi prosto w oczy z szacunkiem, którym musieliśmy go darzyć. Patrzcie mu głęboko w oczy i mówcie to, co chce usłyszeć, przestrzegł nas ojciec, zanim opuściliśmy Elsolis.

— Drogi Ezykielu, przedstawiam ci moje najstarsze dzieci — przedstawił nas Ethan. — Ernesh i Adaliah, najpotężniejsze elfy w Elsolis, jak i na całej wyspie Ismore, oraz przyszli przywódcy naszej krainy.

— Miło mi was w końcu poznać — Król Ezykiel uśmiechnął się do nas dosyć serdecznie. Nie wstał ze swojego tronu, nie podał nam nawet ręki, jednak nie oczekiwaliśmy tego. — Wiecie, wiele się o was mówi w ostatnim czasie. Nawet w Carminie.

— Staramy się dbać o dobro i bezpieczeństwo nie tylko naszej krainy, ale i wszelkich innych miejsc na wyspie, które tego potrzebują — odezwała się Adaliah. Elfka powolnym ruchem splotła ręce przed sobą. Mówiła głosem łagodnym, a zarazem pewnym, aby podkreślić wagę swoich słów. — Być może dlatego król miał okazję o nas usłyszeć w ostatnim czasie.

— Być może...

— Chcielibyśmy tutaj i teraz złożyć szczerą ci, panie, zobowiązującą obietnicę mieszkańcom tego pięknego, majestatycznego miejsca — Uśmiechnąłem się równie łagodnie jak moja siostra mówiła. — Jeśli Carmina kiedykolwiek będzie potrzebowała pomocy, zawsze ją od nas otrzyma.

— Ethanie, muszę przyznać, że dobrze wychowałeś swoje dzieci — skomentował Ezykiel. To był chyba dobry znak, ponieważ takie słowa od króla czarodziei były cenne dla naszego ojca, jednak nie czułem, aby były one całkowicie szczere. Wyczuwałem jakiś mętlik w umyśle czarodzieja, ale mimo to nie próbowałem tego sprawdzać. Mógłby to wyczuć, gdybym stracił nad tym kontrolę. — Jestem wręcz zauroczony. Szkoda, że twoja młodsza córka Halona nie zjawiła się dzisiaj z wami.

— Obawiam się, że Halona przez długi czas będzie niedostępna — Ethan odchrząknął.

Zauważyłem, że kilka metrów od nas stał młody czarodziej, mniej więcej w naszym wieku. Obejrzałem go uważnie od góry do dołu i zrozumiałem, że był to książę Donovan. Jego ciemne, kręcone włosy, elegancka szata i wyjątkowo pewne siebie spojrzenie sprawiało, że był młodszą wersją króla Ezykiela, dodatkowo na jego głowie świeciła skromna, królewska ozdoba.

Uważnie przypatrywał się on Adaliah, co niezbyt mi się spodobało. Nie powinien był patrzeć na nią w ten sposób tym bardziej, że obraził nas, w ogóle nie pojawiając się na obiedzie. Po prostu nas zlekceważył, a teraz był w nią zapatrzony jak w obrazek. Zmrużyłem oczy i wtedy nasze spojrzenia się spotkały.

To wystarczyło. Czarodziej umknął gdzieś w tłum czarodziei, szybko znikając mi z oczu. I dobrze. Byłbym gotów dobyć broni, gdyby była taka potrzeba.

. . .

Zabawa trwała w najlepsze. Mieszkańcy Carminy potrzebowali zaledwie godziny, aby się upić, jednak ja i Adaliah dalej siedzieliśmy przy zastawionym stole na swoich miejscach, jedynie patrząc na to wszystko. Nie braliśmy udziału w dzikich zabawach, ponieważ nawet jeśli byśmy chcieli, nasz surowy ojciec nie pozwoliłby nam wejść w tłum, aby choćby zatańczyć. Co i raz wzdychałem ciężko, czując, jak nogi mnie świerzbiły, aby ruszyć się z miejsca.

Dlatego po prostu czekaliśmy na odpowiedni moment.

Gdy zapadł zmrok, nawet sami królowie pozwolili sobie na spożycie alkoholu. Szybko się upili, co dało mi zielone światło do tego, abym również odpuścił sobie książęce zwyczaje i zachowania. Przecież czasem nawet ktoś taki jak ja musiał stać się przeciętnym elfem, który pragnął się dobrze bawić.

Przeprosiłem swoją siostrę i wstałem od stołu, biorąc ze sobą butelkę wina, która była do połowy pełna. Nie wiedziałem, kiedy będę miał kolejną okazję do tego typu zabawy, dlatego musiałem to wykorzystać jak najlepiej. Zanim oddaliłem się od stołu, spojrzałem jeszcze na Adaliah, posyłając jej szczery uśmiech.

— Idziesz ze mną? — zapytałem.

— Och, nie, nie, ja podziękuję — Elfka odwzajemniła uśmiech. — Baw się dobrze, braciszku. Później do ciebie dołączę, obiecuję.

Puściłem jej oczko i wpadłem w tłum tańczących ludzi. Porywałem do tańca każdą czarodziejkę po kolei, robiąc krótkie przerwy na kosztowanie różnych smaków win, które służba podstawiała mi pod nos. Dosłownie jakby wyczuli, że korzystałem z sytuacji, za co oczywiście mogłem być im wdzięczny. Och, ile bym dał, aby tego typu zabawa trwała przez kilka dni...

Bawiłem się wyjątkowo dobrze. W Elsolis biesiady nie były tak huczne. Przynajmniej nie dla nas. Nie mogłem się na nich bawić w ten sposób. Jako książę elfów przez większość czasu stałem przy tronie swojego ojca i obserwowałem bawiących się poddanych, a teraz w końcu mogłem bawić się razem z nimi, nie martwiąc się o to, kim byłem. Tym bardziej, że nie byli to moi ludzie.

Nie wiem, ile minęło. Godzina, dwie? Nie istotne. Bawiłem się tak do momentu, aż nie zauważyłem, że Donovan podążył za Adaliah na taras. Przecisnąłem się przez tłum i stanąłem przy ścianie, aby mieć widok na okna. Mogłem od razu zainterweniować, jednak chciałem zobaczyć, co książę czarodziei chciał od mojej siostry.

Poza tym... Gdyby coś poszło nie po jej myśli, ona z całą pewnością poradziłaby sobie zupełnie sama, a ja nie zdążyłbym nawet otworzyć ust, aby coś powiedzieć. Tak czy inaczej, wolałem być w pobliżu. Dla bezpieczeństwa i własnego spokoju sumienia.

— No, Donovanie, właśnie wkroczyłeś na cienki lód, więc lepiej uważaj — Zaśmiałem się, krzyżując ręce na piersi. Ciężko oparłem się barkiem o ścianę, wzdychając. Czułem, jak wino buzowało w moich żyłach, przez co zaczynałem delikatnie chwiać się na nogach. — Obyś nie zginął tej nocy. Byłaby to wielka szkoda dla Carminy.

Trylogia Ambicji część 1: W Pogoni Za SzczęściemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz