Rozdział 37

182 35 19
                                    

ERNESH

Denie udało się porozmawiać z Adaliah, która wyjaśniła jej chyba wszystko, co powinna była wiedzieć. Powiedziała po części, jak działały jej moce, co pomogło zrozumieć chimerze, że cały czas mogłem być wśród żywych, że wcale nie odszedłem. No przynajmniej w jakimś stopniu...

Wszyscy musieli jeszcze chwilę zaczekać na mój wielki powrót.

No bo... Jak mógłbym nie wrócić? Teraz byłem królem. Synem pana mroku. Chyba nikt, kto mnie znał, nie byłby w stanie uwierzyć, że dałbym się zabić, nie mając żadnego planu? Wszystko, co się działo, miało swój cel. Adaliah potrzebowała jeszcze czasu, aby to zrozumieć, ale wiedziałem, że kiedy będzie gotowa, wrócimy silniejsi. Razem. I wtedy nikt nie byłby w stanie nas powstrzymać.

Ale w tamtym nie momencie nie to było najważniejsze.

Było to naprawdę wspaniałe, że nie musiałem tkwić w mroku, gdzie trafiali zmarli, jednak podobnie jak oni nie mogłem niczego dotknąć i nikt prócz Adaliah mnie nie słyszał. Chyba że użyłbym swoim umiejętności kontroli umysłów, jednak to nie było to samo. Przynajmniej mogłem obserwować.

Patrzyłem więc na Denę, kiedy siedziała nad Jeziorem Bezkresu w Elsolis. Prawdopodobnie zdawała sobie sprawę z tego, że byłem wtedy przy niej. Być może w jakiś sposób czuła moją obecność, a przynajmniej taką miałem nadzieję... Nie mogłem cały czas wchodzić do jej umysłu, ponieważ to mogło być dosyć niebezpieczne, dlatego musiałem uważać na to, co robiłem.

Dena wzięła do ręki mały, błękitny kwiatek, który zerwała z trawy. Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, jednak w końcu wbiła wzrok gdzieś w dalszą część miasta za jeziorem, gdzie elfy wykonywały swoje codzienne czynności. Westchnęła ciężko, zastanawiając się nad czymś.

— Wiem, że tu jesteś, Ernesh — odezwała się w końcu. Uśmiechnąłem się i usiadłem obok niej. — Tak bardzo chciałabym cię zobaczyć. Dotknąć... Może nawet chciałabym cię pocałować...

Spojrzałem prosto w jej lisie oczy. Nie musiałem czytać jej w myślach, aby wiedzieć, że mówiła szczerze. Ja również chciałem ją pocałować, co wydawało się wręcz dziwne. Chciałem to zrobić w momencie, kiedy ją zobaczyłem. Nie zdążyłem tego zrobić i nie mogłem doczekać się, aż dostałbym tę szansę.

— Myślę o to tobie każdego dnia — kontynuowała chimera, chcąc wyrzucić z siebie wszystko, co wtedy czuła. — Zastanawiam się, jakby wyglądała nasza relacja, gdybyś żył. Czy pokochałbyś mnie?

— Pokochałem cię w chwili, kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy, Deno... — wyszeptałem. — Zupełnie jakbyś rzuciła na mnie czar.

Chimera nie mogła tego usłyszeć, a mimo to uśmiechnęła się pod nosem. Spuściła głowę i mocno ścisnęła błękitny kwiatek w swojej dłoni. Ja również się uśmiechnąłem.

Nigdy nie sądziłem, że miłość od pierwszego wejrzenia była realna. Szydziłem z każdego, kto opowiadał o uczuciu, które wprawiało w stan odurzenia, a teraz sam czułem to samo. Ojciec próbował utwierdzić mnie i Adaliah w fakcie, że nigdy tego nie zaznamy, ale mylił się.

Mogliśmy kochać i mogliśmy być kochani.

Żałowałem tylko, że Adaliah nie mogła zakochać się w osobie, która byłaby tego godna. 

Trylogia Ambicji część 1: W Pogoni Za SzczęściemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz